O Niezależnym Zrzeszeniu Studentów

Zapraszam do lektury książki o Niezależnym Zrzeszeniu Studentów w naszej Uczelni w latach 1980-81. To był niezwykle dynamiczny okres polskie...

poniedziałek, 20 lutego 2017

O polskiej rzeczywistości uniwersyteckiej

Luty w mojej uczelni przebiega pod znakiem natłoku zajęć i obowiązków związanych z akredytacją oraz kategoryzacją jednostek naukowych. Niewtajemniczonym w te znane pracownikom uczelni terminy przybliżam ich znaczenie. Państwowa Komisja Akredytacyjna cyklicznie ocenia jakość uczelni i przyznaje im prawo do prowadzenia zajęć dydaktycznych. Kategoryzacja to proces oceny jednostek naukowych (wydziałów) pod kątem ich dokonań na polu nauki co wpływa na wysokość finansowania nauki na okres kolejnych 4 lat. Jak wspomniałem wcześniej pracownicy uczelni zostali zaangażowani w liczne działania typu sprawozdawczego. Otrzymaliśmy szereg tabel oraz pytań dotyczących wielu aspektów pracy dydaktycznej. Znaczna część tych pytań zawierała treści trudne do zrozumienia, a stosowany język należy zaliczyć raczej do kręgów żargonu typowego dla wąskich grup specjalistów co powoduje trudność w sformułowaniu logicznych odpowiedzi. Gdy nie bardzo rozumiesz pytania, czy możesz dobrze przygotować odpowiedź? To przypomina sytuację, gdy np. czytamy dokument prawniczy lub instrukcję obsługi; niby rozumiemy wszystkie słowa, ale sens nam umyka. Te ankiety, tabele, pytania „spędzają” nam sen z oczu; przecież mamy świadomość wagi uzyskanych ocen instytucji zewnętrznych dla przyszłości uczelni.

Opisana sytuacja – typowa dla wszystkich polskich uczelni – wymaga komentarza i analizy.

Mam ogromne wątpliwości czy zaangażowanie rzesz pracowników naukowo-dydaktycznych oraz administracji uczelni ma rzeczywiste uzasadnienie.

Czemu służy tak wnikliwa, szczegółowa wiwisekcja?
Czy zebrane dane mogą stworzyć obiektywny obraz uczelni, poziom ich pracy dydaktycznej i naukowej?
Czy gremia oceniające uczelnie są w stanie merytorycznie wykorzystać zebrane informacje służące postępowi?
Czy na pewno uzyskane wyniki mogą dać wiarygodny obraz polskich uczelni?
Czy wybrana droga coraz bardziej szczegółowej oceny jest warta wysiłku?

Pytania można mnożyć, ale nie o to idzie. Jeśli chcemy naprawdę zweryfikować stan polskich uczelni (dydaktyki i nauki) do dyspozycji stoją proste, sprawdzone kryteria.

Jakość pracy dydaktycznej odzwierciedla poziom wiedzy studentów.
Poziom pracy naukowej jest jeszcze łatwiejszy do oceny, jest szereg parametrów mówiących o jakości pracy naukowej (np. cytacje, współczynnik h).

Gdyby pójść tą prostą i czytelną drogą cała otoczka towarzysząca akredytacji i kategoryzacji zniknęłaby jak za dotknięciem zaczarowanej różdżki. Rzesze osób dziś mozolnie trudzących się by pojąć o co pyta autor kolejnej ankiety mogłoby zająć się pracą ze studentami i planować nowe badania naukowe. Dodatkowo, musimy pamiętać, że uzyskane oceny wydziału są wypadkową, średnią z naszej pracy. Czy na pewno taka „średnia” wartość jest tym wymarzonym miernikiem jakości pracy? Sądzę, że to zaciemnia prawdziwy obraz polskich uczelni. Wypadkowy wynik pracy wydziału jest sumą pracy nas wszystkich co nie jest równoznaczne z wartością średniej. Przyjęta metoda oceny odhumanizowuje uczelnie, sprowadza nas do roli małych trybików w wielkiej, biurokratycznej maszynie. Nie ma tu prawie wcale miejsca na indywidualne dokonania, wzory i algorytmy nie zastąpią człowieka. Jeśli nadal polska nauka będzie podążać tą (o)błędną drogą zamiast doganiać świat będziemy się nadal w oparach biurokratycznych mrzonek oddalać od globalnych liderów świata uniwersyteckiego...

16 komentarze:

Anonimowy pisze...

Dokładnie tak Panie Profesorze. Garstka pasjonatów nauki pracuje na całą resztę i tworzy tą średnią. Ten niewydolny system został właśnie po to stworzony. Swietny pracownik kompletnie się nie liczy, może umrzeć z głodu, liczą się tylko globalne wskaźniki. Dramat do kwadratu.

Anonimowy pisze...

Dobry wieczór,

jestem studentem V roku kierunku lekarskiego WLZ. W zeszłym roku akademickim, na IV roku studiów miałem przedmiot o nazwie "Diagnostyka obrazowa", znany wśród studentów bardziej pod nazwą "Radiologia". Przedmiot ten składał się z wykładów (20h), seminariów (20h) oraz ćwiczeń (50h).

Podczas zajęć z tego przedmiotu nie miałem ani razu w dłoni głowicy USG, ani jednego razu przez 50h ćwiczeń. Co więcej głowicy USG w dłoni nie miało 99% moich kolegów studentów.

Gdy słucham lub czytam o jakości dydaktyki na WLZ, zastanawiam się czy podatnicy wiedzą w jak straszny sposób marnotrawione są ich pieniądze.

Pozdrawiam

Anonimowy pisze...

Przeczytajcie proszę, jak zniszczono naukę w naszym kraju.

http://innpoland.pl/133027,ostatni-nowoczesny-lek-powstal-za-prlu-profesor-medycyny-odslania-kulisy-patologii-systemowych

Anonimowy pisze...

Odpowiadam Osobie komentującej z 20 lutego godz.21:07 Bo nauka jest tylko i wyłącznie dla pasjonatów. Nie dla wszystkich zatrudnionych w uczelni. I przymuszanie do nauki wszystkich nauczycieli jest bardzo poważnym błędem. Pasjonaci powinni być rozliczani z nauki, a z dydaktyki muszą być zwolnieni. Bo pasjonatów jest niewielu i oni powinni mieć wszelką pomoc i warunki do swojej pracy. Inne sprawy nie powinni ich obchodzić. U nas każdy trzyma wszystkie wrony za ogony: nauka, dydaktyka, leczenie. A wszystko to najczęściej znaczy nic, bo do niczego nie można przyłożyć się solidnie. Omnibusem nikt nie jest. Znam świetnych dydaktyków, ale nie są zainteresowani robieniem nauki, tylko wykorzystaniem nowości do celów dydaktycznych. Jeżeli nie nastąpią zmiany w podejściu do pracy i rozliczaniu ludzi, to marazm będzie się dalej w sposób nieunikniony pogłębiał. Bo wszystkiego robić dobrze się po prostu nie da.

Anonimowy pisze...

Cała prawda - mała tworzy cały dorobek uczelni, pozostali nic nie muszą...

Anonimowy pisze...

Jeżeli szanowni Koledzy i Koleżanki znajdą trochę czasu, bardzo polecam video z Kongresu Nauki w Warszawie pt. Doskonałość Naukowa. Puste miejsca, tysiące słów, które niewiele zmienią. Dlaczego w innych krajach po prostu "robi się dobrą naukę" a u nas glównie robi się o niej wykłady"? Do pracy naukowej, zamiast górnolotnych wypowiedzi.

Anonimowy pisze...

Prosze obejrzec video od 45 minuty, Prof. Duszynski podaje wartosc indeksu Hirsha dla czlonkow Komitetu Ewaluacji Jednostek Naukowych.

Anonimowy pisze...

Przeczytajcie proszę wpis z blogu Prof. Śliwierskiego.

http://sliwerski-pedagog.blogspot.co.uk/2017/03/o-trudnosci-osiagniecia-doskonaosci.html

Anonimowy pisze...

Doskonalość naukowa to tylko puste słowa...

Anonimowy pisze...

Cała prawda o fikcji naukowej, cytat z blog habilitant2012:
"To sam system finansowania jest socjalistyczny. Po pierwsze - o czym pisano tu już wiele razy - dotacja badawcza to max 10% wysokości dotacji dydaktycznej. Po drugie, w wielu przypadkach realne różnice z kategorii naukowej są minimalne. Przykład mojego wydziału. Mamy kategorię A, ale nie wliczamy do N pracowników technicznych. W związku z tym nasza liczba N jest niższa od maksymalej o blisko 1/4. Gdybyśmy byli w B, to byśmy ich wliczyli i wówczas mieliśmy 90% tego finansowania co teraz (niewielka różnica pomiędzy 1 x N, a 0,75 x (N + 0,22N).
W tym przypadku choćby połowa z nas zaprzestała publikacji w jakimkolwiek przyzwoitym czasopiśmie i tak nie wpłynęłoby to istotnie na wysokość dotacji na podtrzymanie potencjału badawczego"

Anonimowy pisze...

Coraz bardziej skomplikowane, coraz bardziej zagmatwane, coraz bardziej mylące jak wykazał poprzedni wpis. Tylko po co to wszystko, skoro niewiele to się od siebie różni, skoro to niewiele daje, a tak naprawdę tylko denerwuje i zniechęca.

Anonimowy pisze...

http://innpoland.pl/133447,zaczeto-nas-niszczyc-dajcie-mi-czlowieka-a-znany-polski-matematyk-odslania-kulisy-walki-z-akademickimi-ukladami

Anonimowy pisze...

Bardzo, bardzo smutne, w jak tragicznym stanie jest system kontrolujacy nauke w naszym kraju

Anonimowy pisze...

Do komentarza z 13.56 - doskonale pokazuje system fikcji i pozorow

Anonimowy pisze...

Cytat z Innpoland:
Zatem nalezy stwierdzic, ze w PRL-u mielismy wiele sukcesow. Dlaczego? Wbrew pozorom mielismy wolnosc w prowadzeniu badan, nie bylo rozchasanej administracji, nie bylo rozmow na temat pieniedzy. Byla za to pasja i dobra wspolpraca z klinicystami. Kazdy z nas chcial czego dokonac, dzis jak slysze o start-upach, o szukaniu sponsorow, to rzygac mi sie chce. Ktos wyciagnie jakis bzdet, i krzyczy jutro dam wam lek na raka, ale dzis dajcie mi 25 mln PLN. Tylko, ze pojutrze nie ma leku, nie ma pieniedzy, i czesto nie ma czlowieka.

Anonimowy pisze...

Fikcja, totalna fikcja. Kiedy wreszcie naukowcy zrobią coś pożytecznego dla społeczeństwa ?