Od jesieni ubiegłego roku, czyli prawie cały rok akademicki ciągnie się sprawa zarzutów wobec Rektora wrocławskiej AM. Ta niebywała historia oskarżenia urzędującego rektora o popełnienie plagiatu dotąd nie została rozstrzygnięta. Pisałem o tym parokrotnie upatrując w braku decyzji powziętych w oparciu o wnikliwą analizę zagrożenia dla wiarygodności całego polskiego środowiska akademickiego. Dlatego z nadzieją oczekiwaliśmy na dalsze kroki sygnalizowane przed kilkoma dniami. Otwierając link poniżej można zapoznać się ze stanowiskiem Centralnej Komisji (CK). Na pierwszy rzut oka można by sądzić, że to przełom, ale tak nie jest. To są niestety działania pozorowane, z założenia będą nieskuteczne i wcale nie zbliżą do finału sprawy. CK kieruje habilitację Rektora Andrzejaka do ponownego rozpatrzenia przez Radę Wydziału. Tylko po co? Wiadomo, że nawet gdyby zarzut plagiatu się potwierdził to habilitacji nie można odebrać z powodu przedawnienia (swoją drogą niezły bubel prawny, nieprawdaż?). Po drugie, Rada Wydziału nie jest organem śledczym i nie będzie jej łatwo podjąć trafne decyzje. A nawet gdyby udało się jej wykazać winę rektora to, co dalej? Można liczyć tylko na jego honor… Oczywiście inaczej byłoby, gdyby rektora uniewinniono, wtedy biada jego oskarżycielom.
Osią zrozumienia, o co idzie w całej sprawie jest uświadomienie, co oznacza słowo plagiat. Według Małego Słownika Języka Polskiego (PWN, 1968 r.) to słowo zdefiniowano: „kradzież literacka, artystyczna, naukowa, przywłaszczenie cudzego utworu, pomysłu twórczego, dosłowne zapożyczenia z cudzych dzieł podane jako oryginalne i własne”.
Mamy zatem do czynienia z podejrzeniem o kradzież, choć innego typu niż potoczne rozumienie tego słowa. CK podejmując taką decyzję oddala od siebie decyzję, ale przecież to nie CK jest powołana do przestrzegania w Polsce prawa. Ta wstydliwa sprawa długo będzie kładła się cieniem na polskim środowisku akademickim, nie mówiąc już o prestiżu wrocławskiej uczelni o 300-letniej historii…
Badanie habilitacji rektora Akademii Medycznej
czwartek, 30 kwietnia 2009
Czy to na pewno przełom?
środa, 29 kwietnia 2009
Uzupełnienie do wpisu z 23.04.09
Chciałbym podzielić się uwagami dotyczącymi wpisu sprzed paru dni. Moje stanowisko zostało poddane krytyce ze strony innych Senatorów. Sądzę, że wynika to z niepełnego zrozumienia moich intencji zaprezentowanych w tekście z 23 kwietnia. By móc ocenić głosowanie w czasie posiedzenia Senatu dotyczącego zniesienia (dla mnie jest to równoznaczne z likwidacją) należy spojrzeć na wydarzenia w Wydziale zabrzańskim w dłuższej perspektywie czasowej. Od dawna ten wydział boryka się z obiektywnymi trudnościami lokalowymi, mamy tylko jeden duży szpital kliniczny, który wymaga ogromnych nakładów. Z listy klinik wydziału zniknęły kliniki ginekologii, neurochirurgii, chirurgii szczękowo-twarzowej i ostatnio klinika okulistyki. Do Katowic mają zostać przeniesione kliniki endokrynologii i alergologii. Przyszłość innych klinik posadowionych w Szpitalu Św. Barbary w Sosnowcu jest niepewna. Przekonanie o zagrożeniu istnienia wydziału lekarskiego jest powszechne, a w ostatnim okresie takie poglądy spotykałem wielokrotnie. Zatem można by sądzić, że na posiedzeniu Rady Wydziału w głosowaniu dotyczącym losów kliniki okulistyki powinniśmy zaprotestować przeciwko utracie kolejnej kliniki. Tak się jednak nie stało, tylko 10 osób się wstrzymało od głosu na ponad 100 osób głosujących. Mamy do czynienia z oczywistą sprzecznością między poglądami na przyszłość wydziału i wynikami głosowania. Dlaczego tak się dzieje? Jest kilka możliwości:
- Większość uważa, że tak naprawdę wydział nie jest zagrożony.
- Przeważa pogląd o poważnym zagrożeniu, ale to odległa przyszłość i nie ma powodu by dziś wszczynać alarm.
- Sądzimy, że przyszłość jest niepewna, ale nic nie można już zrobić.
Senatorowie z naszego wydziału zaprezentowali w głosowaniu w Senacie stanowisko zbliżone do stanowiska całego wydziału. Pisząc 23.04: „Nie mogę zgodzić się z bierną postawą moich koleżanek i kolegów z wydziału, przecież zostaliśmy wybrani by reprezentować w Senacie interesy wydziału, a nie bliżej nieokreślonych sił i interesów” nie miałem zamiaru komukolwiek zarzucać bezpośredniego udziału w „rozbiorze” wydziału, nie mam najmniejszych wątpliwości w dobre intencje Senatorów, ale stanowisko całego Senatu (przy podobnym wcześniejszym stanowisku Rady Wydziału) skutkuje zmniejszaniem się wydziału. I bardzo chciałbym wierzyć deklaracjom Dziekana, który na apel profesora A. Sieronia zapewnił, że uczyni wszystko by klinikę okulistyki w przyszłości reaktywować. Wiemy jednak, że zburzyć coś jest łatwo, a odbudować bardzo trudno - dlatego w czasie obu głosowań wstrzymałem się od głosu.
Warto zastanowić się także dlaczego Senatorowie z innych wydziałów także byli „za”. Przypomina mi to głosowanie sprzed ponad trzech lat, gdy uczelnia stała przed szansą otrzymania na budowę nowego szpitala klinicznego w Zabrzu kwoty około pół miliarda złotych. Wtedy zaledwie 5 lub 6 Senatorów głosowało za budową szpitala.
Mając świadomość różnic ciężaru gatunkowego obu tych głosowań mają one wspólny mianownik; idzie o przyszłość uczelni. My, Senatorowie powinniśmy troszczyć się o całą uczelnię, nie tylko o własny wydział. Brak nowoczesnego szpitala w Zabrzu osłabia nie tylko nasz wydział, ale całą uczelnię.
A słaby jeden wydział to osłabienie uczelni…
poniedziałek, 27 kwietnia 2009
A może Zabrze jednak jest miastem akademickim?
Na moim blogu piszę o różnych wydarzeniach, które uznaję za ważne. Niestety, to co jest istotne, czy to w sferze życia akademickiego czy też dotyczy innych płaszczyzn zwykle tyczy spraw, które oceniam krytycznie. Czy w ogóle można sobie wyobrazić by taki blog mógł istnieć w kraju o ustabilizowanej na odpowiednim poziomie cywilizacji? Pewnie nie, a ile mógłby istnieć, jego „temperatura” byłaby znacznie niższa.
Dlatego z nieukrywaną przyjemnością chciałbym parę zdań napisać o wykładzie Profesora Marka Rudnickiego. Profesor jest absolwentem naszej uczelni, tu zdobywał swe szlify zawodowe, był doświadczonym chirurgiem gdy w 1990 roku, w wieku 40 lat wyemigrował do USA. Już ta informacja pokazuje, że mamy do czynienia z człowiekiem nietuzinkowym, kto w tym wieku i na tym etapie życia, gdy raczej liczymy na stabilizację porywa się na trudne zadanie rozpoczęcia kariery zawodowej w tak wymagającym miejscu świata, jak Stany Zjednoczone. Marek Rudnicki podjął to wyzwanie i dziś jest profesorem chirurgii w szpitalu uniwersyteckim w Chicago.
Profesor jest obecnie profesorem wizytującym w naszej uczelni i 24 kwietnia wygłosił wykład dotyczący studiów medycznych oraz szkolenia młodych lekarzy w USA. Z założenia wykład był skierowany do studentów, ale było obecnych także kilku samodzielnych pracowników z mego wydziału. Profesor, którego dotąd znałem tylko ze zdjęć (choć nasze drogi życiowe skrzyżowały się w czasie tzw. pierwszej „Solidarności” w 1980-81 roku) okazał się znakomitym mówcą, wręcz showmanem, a przy pozornie luźniej formie wykładu przekazał nam mnóstwo informacji dotyczących szkolenia medycznego w USA. Profesjonalizm tego systemu, którego podwaliny powstały blisko 100 lat temu, były w harmonii z profesjonalizmem wykładowcy. Trudno byłoby szczegółowo omawiać treść wykładu, ale nie sposób oprzeć się wrażeniu, że czeka nas długa droga…
Po wykładzie odbyła się dyskusja, studenci zadali wiele pytań dotyczących różnych kwestii szczegółowych.
Zadałem dwa pytania:
- jak zostanie potraktowany student, który sfałszuje podpis lub dokona podobnego czynu? Odpowiedź: natychmiast zostanie z uczelni usunięty. Wiem, że taka sprawa miała miejsce w naszej uczelni przed paru laty i student nie został z uczelni usunięty.
- Jak wygląda ocena wykładowców przez studentów? Odp.: jest ciągła, po zakończeniu cyklu zajęć, student przekazuje dziekanowi kilkustronicową ocenę swych wykładowców. Jak wygląda ta kwestia u nas wiemy dobrze.
Te przykłady pokazują jak daleko nam do standardów amerykańskich, tam lekarz należy do autentycznej elity społeczeństwa (z adekwatną pozycją materialną), podpis lekarza (i studenta medycyny także) jest święty, a odstępstwo od reguł kończy się surową karą.
Rozglądnijmy się wokół, jakie są nasze standardy… i jaka jest społeczna pozycja lekarza…
czwartek, 23 kwietnia 2009
Z życia Senatu Śląskiego Uniwersytetu Medycznego
Wczoraj odbyło się kolejne posiedzenie Senatu. Mimo obszernego programu przebiegło ono bardzo sprawnie, może dzięki małej liczbie osób zabierających głos?
Chciałbym podzielić się z Czytelnikami bloga na temat tylko jednego punktu posiedzenia. Punkt 6. posiedzenia brzmiał: „Uchwała Senatu w sprawie zniesienia Katedry i Oddziału Klinicznego Chorób Oczu Wydziału Lekarskiego z Oddziałem Lekarsko-Dentystycznym w Zabrzu”. Była to kontynuacja decyzji Rady Wydziału w Zabrzu, którą komentowałem niedawno. Zlikwidowano kolejną klinikę tego wydziału, po chirurgii szczękowo-twarzowej, neurochirurgii, ginekologii. W kolejce, wg informacji prasowych, do przeniesienia do Katowic czekają endokrynologia i alergologia. Proszę sobie wyobrazić, że NIKT z grona Senatorów mego wydziału nie zaprotestował przeciw tej propozycji. Można pomyśleć, po prostu nikt nie chciał podejmować dyskusji, ale pozostawało przecież głosowanie, w którym można wyrazić swe zdanie.
Głosowanie Senatu było JEDNOGŁOŚNE.
Jako jedyny obecny się wstrzymałem od głosu.
Nie mogę zgodzić się z bierną postawą moich koleżanek i kolegów z wydziału, przecież zostaliśmy wybrani by reprezentować w Senacie interesy wydziału, a nie bliżej nieokreślonych sił i interesów. A może inni uważają, że wszystko jest w porządku i stopniowa likwidacja katedr i klinik to naturalny proces, albo wcale się z tym nie zgadzają, ale nie widzą już sensu zabierania głosu pod „prąd” oczekiwaniom władz uczelni i pogodzili się z naszą smutną przyszłością.
środa, 22 kwietnia 2009
Warto zapoznać się z tekstem poniżej. W końcu nasze bezpieczeństwo w uczelni zależy w jakimś stopniu od profesjonalizmu firmy chroniących obiekty SUM i znajdujących się w nich ludzi. Pamiętajmy o tych, którzy nas chronią.
Takie rzeczy tylko w... ochronie ;)
Społeczeństwo obywatelskie w uniwersytecie
Od lat sporo uwagi poświęca się w dyskusjach publicznych tzw. społeczeństwu obywatelskiemu. Od 1989 roku minęło 20 lat i jest to wystarczająco długi czas, jak na ewolucje zjawisk społecznych by się zastanowić czy w Polsce rzeczywiście dokonała się zmiana jakościowa. Dla mnie pojęcie „społeczeństwo obywatelskie” to społeczeństwo świadome swych praw dotyczących życia publicznego, aktywne na różnych płaszczyznach, bacznie obserwujące osoby sprawujące władzę, uczestniczące w wyborach do władz i samorządu lokalnego. To bardzo ogólne i niezwykle trudne do obiektywnej oceny aspekty. Do napisania paru zdań skłoniła mnie rozmowa, jaką niedawno odbyłem z pewną absolwentką naszej uczelni. Można by sądzić, że młode pokolenie, nie obarczone balastem półwiecza trwania „najlepszego z systemów” powinno aktywnie uczestniczyć w życiu publicznym. Podam kilka przykładów z tej rozmowy; pewnego razu zajęcia były fatalnie zorganizowane i grupa opisała całą sytuację, udała się do Dziekana, ale nic nie wskórała, wręcz przeciwnie, została zlekceważona. Gdy podobna sytuacja zdarzyła się jakiś czas później nie było chęci dochodzenia swoich praw bo i po co, szkoda zachodu. Kiedy indziej grupa dziekańska została tak fatalnie potraktowana przez asystenta, że w całości podpisała się pod listem do Dziekana. Pismo złożyli do szefa katedry, leży tam do dziś…
Te przykłady pokazują, że studenci wcale nie stanowią awangardy społeczeństwa, nie są aktywni, nie uczestniczą w kształtowaniu życia uniwersytetu w takim stopniu, jak powinni. Czy oznacza to iż nie obchodzi ich, jak wyglądają studia? Nie sądzę, większość zdaje sobie sprawę, że jakość nauczania znacząco wpłynie na ich losy zawodowe, ale zasady panujące w naszej uczelni nie sprzyjają aktywnym, pytającym, niepokornym. Młodzieńcze ideały szybko ustępują pragmatyzmowi, „ticho budiesz, dalsze budiesz”. Studenci patrzą na nas, pracowników uczelni, słuchają naszych dyskusji na posiedzeniach Rad Wydziału, Senatu. I, poza sporadycznymi przypadkami, milczą. Czyżby nie mieli własnych poglądów i pomysłów? Dlaczego się nie odzywają?
W moim przekonaniu jakość dyskusji w SUM nie sprzyja otwartym postawom. Skoro Dziekan może bez skrupułów „ustawiać” profesora w czasie posiedzenia Rady Wydziału, jak możemy oczekiwać by student odważył się wygłosić jakiś niepopularny sąd. Studenci tak się angażują i takimi będą dla nas partnerami, jak my ich traktujemy. To my, pracownicy uczelni pokazujemy im drogę, nasze postawy i zachowania modyfikują postawy studentów. Z jednej strony mówimy o kluczowym znaczeniu dydaktyki, a z drugiej strony wprowadzamy pozorowane działania naprawcze w postaci ankietowania, które w zasadzie nie jest prowadzone. Gdy studenci na posiedzeniu Senatu w czasie dyskusji na temat dydaktyki słyszą z ust Dziekana, że „przykręcimy” im śrubę to po co się odzywać?
Te smutne przykłady nie dotyczą tylko uczelni, studenci kończą naukę i w życiu nadal będą bierni, ostrożni, skupieni na swym własnym życiu. Taki model „społeczeństwa obywatelskiego” obywateli zamkniętych w swych domach, podczas gdy świat wokół idzie szybko naprzód dzięki publicznej aktywności swych obywateli. A za takie spaczone ukształtowanie życia społecznego zapłacimy w przyszłości wszyscy, pociąg cywilizacji jedzie szybko naprzód i nie będzie czekał na maruderów…
wtorek, 21 kwietnia 2009
HOT NEWS!
Doczekaliśmy się wreszcie informacji dotyczącej postępu wyjaśniania zarzutów popełnienia plagiatu przez Rektora AM we Wrocławiu. Co prawda, to jeszcze nie decyzje, ale może niebawem doczekamy się także decyzji.
Może polska demokracja jednak potrafi sobie poradzić z tego typu trudnymi sprawami?
Czekamy na wiosenny podmuch optymizmu...
Habilitacja rektora AM do kontroli
poniedziałek, 20 kwietnia 2009
W odpowiedzi na komentarz
Dziękuję za kolejny, wnikliwy komentarz. Można oczywiście dyskutować o granicach wolności jednostki, w tym także wolności słowa. Zawsze bliższa była mi opcja jak najszerszej wolności wypowiedzi. Nie oznacza to zgody ze wszelkimi, nieraz szkodliwymi poglądami czy działaniami. Idzie jednak o to by podjąć z ich głosicielami merytoryczną dyskusję, by decydowały argumenty, a nie działania jako żywo przypominające metody smutnych panów z Mysiej (dla przypomnienia, znajdował się tam Główny Urząd Cenzury PRL-u). Zamiast frontalnego ataku w kraju demokratycznym należało zorganizować dyskusję merytoryczną; czy wyobrażają sobie Państwo jaką publiczność zgromadziła by debata telewizyjna Prezydent Wałęsa – Zyzak? Ale takich pomysłów nie ma, niestety.
Przypomina mi to sytuację z kwietnia 2008 roku, gdy dopiero w przeddzień wyborów rektorskich w Śląskim Uniwersytecie Medycznym udało się zorganizować debatę wyborczą. I chyba nikogo nie muszę przekonywać, że to nie ja byłem jej niechętny…
Piotr Leśniak nie szczędzi gorzkich słów naszej uczelni medycznej, nie sposób się nie zgodzić tymi ocenami, ale muszę jednak stanąć w obronie pracowników SUM. Skoro 45% w 2005 i 41% w 2008 elektorów opowiedziała się za moją kandydaturą to wierzę w lepszą przyszłość. Jestem optymistą, gdyby było inaczej nie podjął by się kandydowania, a później prowadzenia tego bloga.
Jak realizuje się wolność naukowa w „przywiślańskim” kraju...
Wolność prowadzenia badań naukowych to absolutny warunek możliwości realizowania się pracownika naukowego. Jedynym ograniczeniem są przesłanki natury prawnej (trudno byłoby zaakceptować np. prowadzenie badań na ludziach bez zgody komisji bioetycznej). My, badacze możemy, ba, powinniśmy, wręcz musimy podążać tropem prawdy. Cały postęp ludzkości jest pochodną dążenia do poznania „istoty” rzeczy. Nieraz w historii świata badacze płacili cenę za niezależność myślenia, by przypomnieć tragiczny los Giordana Bruno na tle innego Włocha, Galileusza. Przed wiekami „opłacało” się płynąc z prądem (choć, jak powiedział Hugo Steinhaus „tylko zdechłe ryby płyną z prądem”) by nie natknąć się na rafę Świętej Inkwizycji.
Wydarzenia ostatnich dni dały nam całkiem niezły obraz jak sprawy wolności słowa, wolności badacza, wolności prowadzenia badań naukowych są realizowane w Polsce. Przypomnijmy, w Polsce, nie w PRL-u (młodszym czytelnikom podaję tłumaczenie: PRL=Polska Rzeczpospolita Ludowa, obszar między Nysą Łużycką i Odrą a Bugiem rządzony do 1989 roku przez polskich komunistów w przymierzu z Rosją Sowiecką), kraju należącym do Unii Europejskiej, chlubiącym się swą 1000-letnią historią, tradycjami demokratycznymi, kraju pierwszej w Europie konstytucji.
Pewien młody człowiek, student UJ postanowił napisać pracę magisterską. Zwykła procedura na końcu studiów. Pech polegał na tym, że ten ambitny człowiek postanowił zmierzyć się z trudnym tematem i jako młody historyk postanowił napisać biografię legendarnej postaci, Lecha Wałęsy. Dziennik Rzeczpospolita opisała jego działania, usiłował spotkać się z Noblistą osobiście, ale nie dostąpił tego zaszczytu. Swą pracę oparł zatem na dostępnych mu dokumentach. Pracy nie czytałem, nie mam zatem prawa oceniać jej zawartości. Jednak jako myślący obywatel tego kraju szanuję niezależność intelektualną, prawo do głoszenia własnych poglądów, dowodzenia racji, WOLNOŚCI SŁOWA po prostu.
A jak ta wolność jest realizowana? Na Wydział Historii UJ wysłano kontrolę ministerialną! Czy mogą sobie państwo to wyobrazić; na szacowny Uniwersytet Jagielloński (rok założenia 1364, tak dla przypomnienia) partia o istnieniu ponad 100 razy krótszym wysyła kontrolę! I gdyby zaistniało podejrzenie popełnienia przestępstwa, wolna droga, ale nie idzie przecież o tego typu okoliczność, dopuszczono się zamachu na narodowe dobro, na symbol, na legendę, na....
Wystarczy...
- wolność tak, ale reglamentowana,
- prawda tak, ale zgodna z oczekiwaniami suwerena
- postęp tak, ale tylko do tyłu
- nie ma zgody na anarchię, wypaczenia, nigdy więcej liberum veto...
Wróćmy na chwilę z pułapu krajowego na poziom Śląskiego Uniwersytetu Medycznego, na tle tych informacji warto zastanowić się jak wygląda realizacja wolności słowa w naszej uczelni, jak wygląda dyskusja, jakie argumenty są stosowane w rozstrzyganiu naturalnych sporów spotkanych w każdej zbiorowości ludzkiej, w końcu jak szanuje się tu obyczaje akademickie.
Gdzie my jesteśmy, czy na pewno jesteśmy w Europie, czy też mamy z pokorą czekać na wizytę Księcia Konstantego...
czwartek, 16 kwietnia 2009
Z życia Wydziału Lekarskiego z Oddziałem Lekarsko-Dentystycznym w Zabrzu
9-go kwietnia br. odbyło się posiedzenie Rady Wydziału Lekarskiego z Oddziałem Lekarsko-Dentystycznym w Zabrzu. W czasie tego posiedzenia miało miejsce parę wydarzeń wartych uwagi choć, niestety, nie były one optymistyczne ani miłe.
W dość długim i bardzo emocjonalnym wystąpieniu swe losy w uczelni w ostatnich dwóch latach opisał Profesor Józef Dzielicki. Trudno byłoby szczegółowo przytaczać treść wypowiedzi Pana Profesora, ale jedno można powiedzieć z całkowitą pewnością: ta sprawa to porażka całej społeczności akademickiej naszej uczelni, pokazała brak umiejętności prowadzenia logicznej, merytorycznej dyskusji i negatywnie rzutuje na wizerunek uczelni. Czy naprawdę trzeba spory rozstrzygać w sądzie? Czy nie ma w Polsce miejsca na różne zdania i poglądy, czy koniecznie musimy tracić czas na spory podczas gdy świat podąża naprzód?
Rozglądnijmy się wokół, jak wygląda codzienność naszej uczelni - wspaniała, przyjazna atmosfera, proste procedury, biurokracja stosowana tylko w koniecznym zakresie, przestrzeganie obyczajów akademickich…
Inna smutna sprawa dotyczyła, jak to określono, „zniesienia” Katedry i Oddziału Klinicznego Okulistyki w Sosnowcu na naszym wydziale. To „sprytny” zabieg socjologiczny, zamiast słowa „likwidacja” mamy „zniesienie”. Czy naprawdę władze uczelni sądzą, że mają do czynienia z grupą ludzi nie rozumiejących, jak krok po kroku kasuje się nasz wydział? Aczkolwiek Dziekan - Profesor Wojciech Król obiecał, że doprowadzi do „wskrzeszenia” tej jednostki. Łatwo jest coś zburzyć, trudno się buduje. Dziesięć osób się wstrzymało w głosowaniu, byłem jedną z nich, bo tylko tak mogłem zaprotestować przeciwko stopniowej likwidacji mego wydziału.
Trzecia kwestia dotyczyła sprawy personalnej. Niedawno odbył się konkurs na stanowisko kierownika Katedry i Zakładu Chirurgii Stomatologicznej w Bytomiu. Komisja Wydziałowa nie wyłoniła zwycięzcy (w głosowaniu był wynik remisowy). Jedynym kandydatem był dr hab. n. med. Rafał Koszowski – dotychczasowy kierownik tejże jednostki. W takiej sytuacji Dziekan powinien odwołać się do stanowiska całej Rady Wydziału, ale tak się nie stało.
Ale czy można akceptować, by Dziekan bez zasięgnięcia opinii Rady Wydziału sam decydował o wyniku konkursu? Dziekan jest osobą z wyboru, odpowiada przed Radą Wydziału, nie ma prawa nią manipulować. Ale to nie koniec, usłyszeliśmy, że konkurs zostanie ponownie rozpisany (tu Dziekan nie miał wyboru, to jest przymus, gdyż w pierwszym konkursie zgłosił się kandydat spełniający kryteria), a tymczasem mianuje tymczasowego szefa katedry na okres 3 miesięcy. Nie można dopuścić do bezkrólewia, to jasne, ale Dziekan na tymczasowego kierownika zaproponował… adiunkta dr n. med. Czyli jest w Katedrze pracownik samodzielny (doktor habilitowany), a Dziekan proponuje by szefem był adiunkt? Na moje pytanie zwracające uwagę na nienormalność takiej sytuacji usłyszeliśmy, że nic na to nie poradzi i sam nie rozumie tego co się dzieje wokół. Absurd w pełniej krasie – czy Dziekan nie wie co robi i nie rozumie własnych decyzji?!
środa, 15 kwietnia 2009
Dziękuję za liczne komentarze Piotrowi Leśniakowi
Dziś porusza on kwestię treści zawartych w komentarzach dotyczących sprawy rotmistrza Pileckiego (patrz wczorajszy i dzisiejszy link). Nie zawsze zamieszczając materiały na blogu w pełni się z nimi identyfikuję, ale moim celem jest pokazywanie różnych poglądów, szczególnie gdy dotyczą ważnych spraw. Za taką uważam historię rotmistrza Pileckiego, zapomnianego polskiego bohatera. A jak wiadomo, narody, które zapominają o swej historii źle kończą. Dlatego warto poznać poglądy innych osób nawet gdy ich stanowisko jest nam obce. Dyskutujmy przy użyciu argumentów, a nasze życie publiczne z pewnością na tym zyska.
wtorek, 14 kwietnia 2009
piątek, 10 kwietnia 2009
czwartek, 9 kwietnia 2009
Wydarzenia związane z pracą o Lechu Wałęsie zataczają coraz szersze kręgi. I wcale nie chodzi o jej treści, a naturalną koleją rzeczy powinna być merytoryczna dyskusja, ale o kulisy sprawy. Znakomicie ujmuje to tekst zamieszczony poniżej (otwórz link).
http://grudqowy.salon24.pl/404375.html
środa, 8 kwietnia 2009
Z polskiego życia uniwersyteckiego
Warto przeczytać komentarz Jana Rokity otwierając link poniżej. Dotyczy on ważnego wydarzenia. Jana Rokitę poznałem w czasie I Zjazdu Niezależnego Zrzeszenia Studentów na początku kwietnia 1981 roku. Reprezentował on wówczas NZS UJ i wyróżniał się na tle innych delegatów poziomem argumentacji, jasnością wyrażania myśli, szerokim horyzontem intelektualnym. Wielu obecnych na zjeździe studentów "wypłynęło na szerokie wody" (np. Bogdan Klich, Jarosław Guzy, Teodor Klincewicz), ale nie ulega wątpliwości iż to właśnie Jan Rokita z naszego pokolenia jest najbardziej znaną osobą. Trzeba przyznać, że od lat studenckich autor nie stracił celności obserwacji i ostrości sądu!
http://www.dziennik.pl/opinie/article354532/Linia_wladzy_linia_uniwersytetu.html
poniedziałek, 6 kwietnia 2009
Odpowiedź na list profesora wrocławskiej Akademii Medycznej
Podejmując jakiekolwiek działania zwykle wiążemy z nimi jakieś oczekiwania. Gdy w lutym 2008 roku rozpoczynałem prowadzenie bloga nie mogłem przewidzieć jaki będzie dalszy bieg spraw. Wtedy liczyły się tylko sprawy bieżące (osoby nie znające genezy powstania bloga zapraszam do przeczytania pierwszego tekstu). Życie dopisało dalszy scenariusz, blog z działania doraźnego przeistoczył się w forum informacyjno-dyskusyjne środowisk akademickich. Siłą rzeczy moją uwagę skupiały w coraz większym stopniu wydarzenia z innych uczelni, a czasem nawet z życia publicznego odległego od spraw uniwersyteckich. Coraz większa liczba czytelników z Polski i z zagranicy utwierdzała mnie w przekonaniu, że tego moje działania są potrzebne, cieszą komentarze (choć chciało by się widzieć ich więcej).
Dlatego z uwagą przeczytałem list skierowany do mnie przez profesora z wrocławskiej Akademii Medycznej. Świadczy on, że mój głos jest słyszalny. Nie zgadzam się ze stanowiskiem autora listu i poniżej zamieszczam treść listu oraz moją odpowiedź jaką skierowałem do Pana Profesora drogą pocztową. Nie zostałem upoważniony do ujawnienia nazwiska autora i odpowiednie fragmenty listu są usunięte.
środa, 1 kwietnia 2009
Luka pokoleniowa
Nie od dziś wiadomo, że w naszej uczelni mamy problemy kadrowe. Przed paru laty postawiono diagnozę: mamy przerost zatrudnienia. W krótkim czasie odeszło wielu doświadczonych pracowników naukowo-dydaktycznych, głównie adiunktów. Ich miejsce zwykle zostało puste lub też zatrudniono na etatach wykładowców osoby zaraz po ukończeniu studiów. Czy takie osoby są w stanie zastąpić doświadczonych dydaktyków? Z pewnością nie, efekty widzimy patrząc na wyniki LEP-u. Znam także przypadki, gdy była szansa otrzymania etatu asystenckiego, ale informacja o głodowej pensji powodowała rezygnację kandydata. Na inny konkurs nikt się nie zgłosił. Mógłbym przytaczać różne inne znane mi fakty, ale nie idzie przecież o obraz wyrywkowy. Potrzebujemy analizy całościowej; takie dane nie są mi znane zatem skupię się na informacjach dotyczących Szpitala Klinicznego nr 1 w Zabrzu. Jest to duży szpital kliniczny i analiza stanu zatrudnienia daje niezły wgląd w sytuację.
Zebrałem dane dotyczące wieku najmłodszego pracownika naukowo-dydaktycznego w 12 klinikach.
Ten wiek to 37,6 lat!
Przez przypadek dzisiejszy tekst publikuję 1 kwietnia, ale to nie jest żart, niestety.
- Gdzie zgubiło się 13 roczników?
- Dokąd poszli, gdzie pracują?
- Jak można było doprowadzić do takiej dziury pokoleniowej?
Pytania można mnożyć, ale dosyć. Trudno winić za stan dzisiejszy tylko aktualne władze, przyczyny sięgają dość odległej przeszłości. Ale czy ktoś pamięta by problem luki pokoleniowej był przedmiotem poważnej dyskusji publicznej w naszej uczelni? Żadne posiedzenie Senatu i Rady Wydziału (przynajmniej mojego wydziału) nie poświęcono tym kwestiom.
A efekty widzimy: regres dydaktyki, odwrót od badań naukowych, a nieraz także kłopoty z zapewnieniem opieki medycznej wobec szczupłości kadry.
Dramatyczna luka pokoleniowa stanowi w mojej ocenie najważniejsze zagrożenie dla przyszłości Śląskiego Uniwersytetu Medycznego, apeluję o pilne rozpoczęcie publicznej dyskusji w uczelni by zatrzymać dalszy, niekorzystny bieg spraw.