wtorek, 18 lipca 2023
O polskim unikalnym w skali światowej "modelu" (?!) kształcenia lekarzy...
piątek, 7 lipca 2023
homo sovieticus redivivus...
Od dawna moja uwagę przykuwają zmiany w systemie kształcenia lekarzy w Polsce. Od „zawsze” medycyna była jednym z najbardziej obok prawa i architektury obleganych kierunków studiów. Przez cały okres powojenny liczba uczelni medycznych nie zmieniała się (poza wydziałem powstałym w Bydgoszczy chyba w latach 70-tych). Uczelnie kształcące przyszłych lekarzy nazywały się Akademiami Medycznymi. Studia medyczne były prestiżowe, a po ich ukończeniu droga kariery była otwarta. Ale droga od pierwszych zajęć z anatomii do uzyskania dyplomu była długa i trudna. Pamiętam świetnie jak się bałem anatomii a pierwszym zajęciom towarzyszyły ogromne emocje. Lata studiów medycyny to był trudny, pracowity czas. Czas wyrzeczeń, zarwanych nocy, zakuwania setek, tysięcy pojęć zapisanych na stronach grubych podręczników.
Zmiany przyniósł dopiero początek nowego tysiąclecia. Najpierw zaczęła się akcja zmian nazw Akademii na Uniwersytety co miało wiązać się z nomenklaturą uczelni wyższych w Europie Zachodniej. Pamiętam z jaką dumą ówczesna Rektor SUM Prof. E. Małecka-Tendera ogłaszała na forum Senatu, że staliśmy się Uniwersytetem. Czy na pewno sama zmiana nazwy to zmiana jakościowa czy tylko zmiana szyldu? W mojej opinii raczej druga diagnoza jest trafna.
Ale dopiero kolejna dekada przyniosła prawdziwą rewolucję, która dziś śmiało można określić mianem KATASTROFY. Najpierw zaczęły powstawać wydziały lekarskie na istniejących uniwersytetach. Pierwszy był Olsztyn. W czasie jednego z posiedzeń Rady Wydziały w Zabrzu, chyba w 2015 roku zapytałem Profesora M. Zembalę, ówczesnego Ministra Zdrowia czy jest prawdą, że podpisał dokument dający zielone światło dla powstania nowych wydziałów lekarskich i padła odpowiedź twierdząca. Minister podał nawet liczbę 15 nowych miejsc do kształcenia lekarzy. W tym świetle powstanie wydziałów w uniwersytetach w Opolu, Rzeszowie, Kielcach czy Zielonej Górze co wówczas nam się wydawało mało wykonalne dziś jawi się jako działanie solidne, stwarzające godne zaufania miejsca prowadzenia dydaktyki. Od tego czasu widzimy wysyp nowych wydziałów lekarskich, w tym szkół prywatnych. To są dziesiątki nowych wydziałów. Jak wygląda rzeczywistość wystarczy zapoznać się ostatnimi informacjami jak działa medycyna na tzw. Akademii Śląskiej.
Ale życie idzie dalej, wprowadzane są nowe, rewolucyjne idee. Szerzej o nowych zasadach nauczania medycyny traktuje tekst poniżej. Od teraz szkolić przyszłych lekarzy może prawie każda szkoła, spełniająca bardzo, ale to bardzo niskie wymogi. Sądzę, że niebawem w Polsce liczba „uczelni” szkolących przyszłych lekarzy przekroczy 100.
Pamiętam jak przed laty mój ówczesny szef Profesor E. Rogala mawiał do swoich asystentów: jak będziecie przymykać oko na braki wiedzy studentów sami kiedyś traficie do nich jako pacjenci. Jakże to było trafne (i prorocze) stwierdzenie. Jakość szkolenia spada dramatycznie, nie ma absolutnie szans na utrzymanie poziomu dydaktyki.
Co będzie dalej? To jasne, za braki wiedzy zapłacą pacjenci czyli wszyscy Polacy. I żadne zaklęcia tu nie pomogą, szybkość degradacji jest porównywalna z szybkości na równi pochyłej...
Te zmiany wpisują się w obserwowane zmiany społeczne i systemu wynagradzania. Jeśli sprzątaczka lub kasjerka ma wynagrodzenie na poziomie asystenta wyższej uczelni to jednoznacznie określa miejsce edukacji na mapie wartości.
Koło historii zatoczyło krąg, jak za komuny wykształcenie jest deprecjonowane.
A kraj bez dobrego systemu edukacji to kraj (pół)kolonialny, kraj zagranicznych marketów, montowni i panowania obcej myśli i obcego kapitału.
Biada nam, przyszłość jawi się w czarnych barwach...
Lex Frankenstein. Obniżone kryteria kierunków kształcących lekarzy