czwartek, 4 grudnia 2014

Świat medycyny w mediach

Wczorajsze informacje w mediach zdominowały sprawy dotyczące medycyny.
Na pierwszym miejscu stawiam losy chłopczyka, którego przed 3 dniami znaleziono w okolicy Krakowa. Temperatura jego ciała wynosiła zaledwie +12 stopni, co z zasadzie przekreślało szanse na powrót do życia. Ale znakomity zespół pracowników szpitala uniwersyteckiego w Prokocimiu zdziałał cuda, cała Polska z napięciem czekała na kolejne wieści o zdrowiu chłopca. Dla mnie, pracownika wydziału lekarskiego w Zabrzu, szczególnie miło było oglądać relacje przekazywane przez naszego dawnego kolegę, Profesora Janusza Skalskiego. To właśnie Profesor kieruje zespołem osób ratujących to małe życie; należy gratulować kompetencji, zaangażowania i wiary w sukces jemu oraz innym pracownikom szpitala.
Tę wiadomość określę, jako dobry, optymistyczny wymiar medycyny.
Ale wczoraj mieliśmy jeszcze drugą, nazwijmy ją, złą, szkodliwą informację.
Otóż pokazano historię mężczyzny, któremu odmówiono przyjęcia do szpitala w Janowie Lubelskim. Krótko potem ten pacjent zmarł, a relacja członków rodziny była przejmująca.
Dlaczego określam tę informację, jako złą? Otóż dziennikarze programu Info w wiadomościach emitowanych o godzinie 22 nie przebierając w słowach oskarżyli lekarza o spowodowanie śmierci pacjenta, jednoznacznie wskazując winnego. A przecież nie mogą mieć w tej sprawie żadnej rzetelnej wiedzy, pomijając kwestię kompetencji w sferze medycyny. To jest skandaliczna sytuacja, niestety często obserwowana w polskich mediach w odniesieniu do relacji dotyczących tego typu dramatycznych wydarzeń. Niebywała łatwość sądu, bezpodstawne, bo niepoparte żadnymi dowodami oskarżenia stoją w głębokiej sprzeczności z etyką zawodu dziennikarza, który powinien zachować bezstronność.
To niebezpieczna socjotechnika, to celowe szkalowanie lekarzy.
• Dlaczego nasze środowisko zostało zepchnięte na tak negatywny margines życia społecznego?
• Dlaczego nie potrafimy się bronić?
• Jak można zgodzić się na tak jawne atakowanie całego środowiska lekarskiego?
Sądzę, że – przynajmniej częściowo – wina leży po naszej stronie. Nasz głos jest słabo słyszalny, nie potrafimy skutecznie domagać się respektowania naszych racji, czasem w imię źle pojętej lojalności zawodowej bronimy innych lekarzy, którzy sprzeniewierzyli się zasadom etyki, a obrona dobrego imienia na sądowej wokandzie to raczej ewenement niż norma.
Gdybyśmy – jako całość środowiska, łącznie z organami samorządu lekarskiego – odpowiednio dbali o własny wizerunek i dobre imię dziennikarze zastanowili by się długo przed rzucaniem takich oskarżeń.
Opisana sprawa wymaga oczywiście wyjaśnienia, a w razie udowodnienia błędu w postępowaniu lekarza wyciagnięcia stosownych konsekwencji.

24 komentarze:

Anonimowy pisze...

Zamiast mówić o szkalowaniu, lepiej zaczaąć od siebie. Piszę to siedząc w poradni onkologicznej. Siedzę już 3 godziny, bo lekarz przyjmuje tych, których ma ochotę przyjąć w określonym momencie. Przyjmuje zatem niektórych po 5 minutach, a są tacy, którzy siedzą dłužej niż ja.

Nie zrozumie Pan tego, co ja czuję i co myślę o tym lekarzu, zanim Pan nie doświadczy tej kolejki.

Portier pisze...

Panie Profesorze!

Sądzę, że negatywna medialna ocena przypadku z Janowa Lubelskiego, o którym Pan pisze, nie bierze się wprost z tego, że pacjent zmarł. Zabrzmiało kulawo, gdy lekarz mówił, że tak to już bywa, czasem umiera się w poczekalni, ale od biedy można się z tym zgodzić. Czasem tak jest, czasem tak być musi.

Problem leży jednak gdzie indziej. Przecież jeśli pacjent był na oddziale ratunkowym, to tam do niego powinien przyjść specjalista i to tam też od razu powinno się zbadać go i ocenić, czy może czekać na wizytę jak wszyscy, czy jednak nie. Wycofywanie go do normalnej kolejki to bardzo delikatnie mówiąc błąd. Co gorsza z pewnością nie odosobniony. Oto moje doświadczenia jako przykłady.

-rok 1991 - pewien szpital w Katowicach. Z pracy przywozi mnie karetka, zwijam się z bólu dosłownie i w przenośni, nie jestem w stanie usiąść ani stać, po prostu przykucam pod gabinetem. Z góry po chwili schodzi pan doktor i... zaprasza do środka "zwykłego" pacjenta z kolejki, mimo że widzi (!!!) mężczyznę metr dziewięćdziesiąt płaczącego jak dziecko i zwiniętego gdzieś w kąciku. Jak to nazwać?
A przeciez karetka przywiozła mnie na sygnale! Nawet pacjenci na korytarzu pytali jak mi pomóc!

I dwa przykłady lżejszego kalibru, ale też absurdalne właśnie przez to spychanie o poziom niżej"

-rok 2012 szpital w Sosnowcu. Dwa tygodnie po wypisie wracam na zdjęcie szwów. Panie w rejestracji odmawiają przyjęcia mnie bez... skierowania od lekarza rodzinnego! Lekarza, który nawet nie wie, że byłem na cokolwiek operowany (skierował mnie do szpitala i operowal ten sam specjalista)!

-również rok 2012 - przychodnia w Ligocie. Chirurg naczyniowiec (stale mnie leczący) stwierdza u mnie krwiak, który należy przeciąć. Ponieważ w przychodni nie ma ku temu warunków umawia się ze mną na następny dzień w szpitalu. Wszystko OK, gdyby nie drobiazg. Mam sobie załatwić skierowanie od (oczywiście!) rodzinnego!


Zgadzam się z Panem, że media nie powiny urządzać nagonki, zwłaszcza że jest ona niewiarygodna w sytuacji gdy same wcześniej na istniejący problem nie wskazywały, ale służba zdrowia ogólnie, a lekarze w szczególności nie są niestety bez winy. Często i dla wielu jeszcze zamiast wyjścia przed szereg wygodniejsze jest się zań schowanie.

To może jeszcze tylko zakończenia tych trzech moich przykładów. W dwóch ostatnich złożyłem skargi do NFZ, który po zbadaniu sprawy przyznał mi rację. Otrzymałem też stosowne przeprosiny. W przypadku pierwszym podniosłem się z tego kącika, dodreptałem do gabinetu i rzuciłem lekarzowi taką wiązanką, mu uszy zwiędły. I jakimś cudem z miejsca mnie przyjął.

Ale choć nie jestem z tego dumny to i nie żałuję, bo kto wie co byłoby gdybym tego wtedy w desperacji nie zrobił.

Anonimowy pisze...

Panie Profesorze, proszę nie udawać panienki, która nie wie jak i po co. Nagonka na lekarzy, jak Pan to nazywa, jest odpowiedzią na powszechne zjawisko wyłudzania pieniędzy od pacjentów przez lekarzy za zabiegi w państwowej służbie zdrowia. Jest to powszechne. Na moje szczęście, ode mnie żaden lekarz nic nie chciał, gdy przedstawiam się jako były profesor Akademii Medycznej. A powyżej opisane zachowania lekarzy to niestety, powszechność. Dlatego proszę nie biadolić o nagonce, niesprawiedliwości i innych plagach spadających na biednych acz szlachetnych lekarzy. A czy zasądzenie od szpitala naszej Uczelni horrendalnego odszkodowania `które jeden ze szpitali naszej Uczelni płaci pacjentce, za "brak uwarunkowania finansowego dla przeprowadzenia cesarki" to też Pan opisze jako nagonka sędziego na biednego i uczciwego lekarza? A czy zdanie - "z tego dziecka już nic nie będzie, niech się pani postara o inne" - które wypowiedział jeden z profesorów AM w Katowicach do zrozpaczonej matki - była nawet z tego powodu afera, ale sprawie ukręcono łeb, utwierdza Pana Profesora w bezinteresowności, szlachetności lekarzy i niesprawiedliwej nagonce na nich? Czy osoby uczestniczące w tym zdarzeniu lub tylko słyszące o nim, będą sławiły lekarzy? Czy ja wspominając ten fakt robię nagonkę na biednego profesora?
Panie Profesorze, jestem przekonany, że gdyby tylko osoby odwiedzające Pana blog, wpisały o nieuczciwości i wyłudzaniu pieniędzy przez lekarzy, szybko przepełnił by się serwer. Podrawiam,

Anonimowy pisze...

Gdy zacznie Pan i Pana koledzy uczyc swych studentow takiego podstawowego szacunku dla pacjenta, a ci pacjenci w wiekszosci to poczuja, pomysle, ze ma Pan racje.

Gdy bede mial poczucie, ze zamiast zwierac szyki w obronie dowolnego lekarza, szuka Pan i Pana koledzy prawdy, przyznam Panu racje.

Gdy bede wiedzial, ze zawsze Pan i Pana koledzy dzialacie zawsze w moim najlepszym interesie, stane po Pana stronie.Daleko mi do tego wszystkiego.

W Pana wpisie z kolei chcialbym poczytac o tym, co Pan mysli o rodzinie tego czlowieka z Janowa. Poswiecil im Pan chociaz mysl czy dwie?

Anonimowy pisze...

Muszę wziąć Profesora Pluskiewicza w obronę. Przecież przedstawia problem wizerunku lekarzy w mediach, a mieszanie do tego sprawy lekarskiej nierzetelności czy lapówkarstwa to pomyłka. Nowy czytelnik bloga mógłbły odnieść wrażenie, że profesor to raczej podjerzana postać, skoro odważył się iść wbrew "mainstreamowych" mediów to jest jakoś podejrzany. A sprawa jest prosta, my lekarze musimy dbać o swe dobre imię poprzez solidną pracę (vide Profesor Skalski), ale także poprzez eliminowanie "czarnych owiec" z naszego grona. Sądzę, że tych ostatnich nie jest tak wiele, ale to oni kształtują nasz wizerunek społeczny i są przyczyną tak napastliwych komenetarzy jak te na blogu.

Portier pisze...

Do komentującego z 21:28 5 grudnia:

Wizerunek lekarzy w mediach i poza nimi zależny jest od nich samych, nie od "aury" wokół. Nikt, kto choć raz był w szpitalu nie uwierzy, że w Polsce nie ma łapówkarstwa, ale to przecież nie oznacza, że każdy bierze i każdy daje. Można dyskutować czy niski poziom zaangażowania lub moralności bierze się z przyzwolenia społecznego, przyzwyczajenia czy bezkarności, ale rzeczywistości zaklęciami nie zmienimy.

Lekarze, którzy podpisują tzw. "badania okresowe", które w naszym kraju są fikcją, bo najczęściej sprowadzają się do osłuchania i zmierzenia ciśnienia grają fair? Tu proszę przykład http://otoportier.blogspot.com/2014/04/medycyna-pacy.html

Lekarze, którzy lekarstwa czy badania ordynują, gdy się im to podpowie czy też zacznie domagać grają fair? A jak nazwać sytuację, gdy się pacjenta przyjmuje do szpitala w środę, a operuje w poniedziałek nie robiąc mu w tym czasie ŻADNYCH badań poza EKG? Przecież to fikcja od początku do końca! Leżę, jem (chleb z margaryną, bo na tyle służbę zdrowia stać), oglądam telewizję i zajmuję łóżko! Dlatego tylko, że trwa jakaś gra o kasę pomiędzy szpitalem a NFZ-etem, co do której wszyscy wiedzą, że jest nieszczera, ale nikt nie reaguje. No i jeszcze last but not least operuje się mnie na podstawie USG sprzed bodajże pół roku jak nie lepiej. To też fajne, prawda?

Taka właśnie (a ciągle: między innymi) rzeczywistość kształtuje negatywne oceny jak powyżej. Rzecz w tym, że skoro wynikają one z osobistych doświadczeń pacjentów to i są uprawnione, a ci, którzy cierpią przez nie, bo są uczciwi, sumienni, otwarci itp. powinni mieć pretensje najpierw jednak do swoich kolegów i koleżanek po fachu.

Nie wydaje mi się, aby komentujący atakowali tu pana Pluskiewicza, wręcz przeciwnie, doceniając to co robi, o czym pisze, jakie ma poglądy, ufają mu i są szczerzy w ocenach.

Anonimowy pisze...

Ja również tylko częściowo zgadzam się z komentującym z godz.21:28 z 5 grudnia. Problem wizerunku lekarzy w mediach, a lekarska nierzetelność i łapówkarstwo nie są żadną pomyłką. Wręcz przeciwnie: są ze sobą ściśle zespolone. To określone fatalne zachowania lekarzy są powodem tzw. nagonki medialnej. Myślę, że jest za mało etyki i dyskusji wokół potrzeb człowieka chorego. Za mało wpajamy studentom szacunku i empatii dla chorych. Zawód lekarza, który sami przecież wybraliśmy tego wymaga. Dydaktyka w uczelni rozdrabnia się na uniwersytet pierwszego i trzeciego wieku, uniwersytet przedszkolaka, a dobrego kształcenia studentów w duchu humanitaryzmu wciąż nie ma. A przecież do tego uczelnia jest zobligowana.

Anonimowy pisze...

Należy jeszcze dodać postawę Izb Lekarskich, które bronią takich lekarzy, którzy na to nie zasługują. Gdyby kilka "czarnych owiec" opuściło szeregi naszej organizacji zawodowej, to bardzo by oczyściło atmosferę. Zawód wybieraliśmy sami i nie ma powodu trzymać się go kurczowo, jeżeli nie spełnia się oczekiwań z nim związanych.

Anonimowy pisze...

Komentujący o 21.28 pisze o czarnych owcach, a to jest przekłamanie, bo problem jest systemowy. Lekarze nie są uczeni empatii, zatrzymania się nad cierpieniem, czy wreszcie zwykłej rozmowy z pacjentem, szczególnie z tym niepłacącym prywatnie.

Prof. P. zastanawia się nad wizerunkiem lekarzy. Ja bym chciał, zeby się Pan zastanowił nad konsekwencjami tego, co robią lekarze i źródłami negatywnego obrazu w mediach. Innymi słowy, chciałbym, żeby Pan nie zakładał, że media nie mogą miec racji.

Anonimowy pisze...

Od kilkudziesięciu lat leczę się prywatnie. Nie tylko dentysta, ale i lekarz internista, urolog, okulista. Nigdy nie dostałem rachunku. Zawsze z rączki do rączki. Czyli lekarze żyją poza systemem fiskalnym państwa. I mimo tego, uważa Pan, Panie Profesorze, trzeba bronić lekarzy przed negatywnym obrazem w mediach. Pracowałem na AM i wiele widziałem. Pan nazywa marginalnymi zjawiska które są powszechne. Czy zastanowił się Pan Profesor, dlaczego powiedzenie: Lekarze, otwórzcie swoje garaże, było tak chwytliwe i popularne? Nie, nie chodzi o to, jakie kto ma auto, ale o to, że przyjęcie czy zabieg uzależniają od nadzwyczajnej gratyfikacji. Proszę pana, doktor nn będzie pana operował, ale ja będę pana wybudzał.
Myślę, Panie Profesorze, że nie do końca Pan przemyślał wstawienie wątku broniącego w większości szlachetnych, bezinteresownych na szpitalnym sprzęcie, i umiejących słuchać lekarzy. Bo chyba Pan w takie bajki nie wierzy.

Anonimowy pisze...

Nie rozumiem określenia, że problem jest systemowy. Skoro lekarze nie są uczeni empatii i rozmowy z pacjentem, to znaczy, że tego nie umieją? A gdzie jest przysięga, którą składają na dyplomatorium- po pierwsze nie szkodzić? Wszystkie opisane tu przypadki zachowań lekarzy ewidentnie szkodziły pacjentom. A czy łapówkarstwa i wymuszania byli uczeni? Nie, a jednak to robią. Z pacjentem płacącym prywatnie umieją rozmawiać, a z tym niepłacącym już nie potrafią? Wszystko zależy od człowieka. Nie każdy kto skończył studia medyczne nadaje się na lekarza.

Anonimowy pisze...

Lekarzy powinny obowiązywać najwyższe standardy etyki, zarówno w stosunku do pacjenta, jak i na uczelni. Pisano tutaj niedawno o awansach na stanowiska naukowo-dydaktyczne bez ogłaszania konkursów otwartych, co jest obowiązkiem według przepisów ustawy o szkolnictwie wyższym. Czy tak rzeczywiście jest ?

Anonimowy pisze...

To, że nie są uczeni rozmowy itd., wyznacza młodemu, a potem niemłodemu lekarzowi standard postępowania. Ba, wielokrotnie wpadałem w osłupienie, gdy młodzi adepci medycyny byli szczerze zaskoczeni wzmianką o cierpieniu człowieka, nie mówiąc już o tak radykalnych ideach jak (choćby metaforyczne) potrzymanie pacjenta za rękę. Tak po ludzku.

Czasem mam wrażenie, że studia medyczne to 6 lat oduczania ludzi od takich właśnie ludzkich zachowań. 6 lat dehumanizacji.

A jak już jakiś lekarz zachowa się jak człowiek, to wszyscy wpadają w zachwyt, bo to taki cudowny lekarz.

Anonimowy pisze...

Należy programy kształcenia dokładnie przeanalizować. Filozofia, etyka, deontologia, psychologia winny być ukierunkowane na postępowanie lekarza z człowiekiem chorym. Na wzbudzenie w lekarzu współczucia i obowiązku niesienia pomocy. Wtedy zachowania negatywne nie będą takie powszechne. A jeśli się zdarzą to powinny być tępione i nagłaśniane w celu zniesławienia takiego specjalisty. W chwili obecnej lekceważenie pacjenta jest tak powszechne, że trzeba trzęsienia ziemi, aby to zmienić.

Anonimowy pisze...

A propos procedury awansowej:
Zgodnie z art. 118a ust. 1 ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym zatrudnienie nauczyciela akademickiego
w wymiarze przewyższającym połowę etatu na czas nieokreślony lub określony w uczelni publicznej na stanowiskach, o których mowa w art. 110, następuje po
przeprowadzeniu otwartego konkursu. Tryb i warunki postępowania konkursowego określa statut. Ustawodawca nakłada wymóg przeprowadzenia konkursu przy zatrudnianiu wszystkich nauczycieli
akademickich, bez wskazywania czy dotyczy to pracowników naukowo-dydaktycznych, naukowych
czy też dydaktycznych.

Anonimowy pisze...

Pocztą pantoflową wspomina się, że wspaniały lekarz i kolega Pan prof.med. Janusz Skalski, który ostatnio rozsławił polską medycynę na cały świat, był bardzo arogancko potraktowany przez byłą rektorkę i praktycznie zmuszony do opuszczenia naszej uczelni. Mówi się o tym, ponieważ cała Polska z zapartym tchem śledzi jego fachową walkę o dobro małego dziecka. U nas komuś najwidoczniej przeszkadzał. Mądrych i kompetentnych się nie ceni.

Anonimowy pisze...

Mądrzy i kompetentni, aktywni naukowo od lat nie są awansowani, a decyzja o awansach innych nie ma powiązania z publikacjami lub wynikami naukowymi. Tak niestety jest i pracownicy widzą jak jest naprawdę. Dlaczego nie ma jasnych kryteriów awansu ? Dlaczego niektórzy są latami na tym samym stanowisku pomimo dorobku, a inni awansują bez jasnych kryteriów ?

Anonimowy pisze...

Panie Profesorze, wierzę że jest Pan solidnym lekarzem szanującym pacjentów, więc taki wizerunek medialny Pana boli. Ale wytłumaczenie ma Pan niestety godne prezesa K. - stoi za tym spisek mający na celu szkalowanie lekarzy. A może po prostu każdy pacjent (czyli w istocie każdy obywatel RP) zetknął się osobiście z lekarzami traktującymi pacjentów jak śmieci, łapówkarzami, chamami i niekompetentnymi ignorantami. Np. ze specjalistą neurologiem niepotrafiącym rozpoznać ewidentnych objawów choroby Parkinsona. Tak więc może niech Pan zacznie szukać winnych od własnego środowiska.

Anonimowy pisze...

Poza tematem - wątek awansów nauczycieli akademickich. Brak przejrzystych zasad awansu wykładowców czy asystentów to obecnie ważny problem kadrowy. Jeżeli są jakieś niejasności to zawsze można zwrócić się do ministerstwa nauki, które nadzoruje uczelnie publiczne o np. kontrolę postępowań awansowych.

Anonimowy pisze...

Jest też problem konfliktu nauki i funkcji administrowania oraz dobrej praktyki zawodowej. Często po prostu trudno je pogodzić, gdy wymaga się wyłącznie wskaźników i publikacji. A gdzie w tym wszystkim pacjent ? Czy on wie, że często związek pomiędzy prowadzonymi badaniami, a poprawą doskonałości w leczeniu pacjenta jest bardzo słaby lub go w ogóle nie ma ? ale to już wina całego systemu, który promuje karierowiczowstwo, a nie dobro pacjenta.

Anonimowy pisze...

Zaskakuje mnie to, że w takim wàątku Państwo medycy martwią się o zasady awansu. Nic dodać, nic ująć. Moje gratulacje - macie Państwo priorytety.

Anonimowy pisze...

Tak, ma Pan rację, pacjent musi być priorytetem.

Anonimowy pisze...

Dydaktyka nie jest przedmiotem troski decydentów, ani sprawy stosunków międzyludzkich, w tym awansów. Najgorsza w złym traktowaniu ludzi, w mobbingu i niesprawiedliwości była rektorka. Ani wcześniej ani obecnie takiego poniżania ludzi jak za rektorki nie uświadczysz. Oby nigdy więcej kobieta nie była naszym zwierzchnikiem.

Anonimowy pisze...

Jednak poprzednio awanse były traktowane dość sprawiedliwie, surowo, ale obiektywnie według kryteriów i dorobku naukowego. A teraz są jakieś ? może ktoś wie o nich ?