poniedziałek, 18 maja 2020

O Ustawie 2.0 i koronawirusie

Co oznacza słowo „Uniwersytet”? Pewnie encyklopedyczna definicja nie jest w stanie pomieścić wszystkich aspektów tak pojemnego pojęcia. Niewątpliwie ludzie, którzy byli kiedyś studentami (a tych są przecież miliony) oraz ci, którzy są pracownikami uczelni dysponują osobistymi doświadczeniami. Dla mnie Uniwersytet to miejsce, w którym trwa nieustająca praca twórcza idąca dwoma głównymi nurtami: dydaktycznym i naukowym. Oba te podstawowe obszary mają jeden podstawowy wspólny mianownik: człowieka. W szkole wyższej wszystko obraca się wokół ludzi. Dydaktyka to student, żywy, młody i dociekliwy umysł. A nauka nie składa się przecież tylko z laboratoriów, urządzeń diagnostycznych, programów komputerowych; nauka to pomysły badawcze, a te tworzą ludzie. To ludzie tworzą zespoły badawcze, wykonują tysiące czynności, piszą publikacje. Zatem nieco upraszczając; uniwersytet to człowiek z całą swoją barwnością, intelektualną ciekawością tajemnic świata. W swej codziennej działalności uniwersytet to tygiel ludzi, idei, spotkań, dyskusji, nigdy niekończących się sporów intelektualnych.

Czy można zatem w myśl tej wizji wyobrazić sobie uniwersytet bez ludzi? To nie jest możliwe, nie ma ludzi, nie ma uniwersytetu.
W ostatnim czasie polskie szkoły wyższe otrzymały dwa ciosy trafiające w najczulsze miejsce czyli ludzkie kontakty.
Pierwszym była Ustawa 2.0 która zlikwidowała rady wydziału. Rady wydziału „od zawsze” stanowiły bardzo ważne miejsce w życiu uczelni. Tam zapadały ważne decyzje, ale było to także forum dyskusji i wymiany poglądów. A poza samymi obradami plenarnymi to było także miejsce spotkań kuluarowych, miejscem gdzie osoby z różnych katedr i zakładów po prostu mieli okazję by się poznać, porozmawiać i czasem zaplanować wspólne badania naukowe. Niestety, muszę stosować czas przeszły, ustawodawca widać nie miał wiedzy jaką różnoraką rolę odgrywały rady wydziału. Potrzeby zmian w uczelniach nie musiały uderzać w odwieczne obyczaje, w esencję życia uniwersyteckiego czyli kontakty między pracownikami. Być może w małych uczelniach można się obyć bez rad wydziału bez szkody do funkcjonowania uniwersytetu, ale w większych organizmach tej wyrwy nie sposób zastąpić.
Proces atomizacji trwa w najlepsze.

A drugie uderzenie nazywa się COVID-19. Życie przeniosło się do sieci. Studentów nauczamy w systemie e-learningowym, wiele innych ważnych decyzji zapada w drodze spotkań przy pomocy ekranu komputera. To była konieczność by jakoś zrealizować nasze zadania. Ale czy można wyobrazić sobie by tak miało na stałe wyglądać nasze życie? Szczególnie w uniwersytecie medycznym to jest wykluczone, jak nauczyć studentów badania pacjentów bez osobistego, bezpośredniego kontaktu? Życie bez personalnych kontaktów, bez żywego przekazu wiedzy to karykatura prawdziwego pojęcia „Uniwersytet”. A docierają głosy, że warto wykorzystać bieżące doświadczenia i część naszej aktywności przenieść na stałe do świata wirtualnego. To w mojej ocenie bardzo szkodliwe pomysły, godzące w sam sens szkoły wyższej. Szkoły wyższej, rozumianej, jako miejsce twórcze, miejsce wymiany poglądów, miejsce burzy mózgów, miejsce spotkania żywych ludzi.

Oczywiście, jeśli podążać tropem najnowszej historii polskich uniwersytetów od 1989 roku to droga właściwa. To kierunek przemianowania polskich uczelni w szkoły zawodowe.

Czy są jeszcze szanse na odwrócenie tego procesu? Osobiście obawiam się, że jest już za późno, pociąg historii wypchał nasz świat akademicki na tory dalekie od drogi do rozwoju niezależnej myśli i tworzenia nauki na poziomie światowym.

6 komentarze:

Anonimowy pisze...

Historia zatoczyła koło i nauczanie wróciło do znanych i wyśmiewanych wtedy form kształcenia na odległość czyli liceów korespondencyjnych i szkół telewizyjnych. Tak, tak, cofnęliśmy się bardzo. Tak jak w komunie biurokracja górą, niestety nawet na uczelniach gdzie naukowcy tylko z definicji są samodzielnymi pracownikami naukowymi.

Anonimowy pisze...

A jakiż to poziom uniwersytet prezentował przed epidemią? Większość wykładowców w pogardzie ma brać studencką, a na zajęciach są często nieprzygotowani - prezentacje z informacjami sprzed dekady, okrutnie chaotyczne slajdy(lub jak kto lubi przeźrocza). Na ćwiczeniach wiecznie nie mają czasu, przerwa goni przerwę. Przynajmniej te kilka tysięcy ludzi nie musi kulać się po zatęchłych salach i robić wiecznych przerw, bo asystent nie ma niczego do zaoferowania. Już dawno ŚUM stał się słabą zawodówką, omyłkowo nazywaną uniwersytetem. Jak ktoś twierdzi inaczej to ewidentnie ma problem z postrzeganiem rzeczywistości...

Anonimowy pisze...

Odnośnie asystentów, którzy "nie mają nic do zaoferowania" - zdaję sobie sprawę, że prowadzone przez nich zajęcia mogą mieć bardzo różny poziom. Ale popatrzmy na to w innym świetle. Wymagania stawiane asystentom dotyczące ich pracy naukowej skutkują tym, że czasami brakuje czasu na przygotowanie się do zajęć. Asystent, który chce utrzymać swoje stanowisko na Uniwersytecie, a niektórzy nawet chcą się rozwijać i awansować musi systematycznie publikować, przygotowywać wnioski grantowe i nawiązywać współpracę międzynarodową. To wszystko za pensję ok. 3000 netto. W związku z tym dobrze byłoby coś dorobić do takiej skromnej pensji aby utrzymać rodzinę. Ciężko jest utrzymać wysoki poziom na każdym polu, zarówno w nauce, jak i dydaktyce.

Anonimowy pisze...

Dlatego forma e-learningowa nie powoduje strat jakości, której krótko mówiąc dawno nie było. Zdaję sobie sprawę z natłoku spraw, tego, że nie każdy urodził się dydaktykiem, ale ma np. duszę naukowca bądź takie marzenie by zrobić doktorat/habilitację. Nie można jednak nie zauważyć, że funkcja nauczania umarła dawno temu i nic nie zapowiada by miało być lepiej.
Na prawdę nie chodzi o to by asystent niczym mały samochodzik biegał od obowiązku do obowiązku. Tutaj chodzi o uszanowanie siebie nawzajem. Krótka pogadanka 30 minutowa, treściwa nie zabierze tyle czasu, żeby te wnioski o granty, prace naukowe czy współprace międzynarodowe przepadły. A tyle czasu niestety większość z nich zaoferować nie chce. Dzięki tej "koronaprzerwie" wielu ze studentów ma wreszcie czas by się porządnie pouczyć zamiast gnić w ciasnych salkach czy zbierać wywiad w 8 osób na 6 roku studiów. Czy coś stracą? Chyba poczucie sensu studiów poza formą jaka była do tej pory...

Anonimowy pisze...

To może w takim razie zaznaczmy,że problem dotyczy asystentów prowadzących zajęcia kliniczne, jeśli oczywiście dobrze zrozumiałem.

Anonimowy pisze...

Poza tym e-learning pokazuje kto i w jakim zakresie zajmuje się dydaktyką. W wielu obszarach zdecydowanie poprawia jakość nauczania.