O Niezależnym Zrzeszeniu Studentów

Zapraszam do lektury książki o Niezależnym Zrzeszeniu Studentów w naszej Uczelni w latach 1980-81. To był niezwykle dynamiczny okres polskie...

poniedziałek, 11 listopada 2024

List Czytelnika Uczelni

Szanowny Panie Profesorze

Zwracam się do Pana, jako przedstawiciela nie tylko kadry naukowej naszej uczelni, ale może przede wszystkim człowieka znanego od lat ze spojrzenia często krytycznego, ale zawsze troskliwego, rozważnego i szczerze oddanego dobru uniwersytetu.

Dzieje się źle. Nie po raz pierwszy, ale rzec by można z przekąsem, że po raz drugi. Od ponad roku w ŚUM wraca polityka kadrowa i ogólne podejście do funkcjonowania uczelni, jako zakładu pracy, znane z czasów rządów niesławnej pani kanclerz, której nazwiska na tym forum wymieniać nie muszę.

Problemy, o których chcę tu wspomnieć pozornie dotyczą jak na razie głównie pionu administracyjnego, ale ich skutki zaczynają dotykać także pracowników naukowych a z całą pewnością całościowo wpływają na uczelnię i jej wizerunek o wiele bardziej, niżby to wynikało z dosłownie rozumianych posunięć kadrowo płacowych i organizacyjnych.

Nie chcę tu formułować oskarżeń wobec konkretnych osób, choć ich zdefiniowanie niestety nie byłoby szczególnie trudne, ale chcąc być obiektywnym nie mogę także zakładać, że to zza jednego, konkretnego biurka wychodzą zmiany, o których mowa. 

Jakie to zmiany? Z pozoru na lepsze. Zmiany mające ograniczyć koszty, usunąć zbędne etaty, usprawnić pracę, gdzie to możliwe zbliżyć ŚUM-owskie realia do rynkowej codzienności. Tyle założenia. Można dyskutować czy na pewno słuszne. Skutki jednak, a to na nie chciałem zwrócić uwagę Pana Profesora i Czytelników tego bloga, są odwrotne. Wprowadza się chaos, brak zaufania, brak organizacji, nieskuteczność działania i niepewność przyszłości. Odpryski tych zmian widać chociażby po głosach na portalu GoWork, na którym ŚUM w ciągu kilku miesięcy stracił i tak niskie notowania na rzecz jeszcze niższych. 

Zaczęło się od personelu sprzątającego. Od wiosny tego roku nie przedłużano umów o pracę osobom po okresie próbnym lub po trzyletnim, a zatem w sytuacjach, w których wcześniej takie przedłużenie, o ile nie było problemów natury dyscyplinarnej ze strony pracownika, było formalnością. Rejony sprzątane wcześniej przez (de facto, choć nie de iure, bo umowy teoretycznie normalnie wygasały) zwolnione panie przekazywano do obrobienia ich koleżankom. Tak po prostu, bez złotówki podwyżki, bez zmiany czasu pracy, a przecież wszystkie pracują na ¾ a nie cały etat i przede wszystkim bez jakiegokolwiek umniejszenia wymagań jakościowych. Mówiąc wprost, jeżeli w kwietniu coś robiły dwie osoby, to już na przykład w lipcu robić to miała jedna. Określenie tego nadużyciem jest najłagodniejszym co przychodzi mi do głowy, zwłaszcza gdy się pamięta, że te „rejony” w określonych wymiarach funkcjonowały od lat, a zatem mogły być traktowane jako faktycznie przynależne do określonej liczby osób „na metr”.

Nieprzedłużanie umów i niezatrudnianie nowych ludzi stały się właściwie standardem dla pracowników fizycznych. I tak kolejne panie sprzątające znikały po wygaśnięciu ich umów, inne zwalniały się same, zapewne ktoś odszedł na emeryturę i tak dalej i tak dalej. Ilość pracy rośnie, ilość osób spada. Spada ocena pracodawcy. Spada też jakość pracy. Różnie rozumiana, bo nie tylko wprost, jako efekt zmęczenia czy nadmiaru obowiązków. Także jako wszechogarniający nas absurd. W Sosnowcu np. sprzątaczki musiały uczestniczyć w przeprowadzce uczelni z Kasztanowej na Jedności i nosić meble czy pakunki, co absolutnie nie leży w zakresie ich obowiązków, podobnie zresztą jak plewienie, które też im zlecano. W tym samym Sosnowcu, ale także w Ligocie w jednym z Domów Studenta nie wyrażono zgody na zatrudnienie nowych pracowników gospodarczych na miejsce tych, którzy odeszli, bądź są na wielomiesięcznych zwolnieniach lekarskich i łata się to od dłuższego czasu dokładając obowiązków ludziom z innych ośrodków bądź działów, bądź też bez ich zgody przerzucając ich do innego miasta na tygodnie czy miesiące bez liczenia się z tym, że nie każdemu to odpowiada i nie każdy ma jak dojechać…

To że taki załatany gdzieś vacat tworzy równocześnie nowy w miejscu z którego pracownika zabrano jest nie tylko oczywiste, ale i śmieszne i straszne zarazem.

Zmiany, zmiany, zmiany. Zarówno sprzątaczki jak i pracowników gospodarczych zaliczono nie wiedzieć czemu do grupy obsługi zamiast do robotników, choć każdy wiedzieć powinien, a już na pewno pracodawca, jak definiuje się obsługę. W efekcie tego, gdy przykładowo robotnicy z działów technicznych otrzymali ok. 700 zł podwyżki, im przyznano… 70.

Portierzy. Do jesieni ubiegłego roku uczelnia sukcesywnie przejmowała kolejne portiernie od firm ochroniarskich i obsadzała je na powrót naszymi pracownikami, bo po kilkunastu latach od decyzji ówczesnej kanclerz o outsourcingu zrozumiano wreszcie (a raczej znów) jak inna in plus jest jakość ich pracy. Ten proces obecnie zahamowano, a umowy o pracę, choć są przedłużane, to dziwnym trafem do mniej więcej czasu kolejnego przetargu na ochronę uczelni w przyszłym roku. Czy to oznacza powtórkę z lat 2007-2009 i znów objęcie wszystkich obiektów ochroną zewnętrzną? Być może. Czy jednak zapomniano już jak bardzo jest ona nieskuteczna, często nieprofesjonalna, droga, jak różni trafiają się tam ludzie i jak to wszystko wpływa na odbieranie uczelni przez studentów i gości? To przecież były przyczyny powrotu kilka lat temu do własnych pracowników!

Przykłady można mnożyć, każdy jest trudny, ale całościowo, działając w ten sposób, dodatkowo jeszcze ignorując jakąkolwiek formę dialogu z załogą wprowadzono w ciągu circa roku warunki znane tylko z małych prywatnych firemek, w których właściciel jest jednocześnie i bogiem i wrogiem.

Tutaj historia prawie najświeższa. Paniom sprzątającym, które odeszły, zaproponowano wczesną jesienią powrót na etaty szatniarek i umowy czasowe do końca roku akademickiego. Słusznie napisał ktoś w Sieci, że jest to działanie, które można uznać za celowe uniknięcie przedłużenia umowy, bowiem potrzeba zatrudnienia szatniarek była jasna wiosną, gdy sprzątaczki odchodziły. Czy mylą się ci, którzy zakładają, że Sąd Pracy uznałby te nowe umowy za kontynuacje poprzednich a zatem na czas określony? Wydaje mi się, że nie.

Słyszałem także o problemach z zatrudnianiem bądź przedłużaniem umów pracowników fizycznych w dwóch jeszcze zupełnie innych działach, technicznym i ciepłowniczym, jednego z ośrodków, ale nie wchodźmy w indywidualne sprawy.

Ludzie, którzy odchodzą opowiadają o swoich doświadczeniach nowym pracodawcom, piszą o nich w Internecie, dzielą się z rodzinami i znajomymi. Zostaje ślad. Ślad, który obciąża nie tylko zwolnionych, zarobionych, przenoszonych czy zagrożonych, nie tylko sumienia tych, którzy o tym decydują, ale obciąża całą uczelnię, jej wartość jako pracodawcy i jako uniwersytetu. Są to sprawy tak wielkie, także finansowo, że nikomu z nas nie wolno przejść wobec nich obojętnie.

Dzieje się źle. Słuchając opowieści o wykręcanych dla oszczędności świetlówkach czy zmniejszanym także ze względów finansowych ogrzewaniu, o nieskuteczności sprzątania co drugi dzień (przecież redukcje...), nie sposób nie zadać pytania o to czy naprawdę ktoś wydający takie polecenia „dla oszczędności” nie ma świadomości ich absurdu rodem z filmów Barei oraz tego jak są odbierane przez studentów gości i petentów ŚUM?

Ukryta redukcja zatrudnienia sięga coraz dalej i coraz wyżej, coraz to inne osoby przenosi się z ośrodka do ośrodka lub z działu do działu, zakładu, placówki, na inną, coraz to nowym to grozi. Zmienia się organizację pracy, podległości służbowe, łączy, dzieli lub dubluje czyjeś obowiązki, powołuje się nowych kierowników, p.o. kierowników itp. Tym razem dotykać to zaczyna także pracowników naukowych oraz ogólnie zatrudnionych na stanowiskach umysłowych w ŚUM. Eksperymentuje się na żywym, jeszcze żywym, tak to trzeba twardo powiedzieć, organizmie. Zmienia się coś, co działa, nie mając ani jasnego kierunku ani dowodów, że ten właśnie wybrany jest lepszy. A człowiek? Czy człowiek, który nie wie CZY będzie dalej zatrudniony, GDZIE będzie zatrudniony, CO będzie robił i czy za chwilę jego miejsce pracy, obowiązki, znajomi i przyjaciele nie zostaną mu odebrani jednym pociągnięciem czyjegoś rozpędzonego długopisu, może być dobrym, skutecznym pracownikiem? To bardzo trudne, jeżeli w ogóle możliwe.

Związki zawodowe są pomijane w dyskusji o zmianach i choć można uznać, a ja tak uważam, że płacą w ten sposób cenę za swoje wcześniejsze odsunięcie się od codziennych problemów załogi i brak aktywnego działania, to jednak taka schadenfreude nie może nam towarzyszyć.

Do czego zatem powinniśmy dążyć? 

-do określenia kierunków zmian organizacyjnych uczelni poprzez dialog władz ze związkami oraz załogą bądź jej delegatami

  • do poszanowania związków zawodowych i ich praw niezależnie od tego ilu pracowników zrzeszają w swoich szeregach
  • do umożliwienia zgłaszania zarówno związkom jak i załodze swoich wyjaśnień, uwag i wniosków oraz propozycji korekt w kwestiach tych zmian
  • do zatrzymania wszelkich procesów, które dla pozornych oszczędności niszczą sprawnie działające rozwiązania, zgrane zespoły ludzkie i nade wszystko wizerunek uczelni na zewnątrz
  • do stanu, w którym państwowy pracodawca jest wzorem dla innych w kwestii przestrzegania prawa pracy i poszanowania godności pracownika
  • do usunięcia wszystkiego tego, co może sprawiać, że pracownik traktuje swój zakład, naszą uczelnię, jak wroga, jak kogoś lub coś, co zagraża stabilności jego życia, zamiast czuć się częścią sprawnie działającego organizmu, którego jest pełnowartościowym składnikiem
  • do przyjęcia za bezdyskusyjne, że zmiany, jeżeli w ogóle konieczne, muszą zaczynać się od zmian organizacji pracy a nie zwolnień, przeniesień czy potiomkinowskich oszczędności
  • do jasnego określenia personalnego osób, które podejmują decyzje dotykające dziesiątek bądź setek pracowników i do brania przez nie odpowiedzialności za te przekształcenia, ich koszty i skutki, także te niewymierne. 

Jest to wszystko co powyżej napisałem tylko moim głosem do dyskusji, ale ta dyskusja musi zaistnieć w miejsce dziwnych zmian, jeszcze dziwniejszych reorganizacji a także strachu, wrogości, odwoływania się do Inspekcji Pracy, mediów czy sądów. Musimy się zrozumieć i porozumieć, albowiem zakład pracy, każdy zakład pracy, jest dobrem wspólnym a jego sprawność i obraz zależą po równo i od tych na szczytach i od tych na samym dole.

Z wyrazami szacunku
Pracownik Uczelni

1 komentarze:

Anonimowy pisze...

Zupełnie nie znam poruszonych tu problemów i trudno mi się do nich odnieść. Jeśli istotnie jest coś nie tak, to opisane sprawy powinny zostać wyjaśnione zgodnie z obowiązującymi przepisami.

Natomiast bardzo niepokoi mnie coś innego. Stanowimy rzeszę blisko 3 tysięcy pracowników. Na tylu pracowników nikt nie odniósł się do powyższego wpisu (zresztą z innymi wpisami jest podobnie). Zastanawiają mnie przyczyny tego faktu. Pozwolę się nie zgodzić z autorem powyższego wpisu i powiem, że skończyły się czasy, kiedy byliśmy ewidentnie zastraszeni. Te lata na szczęście bezpowrotnie minęły. Skąd więc wynika ten brak komentarzy? Przecież wiadomość cieszy się sporym zainteresowaniem. Właściciel bloga może podać liczbę wyświetleń. Z rozmów wiem, że wiadomość jest dosyć poczytna.

Mam dwa wytłumaczenia tego stanu rzeczy: 1. Albo pracownikom naszej uczelni zupełnie nie zależy, na tym, co się w niej dzieje; 2. Albo słusznie minione czasy pozostawiły po sobie pracowników uformowanych w negatywny sposób: wytrąconych z twórczej inicjatywy i dążenia do prawdy, patrzących nie dalej niż poza swoją klinikę, katedrę, dział („i tak się nie uda, więc lepiej siedzieć cicho, tym bardziej, że sprawa może być negatywnie odebrana i mi zaszkodzić” – to ich filozofia; podkreślam słowo „może”: oni nawet nie wiedzą, że tak będzie, tylko przypuszczają, ale tak na wszelki wypadek wolą siedzieć cicho w każdej sprawie, nie tylko w tej – żenada, zwłaszcza w kontekście kadry kierowniczej).

Nie wiem, które wytłumaczenie ma do danej sytuacji zastosowanie, może nawet jest tak, że mają zastosowanie oba jednocześnie. Nie ma to jednak większego znaczenia. Oba bowiem wytłumaczenia nie rokują dobrze, z uwagi na apatię pracowników.

Na szczęście niemal pół wieku temu byli pracownicy, kierujący się innymi priorytetami. Gdyby w latach 80. polskie społeczeństwo było podobnie „praktyczne”, to ciekawe w jakich warunkach byśmy aktualnie funkcjonowali? Wolę nie uruchamiać swojej wyobraźni.

Jednocześnie profesorowi Wojciechowi Pluskiewiczowi gratuluję wydanej ostatnio książki o NZS. Członkowie tej organizacji nie kalkulowali, czy im się coś opłaci, oni działali, bez względu na konsekwencje. Ale przecież to takie niepraktyczne…