Szanowny Panie Profesorze!
Widzę po kilku ostatnich wpisach na blogu, że robi Pan swoisty "rachunek sumienia" duetowi Kanclerz-Rektor, na co obie panie stanowczo zasłużyły i pomyślałem, że pośród różnych opinii o ich działalności nie powinno zabraknąć i tej z mojej/naszej strony.
Wiosną 2007 roku ponad 120 pracowników fizycznych ówczesnej Akademii (takich jak ja - portierów) przekazano firmie zewnętrznej w ramach jak to się mówiło redukcji kosztów. Już wtedy władze uczelnianej Solidarności były ze mną zgodne, że w efekcie nie będzie to system tańszy, a droższy, przy czym jeszcze z powodów szerszych być może także mniej efektywny i bezpieczny (sic!) od dotychczasowego.
Cała operacja była przeprowadzana eksperymentalnie (“Akademia się na was uczy” jak mi powiedziała pani Wocławska z dyrekcji), a jej przebieg był od początku do końca co najmniej chaotyczny. Dość stwierdzić, że o sprawie dowiedzieliśmy się de facto przypadkiem czytając w gablotkach pisma krążące między związkami a władzą uczelni. Informacji wprost do załogi i jakiejś dyskusji z nami o przyczynach takich, a nie innych decyzji nie było. Zabrakło także prób innych rozwiązań, w tym zwłaszcza zmiany zasad naszej pracy przy pozostaniu jednak w strukturach SUM.
Myślę, że zgodzi się Pan ze mną, że niezależnie od uwarunkowań ekonomicznych zwyczajna ludzka uczciwość nakazywała taką drogę. To wyłącznie moje zdanie, ale wydaje mi się, że ktoś “u góry” pomyślał sobie wtedy: Portierzy? A cóż oni zrozumieją? Nawet pewnie nie wiedzą co to outsourcing!
Okazało się, że nie tylko portierzy nie wiedzieli. Nie dość, że nikt nie pomyślał o naszym przekazaniu w kategoriach nie tyle eksperymentu, ale bardziej (ewentualnego) wzoru na przyszłość i nie postarał się o rzetelną informację dla pracowników, a jednocześnie dogłębne “prześwietlenie” kontrahenta, czyli firmy ochroniarskiej, nie tylko pod kątem stricte ekonomicznym czy fachowym, ale także np. przestrzegania prawa pracy, to nawet związkowcy nie bardzo wiedzieli “jak to jeść”. Nie piszę tego, aby się chwalić, ale pytania, które ZNP złożył na ręce pani Tendery w związku ze sprawą w 90% ułożyłem ja, wtedy zresztą członek Solidarności, nie Związku Nauczycielstwa. Zresztą ułożyłem na prośbę mojej przełożonej, członkini władz uczelnianych związku, która stwierdziła, że zrobię to lepiej niż ona. A zatem nie tylko związek zawodowy jako taki, ale i nawet wieloletni przełożeni nie bardzo rozumieli skąd nasze poruszenie. Mówiąc dosadniej; przespali swój czas.
Jedyne zebranie, jakie udało nam się samodzielnie wywalczyć to w dyrekcji na Poniatowskiego z wiceprezesem firmy przejmującej i paniami zdaje się z działu kadr, w którym ze strony załogi uczestniczyło tylko kilkanaście wydelegowanych osób. Spotkanie nieudane, pełne pustosłowia i obłudy.
Wnioskowaliśmy wcześniej w liście zbiorowym o rozmowę z panią Kuraszewską i to rozmowę pomiędzy nią, a całą przekazywaną grupą. Nasz list zignorowano. Nie udało mi się również dostać na osobiste spotkanie z panią kanclerz, ponieważ po tym jak umówiłem się już w rektoracie zadzwoniła do mnie po kilku godzinach zdziwiona (!!!) moją prośbą dyrektor administracyjna i na zasadzie zbycia porozmawiała przez telefon nie przekazując właściwie żadnych konkretnych informacji.
Przed samym przekazaniem nas przedłożyłem na piśmie swoim przełożonym (nie jestem już teraz pewien w stu procentach, ale myślę, że w tej liczbie również paniom Tenderze i Kuraszewskiej) i związkom zawodowym opinie zaczerpnięte z internetowych wypowiedzi byłych i obecnych pracowników firmy przejmującej jasno świadczące o łamaniu przez tą firmę prawa pracy. Również i to nie wywołało żadnej reakcji.
Przez rok, od maja 2007 do maja 2008 pracowaliśmy na warunkach jak w SUM, przy czym nagrody jubileuszowe, nagrodę roczną i tzw. wczasy pod gruszą dostaliśmy tylko dlatego, że słaliśmy listy zbiorowe i wydzwaniali gdzie tylko się dało od mediów do central ZZ i wszelakich inspekcji. Sama firma nie planowała nam wypłacać wspomnianych świadczeń, mimo iż była do tego zobowiązana umową przejęcia, (której nikt z pracowników nigdy nie poznał nawet w części).
Następnie przez rok pomiędzy majem 2008 a 2009 zatrudnieni byliśmy na warunkach już nowego pracodawcy. Nadal, co muszę tu zaznaczyć, wyłącznie na terenie uczelni. Nasze zarobki spadły, zmuszano nas do podpisywania fikcyjnych umów zleceń, po to tylko by firma ochroniarska nie musiała płacić nadgodzin (w tej sprawie interweniowała w PIP po moim piśmie nt. niezaradności tej instytucji nawet kancelaria prezydenta Kaczyńskiego), niektóre osoby pracowały po blisko 400 godzin w miesiącu (!!!), a dokumentacja była fałszowana (jestem w posiadaniu kopii pisma z firmy ochroniarskiej instruującego jak to robić!). Moja koleżanka, która odmówiła podpisania fikcyjnej drugiej umowy została w ciągu kilku dni przeniesiona karnie (?) z Katowic pod market w Oświęcimiu, oczywiście z dojazdem we własnym zakresie. O tych i podobnych praktykach władze SUM przynajmniej częściowo wiedziały, ponieważ moi koledzy i ja sam słaliśmy pisma zarówno do nich jak i do PIP, NIK czy prasy, a nadto wydawałem jeszcze gazetkę opisującą naszą sytuację i prowadziłem stronę internetową portier.pl.tl (obecnie już nieistniejącą).
Każdy numer mojej gazetki poprzez kancelarię przekazywałem ZZ oraz rektorowi i kanclerzowi.
To wszystko o czym wyżej wspomniałem działo się pod dachem naszej uczelni, ale udawano, że sprawy nie ma. To wszystko dotyczyło ponad 120 wieloletnich jej pracowników, ale przecież… tylko portierów…
Osobną sprawą, o której można by długo mówić jest kwestia profesjonalizmu rzekomo bardziej opłacalnej od własnej załogi firmy zewnętrznej oraz poziomu ogólnego (w tym, nie waham się użyć tych określeń, także moralnego i intelektualnego) jej załogi, a jeszcze „osobniejszą” czarna powiedzmy nie lista, ale… magia, dzięki której od 2007 roku żaden z byłych portierów nie ma do dziś najmniejszych szans na pracę w SUM nawet przy zamiataniu liści. Podkreślam; przy założeniu, że jest wolne stanowisko, a dana osoba spełnia jego wymogi!
Sam po 2009 roku składałem CV trzykrotnie, ale robiło to też kilkoro co najmniej z grona moich koleżanek i kolegów. Jedna z pań była już na etapie załatwiania formalności, bo wstępnie ją zaakceptowano, ale sprawę zahamowano na Poniatowskiego. Bo to przecież była portierka. Stop! Oficjalnie zawsze było to tłumaczenie w stylu “brak miejsc” itp. Mam takie pismo od pani Kuraszewskiej w swojej kolekcji i ja. Rzecz w tym, że hamowano nas, ale przyjmowano w tym samym czasie do pracy fizycznej w SUM innych, w tym także osoby z grona ochroniarzy pracujących po 2007 roku na terenie uczelni.
Nie jestem osobą mającą prawo i wiedzę, by oceniać rachunek ekonomiczny całej operacji outsourcingu, ale wydaje mi się, że skoro po niej wycofano się z takiego samego zabiegu wobec pań sprzątających (a sprawa w latach 2007-2009 była już bardzo daleko posunięta), to oznacza, że nie mógł okazać się sukcesem. Ze strony moralnej natomiast, ze strony również wizerunkowej samej uczelni, było to coś czego te sto dwadzieścia kilka osób, do których i ja należę nigdy paniom Kuraszewskiej i Tenderze nie zapomni.