piątek, 13 lipca 2018
O nauce w czasie wakacji zdań parę
Nastały wakacje, czas odpoczynku i urlopów. Ale to może być także czas na odrobienie zaległości w zakresie pracy naukowej. Parę dni temu rozmawiałem ze znajomym z innej polskiej uczelni medycznej, który stwierdził, że co prawda jest na urlopie, ale pracuje intensywnie i nadrabia zaległości dotyczące różnych spraw naukowych.
Chętnie podzielę się z Czytelnikami paroma uwagami z moich doświadczeń z obszaru nauki skoro wakacje to czas także dla nauki…
Praca naukowa jest trochę jak praca artysty; każde dzieło jest inne, nigdy nie podążamy tym samym szlakiem. Nie ma miejsca na nudę i rutynę. Najpierw jest pomysł badawczy, potem szukanie finansowania, dalej proces uzyskiwania zgody komisji bioetycznej (o ile jest potrzebna), mozolne zbieranie danych badawczych (jako klinicysta widzę to, jako proces badania pacjentów, ale ten etap może mieć różny przebieg), potem wprowadzenie danych do arkusza kalkulacyjnego, następnie analiza statystyczna, a dopiero na końcu przelanie na papier czy raczej na ekran komputera podsumowania czyli pisanie samej pracy.
I na koniec wysyłka do redakcji, dziś w zasadzie zawsze drogą elektroniczną.
A potem czekanie i śledzenie działań na stronie redakcji. Czy praca przeszła pomyślnie etap weryfikacji z zgodnie z wymogami pisma czy poszła już do recenzji czy już z niej wróciła. A na końcu odpowiedź: odrzucenie bez dalszych działań albo możliwość poprawy. Czasem czekamy miesiącami by na końcu zobaczyć odpowiedź z redakcji: nie jesteśmy zainteresowani! Albo wprowadzamy zmiany, piszemy obszerne odpowiedzi dla recenzentów by jednak zostać załatwionym odmownie. Mogą być też inne, pozytywne scenariusze: szybka odpowiedź i szybka decyzja po przesłaniu skorygowanej pracy. Najgorszy scenariusz to trzymanie pracy w redakcji bez pomyślnego końca – rekord w pracy z moim udziałem to czas od wysyłki pracy do jej ostatecznego odrzucenia wynoszący blisko 500 dni! W tym czasie praca była 3x poprawiana. Ale są i inne, bardziej optymistyczne scenariusze. Kiedyś jedna z mych prac „odwiedziła” 5 redakcji, zawsze była odrzucana, ale na podstawie merytorycznej recenzji. Mozolnie dokonywaliśmy zmian, praca stawała się coraz lepsza i w końcu została wysłana (jako w zasadzie zupełnie inna publikacja) do pierwszej redakcji i tam została przyjęta.
Co by nie powiedzieć, cierpliwość i konsekwencja to są podstawowe cechy jakie musi posiadać badacz i autor skutecznie publikujący wyniki własnych badań. Dobra praca prędzej lub później zostanie opublikowana. Mój rekord w liczbie prób wynosi 26 redakcji. Trochę szczęścia też się przyda. Pamiętam jak w 1997 roku zacząłem wysyłać moje manuskrypty do pism z tzw. Listy Filadelfijskiej słyszałem od starszych kolegów, że z Polski prac nie przyjmują, że to niepotrzebny wysiłek, że to się nie uda. A pierwszych PIĘĆ moich prac zostało opublikowanych w pierwszym wybranym piśmie! (oczywiście po dokonaniu stosownych poprawek zgodnie z uwagami recenzentów). Szczęście mi dopisało! Może gdybym ciągle czytał: REJECT (odrzucono) to może bym się definitywnie zniechęcił? Ale większość, znakomita większość mych prac krążyła po różnych redakcjach miesiącami a nawet latami. Między bajki można włożyć pogląd, że osoba z dużym dorobkiem publikuje niejako „za zasługi”, ja takiego zjawiska nie zaobserwowałem. Wręcz przeciwnie, jest coraz trudniej, oczekiwania redakcji są coraz większe, konkurencja jest coraz silniejsza, publikacje są coraz lepsze (wyrafinowana metodyka, ogromne grupy badawcze itd.). Praca, którą przed laty udało się dość łatwo gdzieś umieścić dziś nie miałaby często szans. W kraju z tak skandalicznie niskim poziomem finansowania badań naukowych trudno o epokowe odkrycia. Pozostaje nam szukanie oryginalnych pomysłów, zbieranie dużych grup i mrówcza praca,
Ale warto, list z redakcji: ACCEPTED to wielka przyjemność!
A gdy po latach widzimy, że inni autorzy zauważyli nasze wysiłki i docenili nas cytując we własnych pracach to do pełni szczęścia naukowca jest blisko…
Coś po nas zostanie; z nawet wielkiego dorobku naukowego zwykle tylko nieliczne publikacje na trwale wpisują się w globalny dorobek naukowy. Życzę każdemu z nas, badaczy by choć jedna praca uzyskała taki status.
I na koniec pytanie:
Ostatnio zanotowałem ciekawy rekord; mojej pracy nadano w redakcji numer 9355, co oznacza, że średnio do tej redakcji wpływa 49 prac dziennie.
Czy ktoś z Czytelników odgadnie tytuł tego renomowanego pisma?!
Chętnie podzielę się z Czytelnikami paroma uwagami z moich doświadczeń z obszaru nauki skoro wakacje to czas także dla nauki…
Praca naukowa jest trochę jak praca artysty; każde dzieło jest inne, nigdy nie podążamy tym samym szlakiem. Nie ma miejsca na nudę i rutynę. Najpierw jest pomysł badawczy, potem szukanie finansowania, dalej proces uzyskiwania zgody komisji bioetycznej (o ile jest potrzebna), mozolne zbieranie danych badawczych (jako klinicysta widzę to, jako proces badania pacjentów, ale ten etap może mieć różny przebieg), potem wprowadzenie danych do arkusza kalkulacyjnego, następnie analiza statystyczna, a dopiero na końcu przelanie na papier czy raczej na ekran komputera podsumowania czyli pisanie samej pracy.
I na koniec wysyłka do redakcji, dziś w zasadzie zawsze drogą elektroniczną.
A potem czekanie i śledzenie działań na stronie redakcji. Czy praca przeszła pomyślnie etap weryfikacji z zgodnie z wymogami pisma czy poszła już do recenzji czy już z niej wróciła. A na końcu odpowiedź: odrzucenie bez dalszych działań albo możliwość poprawy. Czasem czekamy miesiącami by na końcu zobaczyć odpowiedź z redakcji: nie jesteśmy zainteresowani! Albo wprowadzamy zmiany, piszemy obszerne odpowiedzi dla recenzentów by jednak zostać załatwionym odmownie. Mogą być też inne, pozytywne scenariusze: szybka odpowiedź i szybka decyzja po przesłaniu skorygowanej pracy. Najgorszy scenariusz to trzymanie pracy w redakcji bez pomyślnego końca – rekord w pracy z moim udziałem to czas od wysyłki pracy do jej ostatecznego odrzucenia wynoszący blisko 500 dni! W tym czasie praca była 3x poprawiana. Ale są i inne, bardziej optymistyczne scenariusze. Kiedyś jedna z mych prac „odwiedziła” 5 redakcji, zawsze była odrzucana, ale na podstawie merytorycznej recenzji. Mozolnie dokonywaliśmy zmian, praca stawała się coraz lepsza i w końcu została wysłana (jako w zasadzie zupełnie inna publikacja) do pierwszej redakcji i tam została przyjęta.
Co by nie powiedzieć, cierpliwość i konsekwencja to są podstawowe cechy jakie musi posiadać badacz i autor skutecznie publikujący wyniki własnych badań. Dobra praca prędzej lub później zostanie opublikowana. Mój rekord w liczbie prób wynosi 26 redakcji. Trochę szczęścia też się przyda. Pamiętam jak w 1997 roku zacząłem wysyłać moje manuskrypty do pism z tzw. Listy Filadelfijskiej słyszałem od starszych kolegów, że z Polski prac nie przyjmują, że to niepotrzebny wysiłek, że to się nie uda. A pierwszych PIĘĆ moich prac zostało opublikowanych w pierwszym wybranym piśmie! (oczywiście po dokonaniu stosownych poprawek zgodnie z uwagami recenzentów). Szczęście mi dopisało! Może gdybym ciągle czytał: REJECT (odrzucono) to może bym się definitywnie zniechęcił? Ale większość, znakomita większość mych prac krążyła po różnych redakcjach miesiącami a nawet latami. Między bajki można włożyć pogląd, że osoba z dużym dorobkiem publikuje niejako „za zasługi”, ja takiego zjawiska nie zaobserwowałem. Wręcz przeciwnie, jest coraz trudniej, oczekiwania redakcji są coraz większe, konkurencja jest coraz silniejsza, publikacje są coraz lepsze (wyrafinowana metodyka, ogromne grupy badawcze itd.). Praca, którą przed laty udało się dość łatwo gdzieś umieścić dziś nie miałaby często szans. W kraju z tak skandalicznie niskim poziomem finansowania badań naukowych trudno o epokowe odkrycia. Pozostaje nam szukanie oryginalnych pomysłów, zbieranie dużych grup i mrówcza praca,
Ale warto, list z redakcji: ACCEPTED to wielka przyjemność!
A gdy po latach widzimy, że inni autorzy zauważyli nasze wysiłki i docenili nas cytując we własnych pracach to do pełni szczęścia naukowca jest blisko…
Coś po nas zostanie; z nawet wielkiego dorobku naukowego zwykle tylko nieliczne publikacje na trwale wpisują się w globalny dorobek naukowy. Życzę każdemu z nas, badaczy by choć jedna praca uzyskała taki status.
I na koniec pytanie:
Ostatnio zanotowałem ciekawy rekord; mojej pracy nadano w redakcji numer 9355, co oznacza, że średnio do tej redakcji wpływa 49 prac dziennie.
Czy ktoś z Czytelników odgadnie tytuł tego renomowanego pisma?!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarze:
"Jak Cię widzą, tak Cię piszą"
http://katowice.wyborcza.pl/katowice/7,35063,23681697,w-szpitalu-na-ceglanej-w-katowicach-trzeba-stac-w-kolejkach.html#BoxLokKatImg
Prześlij komentarz