O Niezależnym Zrzeszeniu Studentów

Zapraszam do lektury książki o Niezależnym Zrzeszeniu Studentów w naszej Uczelni w latach 1980-81. To był niezwykle dynamiczny okres polskie...

niedziela, 11 maja 2014

Jeszcze o dydaktyce i studentach

W poprzednim tekście pisałem o dydaktyce, ale nie wzbudziło to dużego zainteresowania mierzonego liczbą komentarzy. To nie rokuje zbyt dobrze na przyszłość; jak sądzę, świadomość, że w istocie przyszłe losy naszej uczelni będą zależeć głównie od jakości pracy dydaktycznej nie jest powszechna.
Oznacza to, że należy ten temat kontynuować.
Podstawowym warunkiem, obok zaangażowanej, kompetentnej kadry nauczycieli akademickich, organizacji ćwiczeń oraz jakości bazy dydaktycznej są sami studenci. Najlepsi absolwenci, chętni do podjęcia wysiłku, naprawdę zainteresowani medycyną i innymi kierunkami studiów to podstawa sukcesu. Trzeba ich jakoś zachęcić do studiowania właśnie w naszej uczelni. Musimy sami spowodować by maturzyści z naszego regionu właśnie w medycynie widzieli swą szansę życiową.
Wiosną zeszłego roku zostałem zaproszony na spotkanie z młodzieżą w II LO w Gliwicach. Sam uczęszczałem do tego liceum i z przyjemnością skorzystałem z zaproszenia. Zainteresowanie młodzieży i ciepłe przyjęcie wykładu, a także zaangażowanie nauczycieli miło mnie zaskoczyło. W tej sytuacji z przyjemnością przyjąłem propozycję by zorganizować cykl spotkań dla uczniów. Bez problemu kilkoro pracowników wydziału wyraziło zgodę na wygłoszenie wykładów dla młodzieży. Byli to: dr hab. B. Drozdzowska, dr hab. J. Bursa, dr hab. A. Grzanka, Prof. J. Gumprecht, dr hab. W. Korlacki, dr hab. T. Kukulski.
Wszystkim wykładowcom serdecznie dziękuję.
Już w trakcie realizacji tego projektu dyrekcja szkoły wysunęła propozycję by współpraca nabrała bardziej „oficjalnego” charakteru. Dyrektor szkoły wystosował pismo z propozycją podpisania umowy z władzami uczelni. Rektor Prof. dr hab. P. Jałowiecki zaaprobował tę ideę i podpisano umowę dotyczącą współpracy szkoły i SUM. W jej ramach uczniowie będą 2x w roku odwiedzali uczelnię, a jej pracownicy pokażą przyszłym studentom obiekty, sale wykładowe i ćwiczeniowe. Nadal będziemy prowadzili wykłady dla kolejnych roczników uczniów. Mi przypadła rola koordynatora umowy. Oczywiście wszystko odbywa się na zasadach non-profit, nikt z wykładowców nie pobiera honorarium.
Sądzę, że taka współpraca, jeśli uda się ją kontynuować przez co najmniej kilka lat daje szanse na ściągnięcie w mury uczelni naprawdę dobrych studentów. Gdyby udało się podobne inicjatywy zrealizować także w innych szkołach nasza przyszłość, ta widziana od strony dydaktyki, rysowałaby się w bardziej jasnych kolorach.

17 komentarze:

Anonimowy pisze...

Proszę nie zapominać, ze o wyborach miejsc studiów decyduje głównie opinia o uczelni.A tej nie służy promowanie paranauki i miernych doktorantów,od których wymaga się niewiele na studiach doktoranckich i nagradza stypendiami za wykonanie programu minimum i obecności na zajęciach, bo pieniądze przeznaczone na ten cel trzeba wydać!

Anonimowy pisze...

A może warto zorganizować cykl spotkań asystenci-studenci, na których można by omówić problemy zajęć. Spróbować znaleźć sposoby ich naprawy, rozwoju zajęć i prowadzenia. Stworzyć okazję studentom do wypowiedzenia się jak to oni widzą, jak by chcieli być uczeni, co z ich punktu widzenia ma sens a co nie. Żeby np. fakultety nie były tylko marnowaniem czasu/okazją do poczytania normalnej książki dla studentów i godzinami do wyrobienia dla prowadzących.

Anonimowy pisze...

Komentując poprzednie wypowiedzi. Nikt nie jest zainteresowany wysokim poziomem studiów. Asystenci, adiunkci, profesorowie nie mają na to czasu. Studenci chcą mieć święty spokój. W Polsce nadal studiuje sie dla 'papierka', nie dla siebie, aby podnosić swoje kwalifikacje. Przy 'konkursach' o pracę nikt nie pyta o to, co kto umie, potrafi, ale ile ma certyfikatów. Studenci nie płacą za studia i w tym cały problem. Na kierunkach płatnych (mowa o innych uniwersytetach) studenci domagają się wysokiego poziomu zajęć, dziekani muszą reagować na skargi dotyczące niedouczonych nauczycieli czytających to, co ściągnęli z wikipedii.
Zatem, wszystkim zależy aby mieć święty spokój, bo niby po co się wychylać. Nawet ocenianie prowadzących zajęcia przez studentów nie ma większego sensu, bo co z tego, że osoba ma same negatywne opinie, same niskie oceny. Pracuje, dostaje taką samą pensję jak ci, którzy solidnie przygotowują się do zajęć, bo przecież uniwersytet jest dla studentów (o czym, niestety większość pracowników zapomina)

Anonimowy pisze...

Jeżeli jedynym pomysłem na słabe wyniki na LEPie ma być zwiększenie ilości zaliczeń i różnych testów, bez zmian w sposobie prowadzenia zajęć, to to się mija z celem i negatywnie odbija na wszystkich.
Trzeba usiąść i spokojnie przeanalizować cały proces edukacji na uczelni od początku, tak żeby to miało sens. I trzeba współpracować ze studentami w tej kwestii bo oni są odbiorcami tego i oni łączą całość zajęć. Poszczególne katedry nie wiedzą co robi się na innych i panuje jeden wielki chaos i bezład, a przykładów można by podawać dziesiątki.

Jak widać po ilości komentarzy pod poszczególnymi postami, środowisko akademickie na naszej uczelni woli sie licytować kto jest bardziej wszystkiemu winien i kto komu co, po co za co zrobił niż się skupić na sprawach fundamentalnych jak edukacja i postęp.
Trzeba pamiętać, że to My naszymi nazwiskami firmujemy uczelnię, a uczelnia Nas i niestety na chwilę obecną jest to bardzo negatywny obraz.
Poza kilkoma wyjątkami można odnieść wrażenie, że większość asystentów pracuje na uczelni za karę - źli o finanse, źli o prowadzenie zajęć, źli że są studenci, źli że muszą pracować, źli na współpracowników i tak dalej. Taka karma?

Anonimowy pisze...

Zapał do medycyny na początku może i jest ale mija z każdym rokiem. Godziny wystane na korytarzach oddziałów czy medycyna oparta na slajdach demotywują chyba jeszcze bardziej niż bezsens nauki biochemii, biofizyki i innych rokitnickich perełek.
Oddziały kliniczne są przeładowane studentami, a zajęcia są nierzadko prowadzone w 10 czy 20 osobowych grupach. Albo sławetne fakultety, co do których studenci jak i prowadzący wyrażają podobną opinię, a jednak od lat nic się w tej sprawie nie zmieniło.
Z resztą przykłady można mnożyć i chyba tylko gruntowna reforma od podstaw mogła by coś w tej sprawie zmienić. Póki co się nie zapowiada.

Anonimowy pisze...

Słaba dydaktyka, słaba nauka i marne zarobki, to wszystko są naczynia połączone. Jak powiedziałam znajomemu lekarzowi, że poza granicami lekarz podaje pacjentowi rękę, co sama doświadczyłam, to uzyskałam odpowiedź, że tam lekarz znacznie więcej zarabia. Tak więc u nas skoro zarabia się mało, to można wszystko i wszystkich olewać, a także przenosić swoje frustracje na Bogu ducha winnych pacjentów. Tylko czy u nas lekarz naprawdę tak mało zarabia? To ile trzeba zarabiać, żeby zachowywać się w sposób cywilizowany? Pycha niektórych rozpiera i jest to niezależne od zarobków.

Pospolity człowiek... pisze...

ciekawy post
http://problemikiproblemiki.blogspot.com/

Pospolity człowiek... pisze...

ciekawy post,zapraszam
http://problemikiproblemiki.blogspot.com/

Anonimowy pisze...

Dokładnie tak, problem jest pycha i chęć nieustannej dominacji nad drugim człowiekiem. Praca dydaktyka-badacza przestaje mieć sens, gdy głownym celem funkcjonowania na SUM kierownika jest zablokowanie rozwoju zawodowego i naukowego podwładnego wszelkimi sposobami oraz dyskryminacja wśród innych pracowników. Tutaj mało rzeczy jest w standardach światowych i dominuje walka o byt i przetrwanie. Niestety.

Anonimowy pisze...

Na temat "pychy" niektórych pracowników naukowych SUM, można napisać znacznie więcej: do dzisiaj "skacze" w oczach wspomnienie nabłyszczonej migoczącej informacji na stronie internetowej SUM o naszej osobistości naukowej - kardiologu, który w aureoli z komórek macierzystych odwiedził wpływowe sfery Instytutu Karolinska. Komitet tego Instytutu przyznaje Nagrody Nobla
w dziedzinie fizjologii i medycyny. Nawet, jak podano zjadł tam obiad. Czyżby to były te same komórki, których właściwości kwestionują teraz amerykańscy specjaliści w tej dziedzinie ?

Anonimowy pisze...

Trzeźwemu (nie jako bez alkoholu, lecz realnie myślącemu) blogerowi z godziny 17:59. Faktycznie lekarze mało zarabiają, ale dochody mają duże. Przynajmniej niektórzy. Naprawdę, cena przyjęcia na oddział jest publicznie znana i omijanie tego faktu jest hipokryzją. Ponieważ pracowałem na Uczelni jeszcze za czasów rektora J. J. Jonka , dlatego mogę stwierdzić, że dydaktyka była na znacznie wyższym poziomie, ale zachowanie lekarzy - takie samo. Zmieniły się tylko ceny za przyjęcie na oddział, bo była denominacja. Pozdrawiam,

Anonimowy pisze...

I tak oto po kilku komentarzach wróciliśmy do cenników i wycieczek.
Rozumiem tragizm niskich zarobków, ale czy nie można się chociaż przez chwilę skupić na problemie edukacji studentów, na nauczaniu? Czy nawet tu, nie można odsunąć utopijnie na chwilę zawiści i zarobków??
Przecież w ten sposób nigdy nic się nie osiągnie, nic nie ulegnie zmianie. Smutne to.

Anonimowy pisze...

Co się dzieje w GCZD w Katowicach? Czemu mają słuzyć zmiany kadrowe ? kontroler dyrektorem medycznym, pamietamy tą panią ze studiów.

Anonimowy pisze...

Wszelkie inicjatywy są cenne, chociażby dlatego, że pokazują, iż są odpowiedzialni ludzie na Uczelni. Zastanawiam się jednak, jak mają się inicjatywy wychodzenia do maturzystów, z opiniami o Uczelni na różnych forach. Które zdania bardziej przekonają przyszłych studentów. Wydaje mi się, że pomysły i inicjatywy leczenia Uczelni, to wymiana kilku cegieł w rozwalającym się domu. A może już w ruinie, chociaż tego jeszcze nie widzimy, ściany są jeszcze całe, lecz zniszczone są fundamenty.

Anonimowy pisze...

No ale teraz powstaną jak grzyby po deszczu konsorcja naukowe ściągające setki tysiecy euro z programów europejskich. Oczywiście dydaktyka nei będzie przez to lepsza, ale poprawi się dochód z grantów dla wybranych. Pozostali będą myśleć jak przeżyć do pierwszego, prowadząc badania kosztem swoich rodzin i dzieci.

Anonimowy pisze...

Studia dla ,,papierka"? No tak, bo istotnie 250 osób rocznie chce studiować dla papierka kierunek, na którym nauki jest kilka razy więcej niż na takich kierunkach jak socjologia, do tego dochodzą miesięczne praktyki wakacyjne, za które - od jakiegoś czasu - w pewnych szpitalach musimy PŁACIĆ.

To, że niektóre szpitale i inne zakłady opieki zdrowotnej zaczęły od jakiegoś czasu wymagać zapłaty za możliwość odbywania studenckich praktyk wakacyjnych - uważam, że ktoś powinien się tym zająć, niekoniecznie z uczelni, ale już np. z Izby Lekarskiej. Jest to moim zdaniem oburzające - nie dość, że dyrektorzy szpitali, którzy takie zarządzenia wydają, sami onegdaj byli na darmowych praktykach, to w dodatku - powiedzmy sobie jasno - studenci często są na praktykach wykorzystywani do nielubianych i monotonnych zajęć, bardzo często nie otrzymując w zamian nic, oczywiście mówię tu o przekazywaniu wiedzy przez opiekunów praktyki.

Anonimowy pisze...

I jak mamy mieć motywację do czegokolwiek, jeżeli SUM w rankingu 'Perspektyw' jest na 10 miejscu na 11 możliwych wśród wszystkich uczelni medycznych ? Pracownik, który ma ambicję być dobrym dydaktykiem, tworzy pomoce dydaktyczne dla studentów i roziaj sie naukowo jest traktowany jak całkowicie niepotrzebny element. Zero motywacji, zero współpracy, zero dobrej woli.