czwartek, 14 listopada 2013
Ranking polskich uczelni
Na dzisiejszym posiedzeniu Rady Wydziału w Zabrzu prowadzący obrady Prodziekan dr hab. S. Kasperczyk przedstawił szczegółowe wyniki oceny naszego wydziału przez Ministerstwo. Jak powszechnie wiadomo wszystkie wydziały naszej uczelni za okres 2009-2012 uzyskały kategorię B. Dla niektórych wydziałów to regres (np. dla wydziału farmaceutycznego z oddziałem medycyny laboratoryjnej czy wydziału lekarskiego w Katowicach), a dla nas w Zabrzu to utrzymanie poprzedniej pozycji. Generalnie, jesteśmy w średniakami w skali krajowej.
Dziekan bardzo szczegółowo przedstawił zasady tworzenia rankingu. Są one niezmierne skomplikowane i biorą pod uwagę szereg czynników. Wśród nich aż 70% dorobku wydziału to wyniki pracy naukowej mierzone liczbą i jakością publikacji naukowych, a pozostałe czynniki to m. inn. jakość kadry naukowej czy aktywność w pozyskiwaniu grantów zewnętrznych. Ważny czynnik to także liczba pracowników zatrudnionych w uczelni, w tym także osób na stanowiskach naukowo-technicznych. Ten ostatni czynnik okazał się dla nas niezwykle niekorzystny, gdyż ogólny dorobek wydziału dzieli się przez łączną liczbę pracowników. Inaczej mówiąc, liczy się średni dorobek na głowę statystycznego pracownika. Niemniej zasady były dla wszystkich uczelni w kraju takie same. Dziekan krytycznie odniósł się do naszego wyniku określając go, jako niezadowalający. Zgadzam się z tą oceną, wypadliśmy słabo, a liczba niewiele niż 40 punktów ministerialnych na jednego pracownika jest doprawdy kompromitująca. Ważna była także informacja, że mogliśmy wykazać na statystycznego pracownika 3 prace, co dawało łączną liczbę 902 prac z całego wydziału. Zgłosiliśmy zaledwie 752 publikacji co oznacza, że w naszym dorobku zabrakło aż 150 pozycji. Na nic nie przydały się inne publikacje, gdyż minimalna punktacja ministerialna musi wynosić 7. Okazało się, że ponad 1200 publikacji nie miało żadnej wartości dla pozycji wydziału, jako całości. Liczą się tylko naprawdę dobre prace, opublikowane w renomowanych czasopismach. Idzie o jakość, nie o ilość.
Jak poprawić wynik i nasze miejsce na tle polskich uczelni?
Dyskusja wpisuje się w wymianę poglądów, jakie ostatnio prezentują Czytelnicy bloga w odpowiedzi na moje teksty dotyczące nauki. Ale komentarze i uwagi to tylko pierwszy krok w kierunku rzeczywistych zmian. Dyskusja tylko wtedy ma sens, gdy prowadzi do decyzji zmieniających istniejący stan rzeczy. Zabrałem głos postulując podjęcie działań przez władze uczelni, gdyż tylko podjęcie strategicznych decyzji przez kierownictwo uczelni może zapoczątkować proces naprawczy. Skoro 70% dorobku naukowego stanowią wyniki pracy naukowej to należy dokonać takich zmian, które dadzą efekt w tym zakresie. Wyniki wszystkich ludzkich działań są pochodną obiektywnych warunków oraz motywacji. Warsztat pracy nie zmieni się „od ręki”, nie napłyną do nas jakieś ogromne środki finansowe. Należy zatem pilnie wprowadzić system motywacyjny np. w postaci zmniejszenia obciążenia dydaktycznego dla osób o dużym dorobku naukowym w danym okresie rozliczeniowym. Zamiast 240 godzin dydaktycznych taki aktywny naukowiec miałby np. 120 czy 150 godzin, a jego godziny zostałby przydzielone osobom mniej aktywnym. Z pewnością wpłynęłoby to na zwiększenie aktywności naukowej, a z drugiej strony mogłoby poprawić także jakość dydaktyki, gdyż przecież są wśród nas „urodzeni” dydaktycy z pasją oddający się nauczaniu.
Czas narzekania minął, nadszedł czas działań, czas odważnych decyzji. Jeśli w pilnym trybie środowisko akademickie uczelni oraz jej władze nie podejmą zdecydowanych działań reformatorskich następny ranking nie przyniesie nam poprawy pozycji, a trudne może być nawet utrzymanie kategorii B.
Dziekan bardzo szczegółowo przedstawił zasady tworzenia rankingu. Są one niezmierne skomplikowane i biorą pod uwagę szereg czynników. Wśród nich aż 70% dorobku wydziału to wyniki pracy naukowej mierzone liczbą i jakością publikacji naukowych, a pozostałe czynniki to m. inn. jakość kadry naukowej czy aktywność w pozyskiwaniu grantów zewnętrznych. Ważny czynnik to także liczba pracowników zatrudnionych w uczelni, w tym także osób na stanowiskach naukowo-technicznych. Ten ostatni czynnik okazał się dla nas niezwykle niekorzystny, gdyż ogólny dorobek wydziału dzieli się przez łączną liczbę pracowników. Inaczej mówiąc, liczy się średni dorobek na głowę statystycznego pracownika. Niemniej zasady były dla wszystkich uczelni w kraju takie same. Dziekan krytycznie odniósł się do naszego wyniku określając go, jako niezadowalający. Zgadzam się z tą oceną, wypadliśmy słabo, a liczba niewiele niż 40 punktów ministerialnych na jednego pracownika jest doprawdy kompromitująca. Ważna była także informacja, że mogliśmy wykazać na statystycznego pracownika 3 prace, co dawało łączną liczbę 902 prac z całego wydziału. Zgłosiliśmy zaledwie 752 publikacji co oznacza, że w naszym dorobku zabrakło aż 150 pozycji. Na nic nie przydały się inne publikacje, gdyż minimalna punktacja ministerialna musi wynosić 7. Okazało się, że ponad 1200 publikacji nie miało żadnej wartości dla pozycji wydziału, jako całości. Liczą się tylko naprawdę dobre prace, opublikowane w renomowanych czasopismach. Idzie o jakość, nie o ilość.
Jak poprawić wynik i nasze miejsce na tle polskich uczelni?
Dyskusja wpisuje się w wymianę poglądów, jakie ostatnio prezentują Czytelnicy bloga w odpowiedzi na moje teksty dotyczące nauki. Ale komentarze i uwagi to tylko pierwszy krok w kierunku rzeczywistych zmian. Dyskusja tylko wtedy ma sens, gdy prowadzi do decyzji zmieniających istniejący stan rzeczy. Zabrałem głos postulując podjęcie działań przez władze uczelni, gdyż tylko podjęcie strategicznych decyzji przez kierownictwo uczelni może zapoczątkować proces naprawczy. Skoro 70% dorobku naukowego stanowią wyniki pracy naukowej to należy dokonać takich zmian, które dadzą efekt w tym zakresie. Wyniki wszystkich ludzkich działań są pochodną obiektywnych warunków oraz motywacji. Warsztat pracy nie zmieni się „od ręki”, nie napłyną do nas jakieś ogromne środki finansowe. Należy zatem pilnie wprowadzić system motywacyjny np. w postaci zmniejszenia obciążenia dydaktycznego dla osób o dużym dorobku naukowym w danym okresie rozliczeniowym. Zamiast 240 godzin dydaktycznych taki aktywny naukowiec miałby np. 120 czy 150 godzin, a jego godziny zostałby przydzielone osobom mniej aktywnym. Z pewnością wpłynęłoby to na zwiększenie aktywności naukowej, a z drugiej strony mogłoby poprawić także jakość dydaktyki, gdyż przecież są wśród nas „urodzeni” dydaktycy z pasją oddający się nauczaniu.
Czas narzekania minął, nadszedł czas działań, czas odważnych decyzji. Jeśli w pilnym trybie środowisko akademickie uczelni oraz jej władze nie podejmą zdecydowanych działań reformatorskich następny ranking nie przyniesie nam poprawy pozycji, a trudne może być nawet utrzymanie kategorii B.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
4 komentarze:
To mi przypomina dyskusję, jakie zmiany wprowadzić, aby wzrosła ilość dzieci rodzących przez Polki. Zwiększyć becikowe o 200 zł - nie pamiętam o ile, ale to nie ma znaczenia. W naszej dyskusji - zmniejszyć obciążenie dydaktyczne o 100 godzin. To 2 godziny tygodniowo. Nawet jeżeli dodając czas przygotowania się do tych dwóch godzin, np cztery godziny, to i tak jest to nic!
Może po prostu uznajmy że kategoria B jest dla nas dobra i takie jest nasze miejsce w szeregu. Bardziej ambitni przejdą do innych uczelni, a my będziemy spokojnie pracować. Skoro nie potrafimy określić, co jest istotnym czynnikiem dobrej pracy naukowej, tylko udajemy naukę. Skoro zawiść, nieuctwo, forowanie własnej rodziny są na porządku dziennym i każdy kierownik katedry przyjmuje te zjawiska jako normalne, to nie udawajmy nauki. Ja proponuję zbadać, jaki jest rozwój naukowy dzieci pracowników SUM czy wcześniej SAM, zatrudnianych w swojej lub sąsiednich katedrach. Do ilu publikacji, których nawet nie potrafią wymówić tytułu, zostali dopisani. Ile prac zostało kupionych, najczęściej u teoretyków? Ile doktoratów zostało skopiowanych z prac doktorskich uczelni zagranicznych? Ile godzin tygodniowo poświęcamy dydaktyce na innych uczelniach, prywatnych, co w rozwoju naukowym się nie liczy. Nie, samo zmniejszenie dydaktyki o 2 godziny tygodniowo to zasłona dymna prawdziwych patologii. A może na kontrakcie menażerskim zatrudnić prawdziwego dziekana, z wizją wydziału, z planami kilkunastoletnimi emerytur, awansów na wydziale, w poszczególnych klinikach i katedrach. Wtedy można mówić o pewnej strategii. Wyraźnie widać, że dziekan w wyboru nie zdaje egzaminu. Problem rozwoju kadry naukowej jest znacznie, znacznie bardziej skomplikowany niż się wydaje.
Panie Profesorze, idzie po linii najmniejszego oporu. Obnizenie pensum dydaktycznego byc moze jest wazne, nie sadze, zbey bylo kluczowe.
Duzo wazniejsze, wedlug mnie, byloby:
a. Przejrzysta i rzeczywista ocena pracownikow, przekladajaca sie np. na premie czy pensje. Ale takze na mozliwosc przeniesienia najpierw na etat dydaktyczny, a w dalszej mierze do zwolnienia.
b. system wyraznie premiujacy najlepsze publikacjie. Tak, tak, forsa za artykul w NEJM.
c. szkolenia w przygotowywyaniu wnioskow grantow w Polsce i poza.
d. i to, co najwazniejsze i najtrudniejsze, zmiana kultury organizacyjnej, na promowanie badan. To jednak najtrudniej zadekretowac.
Zeby tego dokonac, trzeba czasu, lepszego zarzadzania pieniedzmi, a przede wszystkim liderow na stanowiskach rektorskich, dziekanskich i ponizej.
Czy jest Pan takim liderem, Panie Profesorze?
Może to wszyscy wiedzą, ale jaka jest
funkcja dziekana. Dziekan musi mieć
całościową i dalekosiężną wizję
wydziału. Musi dbać o prawa
doktoryzowania i habilitacji na
wydziale. Dlatego musi znać sytuację
personalną w każdej katedrze i
klinice. Niechęć kierowników klinik do
awansu podwładnych jest znana. I tutaj
powinien dziekan ingerować, bo inaczej
za kilka lat będą na wydziale
problemy. Dziekan musi, z pewną dozą
prawdopodobieństwa wiedzieć, kto
będzie w najbliższych kilku latach
awansował na samodzielnego, a kto
odejdzie na emeryturę. Wizja wydziału
to także reorganizacja klinik i
katedr, jak będzie potrzeba. Dziekan powinien wszelkimi sposobami zapewnić możliwości awansu soim pracownikom, oraz prawa awansowe wydziału. Nawet kosztem przesuwania samodzielnych pracowników, z wydziału na wydział, do tego musi być zgoda rektora. Dziekan również odpowiada za poziom doktoratów i habilitacji. Pod dokumentami awansowymi podpisuje się dziekan. Przykład z własnego podwórka: Dopuszczenie do postępowania habilitacyjnego z żenująco małą ilością punktów czy cytowań jest obrazem dziekana, po którym może być i potop, i spalona ziemia. Mówienie, że to Rada Wydziału tak głosowała, to porażka autorytetu dziekana i Wysokiej Rady Wydziału. Taka habilitacja nie powinna wyjść poza chęci habilitanta. Jak Wysoka Rada Wydziału zagwarantuje, że ten habilitant będzie prowadził prawidłowo klinikę, pracę naukową w klinice? To teraz powinien przewidzieć dziekan! Przecież podpisuje się pod tymi decyzjami Rady Wydziału. Reperkusje tego będą nie teraz, lecz za kilka lat, gdy dziekan już nie będzie dziekanem, lub go nie będzie. I na tym polega właściwa funkcja dziekana. A sprawy studenckie - to zadanie dla proproprodziekana.
Panie Profesorze, Szanowni Czytelnicy, przepraszam za źle sformatowany tekst z 17 listopada, godz. 13.14. Moje niedopatrzenie, pośpiech, brak ostatecznego przeczytania tekstu. Przepraszam.
Prześlij komentarz