poniedziałek, 30 czerwca 2008

Ważne i niestety niepokojące informacje zawiera raport dotyczący wyników ostatniego konkursu Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Z naszej uczelni wpłynęło zaledwie 20 wniosków, a 4 spośród nich uzyskało finansowanie. Należy pamiętać, że automatycznie 30% kwoty z każdego grantu wpływa do kasy uczelni wobec czego taki wynik oznacza także zły sygnał dla finansów SUM.

Dlaczego tak się stało? Co jest powodem naszej słabości? Czy winne jest słabe finansowanie nauki polskiej i nieprawidłowości procedury recenzowania projektów, czy też może wina leży raczej po naszej stronie?

Nim spróbujemy zastanowić się nad powyższymi problemami warto sięgnąć do liczb. Na stronie internetowej SUM znajdujemy dane dotyczące liczby zgłaszanych wniosków o granty z naszej uczelni.

Z bliżej nieznanego mi powodu po roku 2006 zaprzestano na stronie internetowej uczelni brak jest informacji o liczbie składanych wniosków przez pracowników SUM.

Zmuszony jestem zatem korzystać tylko z niepełnych danych. Od XIX konkursu do XXXI z naszej uczelni wypływało od 19 do 57 wniosków. W roku 2006 uzyskaliśmy finansowanie 10 projektów własnych i 8 promotorskich, co na liczbę 57 wniosków dało imponującą skuteczność aplikacyjną.

W przedostatnim konkursie złożyliśmy 36 wniosków, a w ostatnim zaledwie 20!

W konkursie złożono w całej Polski 4000 wniosków.

Żaden wniosek własny nie uzyskał wsparcia finansowego.

Postawmy kilka oczywistych pytań:

  • Dlaczego tak spadła liczba składanych wniosków?
  • Czy w SUM promuje się pracowników naukowych składających wnioski?
  • Co zrobiono by uprościć procedury związane z prowadzeniem grantu?
  • Dlaczego utajniono informacje o liczbie składanych wniosków i wynikach konkursów w ostatnich 2 latach?
  • Jak bieżące dane mają się do wysokiego miejsca naszej uczelni w ostatnich rankingach?
  • Co należy uczynić by odwrócić negatywny trend w aplikacji o środki na badania naukowe finansowane w postaci grantów przez ministerstwo?
  • Czy obserwowany regres nie jest to pokłosiem polityki kadrowej ostatnich lat i braku dopływu do uczelni młodych, prężnych pracowników naturalnie stanowiących motor postępu w każdej instytucji?

sobota, 28 czerwca 2008

W czasie posiedzenia Rady Wydziału w Zabrzu 26 czerwca miała miejsce dyskusja dotycząca kwestii odpłatności za doktoraty. Dyskusja ta pokazała jak dziwne są zasady rządzące polską nauką. Ale po kolei.

Dawniej, przed laty przewody doktorskie nie były obciążane opłatami. Zatem koszt doktoratu pokrywały uczelnie. Nie wiem czy otrzymywały one na ten cel specjalne środki. Jednak nawet gdyby uniwersytety i inne uczelnie wyższe musiały uwzględniać w swych budżetach kwoty na doktoraty to i tak z cała procedura przynosiła uczeniom korzyść. Liczba doktoratów jest uwzględniana w ocenie uczelni przez ministerstwo, a poza tym część doktoratów (większość?) jest później publikowana co także przekłada się na konkretne korzyści finansowe w postaci dotacji budżetowej. Jest także aspekt pozafinansowy; misja szkół wyższych obejmuje także postęp naukowy i nie wszystko można wprost przeliczyć na pieniądze.

Później, chyba w latach dziewięćdziesiątych ktoś wpadł na pomysł by koszt prowadzenia przewodów doktorskich przerzucić na doktorantów (osób pracujących w uczelniach to nie dotyczyło). Kwoty pobierane przez uczelnie różniły się znacznie, ostatnio zbliżały się w niektórych uczelniach do 10.000 zł.

Od lat słychać było protesty w tej sprawie, ale dopiero Minister Barbara Kudrycka zakazała pobierać opłaty, jako niezgodne z prawem (notabene, ciekawe czy znajdą się tacy doktoranci, którzy będą domagać się nieprawnie pobranej opłaty?).

W ten sposób wróciliśmy do stanu sprzed lat, a uczelnie stanęły przed koniecznością wypracowania nowych rozwiązań. Istnieje tu kilka możliwości: pokrywać te koszty z własnych środków, zrezygnować z doktorantów spoza uczelni albo spróbować opłaty przerzucić na inne podmioty. Ostatnią drogę wybrały władze SUM; skoro opłaty nie może wnosić doktorant niech to uczyni jego pracodawca. W końcu to na instytucję zatrudniającą osobę po doktoracie spływa część splendoru. Gorzej gdy doktorant sam jest sam prowadzi działalność np. NZOZ i wtedy płaci sam za siebie.

Czy taka droga jest drogą prawidłową, czy na tym polega misja uczelni? Zrozumiałe są motywy ekonomiczne, ale powyżej wykazałem, że uczelnie korzystają z pracy swych doktorantów. Przykładowo, do dziś pod moim promotorstwem 13 osób uzyskało stopień doktora nauk medycznych. Wszyscy doktoranci (poza jednym ze Studium Doktoranckiego) nie byli pracownikami uczelni i płacili „haracz”. Jaka była korzyść dla uczelni: punkty w ranking ministerialnym za ukończenie przewodów doktorskich oraz 6 prac z Impact Factor, które powstały na bazie prac doktorskich (łączny IF=11,266, punkty ministerialne=116). Parę innych prac złożono w redakcjach i mam nadzieję powiększyć ten dorobek dzięki pracy mych doktorantów.

Ten przykład pokazuje, że doktorat to nie jest tylko balast dla uczelni.

Jest także druga strona medalu, skoro ministerstwo żąda postępu naukowego wyrażanego także liczbą i jakością doktoratów, czy nie powinna być na ten cel przeznaczona jakaś kwota przekazywana uczelniom w postaci dotacji budżetowej? A może ona jest tam zawarta?

wtorek, 24 czerwca 2008

Informacja o zarzucie niegospodarności postawiona przez prokuraturę byłemu Rektorowi naszej uczelni z poprzedniej kadencji jest na pewno bardzo ważna dla społeczności akademickiej SUM. Nie przesądzając oczywiście o końcowym wyniku procedury, trudno nie podnieść dwóch kwestii; odpowiedzialności za działania w życiu publicznym oraz oczekiwania na sprawiedliwą ocenę (i kary, w wypadku udowodnienia winy przed niezawisłym sądem).

My, jako pracownicy SUM borykamy się z różnymi problemami i najpewniej jakaś ich część wiąże się z ludzkimi błędami (nadużyciami?).

Stan nauki polskiej jest opłakany za co ponoszą odpowiedzialność wszystkie rządy od 1989 roku, niemniej dostrzegamy zasadnicze różnice między publicznymi uczelniami w kraju.

Z uwagą będziemy obserwować dalszy tok postępowania w tej sprawie.

wtorek, 17 czerwca 2008

14 czerwca wmurowano kamień węgielny pod budowę Centrum Medycyny Inwazyjnej w Gdańsku. Ten szpital będzie należał do miejscowej akademii medycznej, jego powierzchnia ma liczyć 54.000 metrów kw., a przewidziany termin oddania do użytku to rok 2011.

W uroczystości brali udział, między innymi, Premier Rządu RP Donald Tusk oraz Minister Zdrowia Ewa Kopacz.

Jak widać w tym kraju można jednak coś sensownego robić i pozostaje tylko ubolewać, że to w odległym Gdańsku, a nie w Zabrzu buduje się szpital kliniczny.

Senat naszej uczelni odrzucił propozycję finansowania z budżetu państwa szpitala klinicznego w Zabrzu.

Nam pozostaje tylko zazdrościć innym uczelniom rozmachu i wizji, i borykać się z mizerią materialną wokół…

poniedziałek, 9 czerwca 2008

Dzisiaj w Uniwersytecie Śląskim odbyło się spotkanie z Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego Barbarą Kudrycką. Przedmiotem dwugodzinnego spotkania były planowane reformy polskiej nauki i szkolnictwa wyższego. Na wstępie Pani Minister omówiła kilka kierunków zmian, może nie te najważniejsze, ale te budzące najwięcej zastrzeżeń i emocji.

Po pierwsze, sprawa zniesienia habilitacji. Nie chodzi o proste zniesienie tego progu kariery akademickiej, ale raczej o skrócenie kariery akademickiej. Precyzyjne zapisanie warunków uzyskania samodzielności w prowadzeniu pracy naukowej oraz przeprowadzanie tej procedury w innej niż macierzysta uczelnia powinno skutkować zwiększeniem szansy na rozwój i awans młodych naukowców.

Po drugie, uczelnie flagowe. Nie chodzi, jak mówiła Pani Minister, o to by zakończyć finansowanie słabszych uczelni, ale o zwiększenie nakładów na najlepszych. Proces wiodący do wskazania najlepszych ma trwać wiele lat, ale nie będzie on automatycznie dotyczył całych uczelni, ale tylko naprawdę wiodących jej części.

Po trzecie, planowane wsparcie uczelni niepublicznych jest realizacją zapisów ustawowych i nie zagraża uczelniom publicznym.

Usłyszeliśmy także o rychłych podwyżkach.

Po wystąpieniu Pani Minister zaczęła się dyskusja. Padało wiele pytań, parę przytoczę.

Rektor - Elekt Uniwersytetu Śląskiego zapytał, jak mają być wykorzystane planowane środki w wysokości 0,158% PKB rocznie (taki ma być roczny wzrost nakładów na naukę i szkolnictwo wyższe). Odpowiedź nie była jasna; po pierwsze, nie wiadomo, jak podzielone zostaną te środki między naukę i szkolnictwo, a po drugie i tak nie osiągniemy w tym tempie planowanego wzrostu nakładów do poziomu 2%, uznawanego w Europie za minimum.

Udało się Panią Minister „przycisnąć” i uzyskać informacje o kwotach na bieżące podwyżki płac. Ta kwota to… 140 zł na etat! Jeden z rozmówców zwrócił uwagę, że ta kwota nawet nie pokrywa inflacji i nie można w ogóle mówić o podwyżce.

To był pierwszy zgrzyt pokazujący, że szumne zapowiedzi o dwóch miliardach (!) rocznie wzrostu nakładów w następnych pięciu latach mogą się okazać kolejną obietnicą bez pokrycia.

Także ostatni dyskutant, członek „Solidarności” w krótkiej wypowiedzi powątpiewał czy ambitne plany reform są naprawdę możliwe do realizacji. Był to ważny głos, gdyż rozmówca brał udział w negocjacjach w ministerstwie i był znakomicie zorientowany w sprawie.

Udało mi się zabrać głos i zapytałem Panią Minister, jak można zrealizować zamierzenia w sytuacji, gdy potrzebujemy lat, a scena polityczna ciągle się zmienia. Podkreśliłem konieczność uzyskania zgody ponad bieżącymi podziałami politycznymi, jako warunku powodzenia długofalowych zamierzeń. Uzyskałem odpowiedź, że należy głosować na …PO. Czy to jest poważna odpowiedź Ministra RP?! Bez uzyskania poparcia środowisk akademickich nic nie da się zrobić, ale na końcu i tak o wszystkim zadecyduje klasa polityczna, i bez prawdziwego, nie tylko koniunkturalnego porozumienia nic się nie uda!

niedziela, 8 czerwca 2008

Problemy nauki pewnie jeszcze nieraz będą przedmiotem naszej uwagi. W końcu nauka, obok dydaktyki, to podstawowy obszar działania uczelni. Nauka stanowi o prestiżu uniwersytetów; o czym piszą gazety (pomijając afery, oczywiście!), czy interesują czytelników mozolne postępy w zakresie dydaktyki czy cytują wyniki badań zawarte w najciekawszych artykułach światowych czasopism naukowych? Zatem nauka to motor rozwoju uczelni, a każda licząca się szkoła wyższa chlubi się swymi osiągnięciami w tym zakresie. Jak powszechnie wiadomo, prowadzenie badań wymaga spełnienia paru warunków: trzeba mieć pomysł, należy umieć ten pomysł przekuć na dobry projekt badawczy i na końcu trzeba otrzymać środki na jego finansowanie. I tu zaczynają się „schody”. By przekonać recenzentów projektu trzeba posiąść umiejętność atrakcyjnego zaprezentowania planu badawczego. Można sobie wyobrazić, że naprawdę dobra idea przepadnie, a słabszy program badawczy perfekcyjnie przestawiony otrzyma wsparcie finansowe.

Piszę o tym w kontekście niedawnych informacji o odrzuceniu WSZYSTKICH projektów młodych polskich naukowców (do 9 lat od doktoratu) przez Europejską Radę ds. Badań Naukowych, która miała do podziału aż 335 mln Euro. Złożyliśmy 210 projektów, a UW i UJ wysłały na konkurs po 21 wniosków.

Nie jest mi znana liczba wniosków złożonych przez pracowników SUM.

Trudno jest bez posiadania wszechstronnej wiedzy orzec dlaczego odrzucono wszystkie polskie projekty (poza trzema realizowanymi w uczelniach zachodnich) i chyba teza, że polscy młodzi naukowcy nie mają dobrych pomysłów jest fałszywa. Ale z pewnością taki wynik musi niepokoić, pokazuje bowiem w sposób drastyczny jak wysoką cenę płacimy za brak reformy systemu nauki polskiej. Dziś nauka to skomplikowany system, w ramach którego toczy się ostra konkurencja. Słabi nie mają szans, co więcej, silni wzmacniają swą pozycję, a pozostali coraz bardziej oddalają się od czołówki europejskiej i światowej.

Nie jest za „pięć dwunasta”, jest „pięć po dwunastej”!

Pozostaje mieć nadzieję, że reformy planowane przez Minister Kudrycką będą początkiem rzeczywistych zmian.

Tylko czy na pewno polskie środowisko naukowe czeka na prawdziwy przełom?!

poniedziałek, 2 czerwca 2008

Dość długo nie zamieszczałem nowych tekstów, ale uczestniczyłem w ostatnim okresie w ważnym kongresie międzynarodowym. 35th European Symposium on Calcified Tissues odbyło się w Barcelonie w dniach 24-28 maja 2008. Te spotkania mają długą tradycję i są okazją do wymiany poglądów na bardzo szerokiej płaszczyźnie, poczynając od badań podstawowych, a kończąc na studiach klinicznych. Trudno było by omawiać te specjalistyczne zagadnienia, ale na kanwie tego pobytu chciałbym podzielić się spostrzeżeniami o bardziej uniwersalnym charakterze. Sądzę, że warto zastanawiać się nad pozycją nauki polskiej w świecie, a najlepiej odnieść się do konkretnych wydarzeń. Mając do czynienia z badaczami z wielu dziedzin nauki można pokusić się o ocenę pozycji nauki polskiej. Czas do takiej dyskusji jest jak najbardziej właściwy w kontekście zbliżającej się reformy polskiego systemu nauki i edukacji.

W czasie sympozjum przedstawiono kilkadziesiąt wykładów plenarnych, a ponad 600 prezentacji miało charakter plakatu. Niestety, żaden z polskich autorów nie dostąpił zaszczytu wygłoszenia wykładu. Wśród zgłoszonych posterów doliczyłem się 13 polskich prac co daje około dwuprocentowy udział (6 prac pochodziło z naszej uczelni). Żaden Polak nie przewodniczył sesji, nie mówiąc już o zaproszeniu do prowadzenia spotkań „meet the professor”. Innym wyrazem naszego małego udziału w sympozjum była bardzo mała liczba osób biorących udział w dyskusjach po wykładach.

Można zastanawiać się, z czym wiąże się nasza słaba pozycja, wśród potencjalnych przyczyn można wymienić: niski poziom finansowania badań naukowych, słaba znajomość języka, nieumiejętność prowadzenia otwartej dyskusji lub brak na konferencji osób z Polski, które prowadzą badania z tej dziedziny. Sama diagnoza oparta tylko na opisie rzeczywistości to za mało, musimy aktywnie szukać dróg wyjścia z impasu, bo świat ucieka nam w zastraszającym tempie.

A może nasze narodowe cechy (niezgoda rujnuje, zgoda buduje…) tłumaczą niską pozycję nauki polskiej?

Wielu z nas uczestniczy w międzynarodowych konferencjach i posiada swe własne spostrzeżenia. Zachęcam do dyskusji i wyrażenia swych poglądów na temat miejsca w świecie nauki polskiej.