czwartek, 13 października 2016

O zabrzańskim życiu akademickim

Dziś odbyło się kolejne posiedzenie Rady Wydziału w tym roku akademickim. Nie trwało zbyt długo bo spraw do załatwienia nie było zbyt wiele. Na początku zabrałem głos w ważnej - w mojej opinii - sprawie dotyczącej tego gremium. Posiedzenia RW odbywają się co miesiąc i w roku akademickim jest ich zwykle 9-10. Zapadają na nich ważne decyzje personalne jak i te dotyczące spraw wydziału. Zatem oczywiste jest, że RW to ważne forum a uczestnictwo w posiedzeniach RW to nie tylko obowiązek ale i warunek aktywnego udziału w życiu uczelni. Zwróciłem uwagę, że część członków RW w zasadzie prawie nigdy się nie pojawia na jej posiedzeniach. A to jest nasz absolutny obowiązek. Albo traktujemy uczelnię i naszą pracę priorytetowo albo inne sprawy są dla nas ważniejsze. Można zaakceptować nieobecność w przypadku prowadzenia zajęć dydaktycznych, wyjazdu na konferencję naukową lub choroby czy urlopu. W zasadzie wszystkie inne sprawy muszą zejść na dalszy plan. Fakt pełnienia funkcji publicznych, piastowania urzędów, pełnienia funkcji kierowniczych etc. nie może kolidować z obowiązkami w podstawowym miejscu pracy.

No, cóż, a może praca w uczelni niektóry z nas przeszkadza w innych działaniach? To pośredni dowód przemawiający za kryzysem nazwijmy to "akademickości".
Czy uczelnia to priorytet czy dodatek do innych aktywności?
Praca w uczelni to zaszczyt ale i obowiązek wobec społeczeństwa. Jak mamy stanowić elitę społeczną skoro sami deprecjonujemy naszą Alma Mater. Nie da się pogodzić szczytnych deklaracji jakie nieraz padają z ust notorycznie nieobecnych osób z brakiem poszanowania elementarnych zasad i lekceważeniem obowiązków. Trudno oczekiwać wysokiej pozycji nauki i szkół wyższych w ogóle gdy my, pracownicy uczelni łamiemy elementarne reguły gry i nie szanujemy siebie nawzajem.

Dziekan Prof. M. Misiołek stwierdził, że podejmie stosowne kroki w kwestii nieobecności członków RW.

12 komentarze:

Zdzislaw M. Szulc pisze...

Statut Slaskiej Akademii Medycznej w Katowicach, strona #16:
"§ 48
1. Udział członków w posiedzeniach organów kolegialnych, jak również w wyłonionych przez te organy komisjach jest obowiązkowy."

Jak w slynnym "Misiu"/scena z szatni: "Nie mamy pana plaszcza i co nam pan zrobi...?

Anonimowy pisze...

Witam
Chciałbym zwrócić uwagę na jedną ciekawą rzecz a mianowicie na progi punktowe w tegorocznej rekrutacji mianowicie aby dostać się na kierunek lekarski w trybie niestacjonarmym wystarczy mieć 82 pkt tzn. wystarczy napisać biologie na 41 % i chemie na 41%, pare lat temu coś takiego było nie do pomyślenia że może sie zdarzyć taka sytuacja. Czy w taki sposób ma wzrosnąć liczba lekarzy w Polsce ? Według badań statystycznych blisko 100% młodych lekarzy ktorzy chcą wyjechać za granice deklaruje że zostałoby w Polsce gdyby pensje wzrosly do 2 srednich krajowych. Czy czasem koszt wykształcenia wiekszej liczby studentów nie przewyzsza wydatkow jakie państwo musiałoby poświęcic na podwyżki ?
Pozdrawiam

Anonimowy pisze...

W końcu zaczyna być normalnie, szkoda że tak póżno:

"Uczelnia, w której na nauczyciela przypada 12 studentów, otrzyma wyższą dotację"

http://www.rp.pl/Edukacja-i-wychowanie/310099954-Rewolucja-na-uczelniach-mniej-studentow---wyzsze-dotacje.html?utm_content=buffera11aa&utm_medium=social&utm_source=facebook.com&utm_campaign=buffer#ap-1

Anonimowy pisze...

Czy nauka = dehumanizacja? W dobie parametryzacji i punktów chyba tak. Szczególnie niekorzystne w przypadku nauk medycznych i kontaktu z pacjentem. Nikt już nie uczy zrozumienia pacjenta, wczucia się w jego potrzeby zdrowotne. Może ktoś zmieni tą sytuację ?

Anonimowy pisze...

"Wielkie problemy uczelni" , a tuż obok prawdziwe problemy społeczeństwa:

"....ubóstwo w Polsce jest mierzone co cztery lata także miarą jakości warunków życia. Bierze się pod uwagę warunki mieszkaniowe, posiadanie urządzeń AGD, możliwość korzystania z płatnej pomocy medycznej, zakupu książek czy możliwość wyjazdu rodziny na tydzień wakacji raz w roku. W 2015 roku mieszkańcy ośmiu na 100 gospodarstw domowych żyli w trudnych warunkach. Specjalistka z GUS podkreśla, że poszczególne kryteria pokazują jeszcze większe braki odczuwane przez rodziny. Np. jedna piąta gospodarstw nie miała środków na wizyty u lekarza specjalisty i stomatologa. W co dziesiątej rodzinie brakowało pieniędzy na zakup koniecznych leków przepisanych przez lekarza. Na wakacje z powodu braku pieniędzy nie mogła wyjechać jedna trzecia gospodarstw domowych, a co dziewiąta rodzina mieszkała w bardzo złych warunkach sanitarnych...".

Anonimowy pisze...

Osobista refleksja związana z nauką, rodziną i rodzicami: nie dajcie sobie wmówić, że nauka, publikacje, IF i temu podobne są isotne w życiu. Nie pozwólcie, aby (pseudo)kariera i zbyt wysokie ambicje miały negatywny wpływ na wasze życie rodzinne. Stworzono odhumanizowany system, który w wielu przypadkach ma negatywny wpływ na życie pracowników akademickich, szczególnie tych związanych z nauką.

Anonimowy pisze...

Zasadniczym celem lekarza jest pomoc pacjentom w ich problemach zdrowotnych, bynajmniej nie tworzenie prac, których nikt nie czyta. Nauka ma być wyłącznie dodatkiem, hobby do ich powołania zawodowego.

Anonimowy pisze...

Przerost ambicji nigdy nie jest "zdrowy". W naszym warunkach prowdazenie tzw. badań naukowych nie ma większego sensu. Totalnie nikt nie docenia pracy naukowej i jest coraz gorzej. Sens ma leczenie pacjentów i zapewnianie opieki medycznej. Zabawa w naukę może mieć negatywny wpływ na życie rodzinne.

Anonimowy pisze...

Cytat z intetnetu:
@Niedawno skończyłem studia - studiowałem na dwóch uczelniach państwowych oraz na uczelni prywatnej (studia podyplomowe). I zdecydowanie problemem jest ilość bardzo przeciętnych studentów, którzy ledwo zaliczyli maturę (a i tak próg jest zdawalności jest żenujący - 30%). Uczelnie biorą jak najwięcej studentów, aby tylko dostać za nich kasę i niechętnie się ich pozbywają. Naprawdę trzeba się postarać, żeby wylecieć z uczelni - niezdany egzamin z pierwszego semestru można ciągnąć do siódmego i poprawiać kilkunastokrotnie (!), nawet opłata w wysokości kilkuset złotych nie motywuje studentów. W rzeczywistości jednak koszt nauki tego studenta (opłacany z naszych podatków) jest kilkunastukrotnie wyższy. Koniec końców taki leń kończy studia z tytułem inżyniera, broniąc się na dostateczny, o kierunku na którym studiował ma liche pojęcie i nie może znaleźć pracy w zawodzie związanym ze studiami. Absurd, a nie jest to odosobniony przypadek.

Druga sprawa to wykładowcy - owszem zdarzają się naprawdę zaangażowani, ale dużą część stanowią tacy, którzy zasiedzieli się na uczelni. Ich wkład w nauczanie jest minimalny, ale adekwatny też do zarobków (zarobki na poziomie 2000-2500zł dla wykładowcy z kilkuanstoletnim stażem to reguła, a nie wyjątek).

Dodatkową patologią są studia doktoranckie. Uczelnie bardzo chętnie przyjmują doktorantów, gdyż nic im nie płacą - dostają pieniądze z budżetu państwa. Na tych lepszych uczelniach doktorant dostaje stypendium (1000-1500zł/miesięcznie), na biedniejszych może tylko pomarzyć. Niesty po obronie upragnionego doktoratu okazuje się, że dla takiej osoby nie ma miejsca na uczelni, a na rynku pracy nie szuka się osób z tytułem dr przed nazwiskiem.

Podsumowując: przestańmy kształcić setki przeciętnych absolwentów. Ograniczając liczbę studentów o połowę można wydać 2x więcej na ich naukę@.

doktorant pisze...

W tej chwili jestem w trakcie studiów doktoranckich, ale już jakiś czas temu doszedłem do wniosku o bezsensowności polskiej nauki. Ciągły brak pieniędzy, brak wsparcia z strony starszych naukowców, brak pomocy z administracji. Przyczyny te powodują, że koncentrujemy się na pracach poglądowych, które nie wiele dają.
Jednak z drugiej strony, ktoś musi zająć się kształceniem przyszłych lekarzy oraz ktoś musi być kierownikiem kliniki, co jak wiemy wymaga habilitacji...

Anonimowy pisze...

Róbcie to co ma sens dla dobra pacjenta i zdrowia społeczeństwa. Ambicja i wyniszczająca pogoń za "karierą" (której i tak nigdy nie będzie) jest pozbawiona sensu. Dbajcie o rozwój własnych kompetencji klinicznych, leczcie jak najlepiej.

Anonimowy pisze...

Właśnie, wszystkich srok za ogony trzymać się nie da. W naszej uczelni lekarz musi uczyć, leczyć i prowadzić pracę badawczą. A to wcale nie idzie w parze, na coś musi zabraknąć czasu. A więc wszystko po łebkach, byle liznąć, byle musnąć. Nie ma czasu na zagłębianie się w sprawy pacjentów, studenci najlepiej żeby się nie pokazywali (fakt autentyczny - na jednaj z klinik asystent zapytał: a co wy tu jeszcze robicie, nie kręćcie się tutaj), a nauka najlepiej żeby robiła się sama, albo ten, który ją robi, żeby dopisał kilka, najlepiej kilkanaście osób. To są realia codziennej rzeczywistości.Odpowiedzialni za ten stan są oczywiście kierownicy, którzy również, bez żadnego oporu każą się dopisywać (bo rzekomo pracuje się w zespole). Szkoda, że nawet nie interesują się, co kto bada, interesuje ich tylko końcowy efekt w postaci dopisanego nazwiska, najlepiej na pierwszym miejscu.