piątek, 6 maja 2016

Zawód lekarz, część 21-sza: Organizacja pracy

Indywidualne starania lekarza by jak najlepiej wywiązywać się ze swych obowiązków nie są zależne tylko od niego samego. Są pewne okoliczności zewnętrzne, na które nie mamy wpływu. Do takich czynników należy np. wcześniej wzmiankowane znaczenie sprzętu do badań diagnostycznych. Dużą rolę odgrywa także organizacja pracy lekarskiej. To sfera dla managerów służby zdrowia, dyrekcji i pionów organizacyjnych przychodni i szpitali. Z pewnością istotne są także regulacje prawne obowiązujące w danym kraju. Nie chodzi przecież by lekarz wykonywał mnóstwo niepotrzebnych lub mało znaczących czynności, powinno nam zależeć by skupił się na najważniejszym zadaniu: leczeniu ludzi. Im więcej tej dodatkowej, biurokratycznej pracy wykona personel pomocniczy tym efektywniejsza będzie nasza praca. Dam dwa przykłady pomysłów na dobrą organizację pracy. Przed laty zostałem zaproszony przez Profesora Wojciecha Olszyńskiego z Saskatoon w Kanadzie do wygłoszenia paru wykładów dla tamtejszego środowiska lekarskiego. To było spore wyzwanie, szczególnie wykład dla lekarzy uniwersytetu i studentów wymagał długotrwałych przygotowań. W czasie tygodniowego pobytu w Kanadzie miałem także okazję podpatrzeć pracę Profesora w Jego prywatnej przychodni. Cała dokumentacja jest prowadzona elektronicznie, recepty są także wypisywane przy pomocy komputera, a następnie są wysyłane drogą elektroniczną do wskazanej przez pacjenta apteki. Proste i przyjazne, nieprawdaż? Ale najbardziej zdziwiła mnie możliwość podania drogiego leku w cenie 300 dolarów kanadyjskich już na pierwszej wizycie, za który pacjent dopiero później zapłaci. Co więcej, nie musi pokryć tego kosztu jednorazowo, ale ma na to 6 miesięcy. Przyjazna procedura, oszczędzająca dodatkowej wizyty i dająca szansę na podjęcie kosztownej terapii. Moja siostra Małgorzata od dwóch dekad pracuje w Australii, jako lekarz pierwszego kontaktu, tzw. General Practitioner (GP). Wielokrotnie wysyła do specjalistów swych pacjentów; podoba mi się sposób komunikowania między nią a specjalistami. Odbywa się to drogą poczty elektronicznej, w ciągu 2 tygodni od konsultacji jej pełny tekst jest przesyłany. To zabiera sporo czasu, ale dzięki takiemu systemowi jakość opieki na pewno wzrasta.

6 komentarze:

Anonimowy pisze...

Obawiam się Panie Profesorze po lekturze Pana tekstu, że żyjemy w różnych krajach i pracujemy w szpitalach bądź specjalizacjach o kompletnie różnych uwarunkowaniach. W moim szpitalu wszyscy mają wszystko gdzieś. Zwierzchnicy SUM-u czy mamy kim pracować ze studentami, a przede wszystkim, przy ich coraz większej liczbie, gdzie ich pomieścić oraz jak pogodzić pracę na oddziale z pracą dydaktyczną. Dyrekcji w Ochojcu nie dość, że nie obchodzi nasza praca lecznicza, poza wynikiem finansowym - wyjątek potwierdzający regułę, to mają gdzieś studentów, którzy dla nich są wyłącznie problemem. Ciekawe, co będzie przy obecnych propozycjach wyceny procedur kardiologicznych mówił dyrektor ds. lecznictwa (kardiolog). Do tej pory twierdził, że wszystkich utrzymuje kardiologia, a właściwie to on? Ale czy on przez te lata dokładał się swoją pracą na rzecz oddziału i dobra szpitala, czy tylko dbał o własne i syna interesy?

Anonimowy pisze...

Dawniej szpital w Ochojcu, a kardiologia w szczególności cieszyły się dużym prestiżem. Obecnie mają raczej złą sławę. Odeszli dobrzy specjaliści, znani lekarze i profesorowie. Obecnie ci co ich zastąpili nie dorastają im nawet do pięt. Za to są bardziej zaganiani- nie wiadomo za czym, bardziej niedostępni i obojętni. Złe to czasy dla chorych ludzi, zdecydowanie złe. Dyrektorka patrzy na wyniki, a nie patrzy na chody w kierunku przystanku, które wołają o pomstę do nieba. To zły obraz szpitala.

Anonimowy pisze...

O jakim my menedżerstwie piszemy? Dyrektor Wita w Ochojcu ma jeszcze jedno dziecko (tak to nazywa)-neurochirurgię. I można by powiedzieć, chwała mu za to. Tyle tylko, że to dziecko ma już 4 lata, a dotąd nie ma kontraktu. Razem z wyposażeniem to już raczej liczby w milionach niż setkach tysięcy strat -ordynator chwalił się, że sam mikroskop kosztował ponad milion złotych. I to wszystko poszło w dym, w p....u z publicznych pieniędzy. A jeszcze ten pan zwykł przy każdej okazji mówić o konieczności oszczędności i tępieniu niegospodarności. I nikogo to nie interesuje: od rektora do odpowiednich służb. A pan profesor mówi o Australii? To chyba żarty. Zwłaszcza, że oni w życiu nie dostaną kontraktu. Ale pan dyrektor to człowiek niezłomny, silny i twardy. Nie odpuści i nie zlikwiduje. Porażka jemu nie jest pisana. To człowiek sukcesu!

Anonimowy pisze...

Moi znajomi neurochirurdzy twierdzą, że od początku było wiadomo, że nikt nie pozwoli na powstanie z finansowaniem z nfz tego oddziału, na czele z konsultantem wojewódzkim z tamtego okresu, bo łóżek jest za dużo, nowych nie trzeba a Ligota zupełnie wystarcza.

Anonimowy pisze...

Kiedyś tam byłam na konsultacji. Pięknie wyremontowany i wyposażony oddział z pustymi łóżkami i 1 czy 2 pacjentami. Lekarze grali w gry komputerowe.

Anonimowy pisze...

Dramatem Ochojca jest fakt, że obecna dyrektorka jest świetna w zakresie umiejętności, które posiadła pracując w NIK-u. Stworzyła system biurokratyczny graniczący z absurdem, papierologię rozbudowaną do szczytów granic ludzkiej wytrzymałości i system kontroli jak u Kafki. Ale paradoksalnie, przez to jest bezpiecznie. Siedzimy w papierach, ale z audytów wychodzimy obronną ręką. Problem w tym, że o robocie lekarzy nie ma najmniejszego pojęcia, a jej środowiskiem naturalnym są stale rozrastający się szpitalni urzędnicy. Prawdziwy jednak problem polega na tym, że ma za doradcę ds. medycznych osobę, która o pracy medycznej moim zdaniem wie jeszcze mniej. W ogóle mało wie, bo świat szpitala uniwersyteckiego, nauki, dydaktyki i wprowadzania nowości to nie jego bajka. Szkoda Ochojca. Zgadzam się z opinią przedmówcy z 9.68