poniedziałek, 3 stycznia 2011

Lekcja z bieżących wydarzeń

Na wydarzenia związane z zarzutami o plagiat postawione Rektorowi R. Andrzejakowi z wrocławskiej AM warto spojrzeć z nieco szerszej perspektywy. Zrozumiałe są emocje związane z tą historią, w końcu to bezprecedensowa sprawa. Niemniej oderwijmy się na chwilę od bieżących ocen i spróbujmy dokonać oceny ogólnej.

Jakie znaczenie ma tzw. „sprawa Andrzejaka”?

  1. W pierwszej kolejności to kompromitacja samego środowiska wrocławskiej AM. Od początku, czyli od postawienia zarzutów przez NSZZ „Solidarność 80” w listopadzie 2008 roku nie dostrzegłem żadnych poważnych inicjatyw wychodzących z grona pracowników uczelni zmierzających do wyjaśnienia sprawy. Nie są mi znane żadne stanowiska Senatu, Rad Wydziału czy też grup nieformalnych. A przecież można było podjąć takie działania. Jak interpretować brak reakcji lokalnego środowiska akademickiego? W grę wchodzi wiele przyczyn, zaczynając od braku wiary w skuteczność takich działań, poprzez oportunizm, wygodnictwo, fałszywie rozumianą ostrożność, a kończąc na uwikłaniu części osób w interesy aparatu władzy. Nie ma szans na poznanie, jakie motywy dominowały, ale obraz końcowy jest pesymistyczny. Sama manifestacja dr hab. J. Heimratha i apel byłego Rektora Prof. Paradowskiego to bardzo mało. Zdumiewać musi niechęć Senatu części wobec inicjatywy odwołania Rektora, pozostawienie na stanowisku Dziekan wydziału, a decyzja Kolegium Elektorów pozostawiająca R. Andrzejaka na stanowisku to podsumowanie tej obstrukcyjnej postawy.

  2. Idźmy dalej. Wrocław to duży, dynamiczny ośrodek akademicki, skupiający wiele uczelni, tysiące pracowników naukowo-dydaktycznych oraz miejsce edukacji dziesiątków tysięcy młodych ludzi. W interesie całego wrocławskiego akademickiego środowiska leżało, by jak najszybciej sprawa znalazła swój finał. Można sobie wyobrazić, że presja wywarta na Rektora AM musiałaby spowodować jego reakcję. Wiem, że ostatnio podjęto pewne działania, ale nie były one skuteczne.

  3. Uczelnia, szczególnie publiczna, pozostaje w bliskiej relacji z władzami lokalnymi tak rządowymi, jak i samorządowymi. Nie ma tu oczywiście żadnych formalnych zależności, ale naturalne wydaje się oczekiwanie, by przedstawiciele tych władz wyraziły swe zaniepokojenie tak poważnymi zarzutami postawionymi rektorowi. Według mojej wiedzy takie stanowisko nie zostało zaprezentowane.

  4. Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich (KRASP) to jedno z najważniejszych gremiów reprezentujących polskie środowisko uniwersyteckie. W jego składzie zasiada także Rektor Andrzejak. Nie jest mi znane żadne stanowisko KRASP-u, żaden apel, żadne inne działania tego gremium zmierzające do zakończenia sprawy. A przecież powaga i wiarygodność KRASP-u w sytuacji, gdy na jednym z członków ciążą tak poważne zarzuty, jak kradzież własności intelektualnej jest narażona na poważny szwank.

  5. Konferencja Rektorów Akademickich Uczelni Medycznych (KRAUM) skupia rektorów uczelni medycznych. Z w/w wymienionych powodów trudno nie zapytać dlaczego KRAUM nie podjął żadnej próby rozwiązania problemu. Przewodniczącą KRAUM-u jest Prof. E. Małecka-Tendera, Rektor uczelni, w której pracuję.

  6. Środowiska akademickie to elita społeczeństwa. Profesor uniwersytetu „od zawsze” plasuje się w czołówce w rankingach zaufania społecznego, a profesor medycyny ogniskuje w jednej osobie powagę profesora i zaufanie do lekarza. Gdzie były (i są) te kręgi? Dlaczego nie zabrano głosu? A przecież posiadanie takiej pozycji społecznej generować powinno zobowiązania wobec opinii publicznej.

  7. Dlaczego głosu nie zabrały organy samorządu lekarskiego? W końcu Prof. R. Andrzejak jest lekarzem i członkiem Izby Lekarskiej.

  8. Ministerstwo Zdrowia nadzoruje działania polskich uczelni medycznych i w tak poważnej sytuacji należałoby oczekiwać jednoznacznego stanowiska. Ministerstwo ograniczyło się do powołania osoby (eksperta), który ocenił czy doszło do popełnienia plagiatu. Prof. Stankiewicz nie dopatrzył się takiego czynu wobec czego Ministerstwo zostało zwolnione z odpowiedzialności. Czy tego oczekujemy od organu władzy centralnej? Dopiero w ostatnich tygodniach Ministerstwo Zdrowia zdobyło się na bardziej czytelne kroki zawieszając pełnienie funkcji rektora przez R. Andrzejaka?

  9. Ministerstwo Nauki wprost nie wpływa na uczelnie medyczne. Z uznaniem zatem trzeba przyjąć inicjatywę tego Ministerstwa powołania zespołu ekspertów ds. oceny prawdziwości zarzutów o plagiat. Ten zespół doszedł do odmiennych wniosków niż prof. Stankiewicz. To było ważne orzeczenie, nikt poważny nie próbował kwestionować tej konkluzji.

  10. Sprawa Andrzejaka pokazała słabość systemu prawnego obowiązującego w Polsce. By odwołać rektora należy spełnić jeden z warunków wymienionych w Ustawie o Szkolnictwie Wyższym z 2005 roku. Nie ma tam podejrzenia o plagiat, co powoduje, że nie ma tak naprawdę twardych podstaw prawnych, by odwołać rektora. Ministerstwo zawiesiło rektora, ale w ustawie nie ma takiego rozwiązania. Nie ma wyroku sądowego, rektor w świetle prawa jest niewinny, a same zarzuty to za mało.

  11. Centralna Komisja ds. Stopni i Tytułu (CK) to ważna instytucja wpływająca na bieg spraw w świecie polskiej nauki. Trzeba docenić, iż CK stanęła na wysokości zadania i skierowała habilitację R. Andrzejaka do ponownego rozpatrzenia. Co prawda wrocławska AM nie podjęła tych działań (co spowodowało zatrzymanie możliwości prowadzenia przewodów habilitacyjnych i procedur o uzyskanie tytułu profesora), ale ta procedura będzie kontynuowana przez CM UJ. Oby szybko i skutecznie.

  12. Opinia publiczna w każdym normalnym, demokratycznym kraju skutecznie wpływa na różne decyzje organów władzy. Rektor uczelni publicznej pełni ważną społecznie funkcję, podlega społecznej ocenie i oczywiste jest znaczenie opinii publicznej, która uważnie obserwuje działania każdego rektora. Dlaczego polska opinia publiczna nie zdołała wpłynąć na bieg spraw, czyżby to dowód na brak faktycznego istnienia niezależnej, polskiej opinii publicznej? A może nie może ona (nie ma gdzie?) przedstawić swego poglądu?

  13. Demokracja akademicka to w czasach „komuny” było prawie nieziszczalne marzenie. Ale historia tak się potoczyła, że uczelnie cieszą się wewnętrzną autonomią. Niestety, historia wrocławska spowodowała podważenie całego systemu demokracji wewnątrzuczelnianej. Po co uczelniom taka wewnętrzna swoboda skoro służy ona „kryciu” takiego występku przeciw etyce akademickiej, jaką jest plagiat? Obawiam się, że echa tej sprawy jeszcze nieraz odbiją się nam „czkawką”, a niechętne uczelniom środowiska będą dysponowały wobec nam potężnym argumentem.

  14. Studenci są odbiorcami pracy kadry naukowo-dydaktycznej, bez nich uczelnie pozostałyby tylko instytutami badawczymi. Czy ktoś rozsądny może uważać, że studenci nie obserwują bieżących wydarzeń? Młodzi ludzie są krytyczni wobec nas, ostro widzą wszelkie nieprawidłowości. Jak możemy od nich oczekiwać sumienności i uczciwości, gdy sami dopuszczamy do takiej kompromitacji? To erozja zaufania do nauczycieli akademickich.

  15. Plagiat zawsze ma dwie strony; osobę „zapożyczającą” czyjąś własność (czyli złodzieja) oraz osoby okradzione z owoców ich pracy. By udowodnić plagiat w bezsporny sposób nieuniknione jest postępowanie sądowe z powództwa cywilnego okradzionych wobec podejrzanego o plagiat. Dlaczego pokrzywdzeni nie skierowali sprawy na tory sądowe? Mieli do tego pełne prawo; szkoda, że z tej drogi nie skorzystali, gdyż mogli już dawno przyczynić się do zamknięcia sprawy.

  16. Prasa to „czwarta” władza. Media pisały sporo na temat Rektora Andrzejaka, redaktor Wysocki z wrocławskiej Gazety Wyborczej wielokrotnie opisywał kolejne etapy. I nic.

11 komentarze:

Anonimowy pisze...

Polecam ciekawy artykuł w Tygodniku Powszechnym
http://tygodnik.onet.pl/30,0,57372,szkola_sciagania_iprzeklejania,artykul.html

Ku przestrodze takim "Andrzejakom"....

Anonimowy pisze...

Rynek Zdrowia
Śląsk: znany lekarz odpowie przed sądem za korupcję

* 03-01-2011 11:15

Znany śląski chirurg szczękowy prof. Tadeusz C. odpowie przed sądem za 104 przestępstwa - większość dotyczy korupcji. Katowicka prokuratura zarzuca mu m.in., że uzależniał wykonywanie operacji od korzyści majątkowych i żądał łapówek, np. za umożliwienie specjalizacji.

Akt oskarżenia, który objął także córkę profesora i współpracującą z obojgiem pielęgniarkę, został przesłany do Sądu Rejonowego Katowice-Zachód - poinformowała w poniedziałek (3 stycznia) rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Katowicach Marta Zawada-Dybek.

Zarzuty wobec profesora dotyczą okresu od grudnia 2003 r. do stycznia 2009 r., kiedy C. był najpierw ordynatorem kliniki chirurgii szczękowo-twarzowej szpitala w Zabrzu, a potem ordynatorem podobnego oddziału szpitala w Katowicach.

Spośród 104 zarzucanych C. przestępstw 84 dotyczy korupcji - chodzi o uzależnianie przeprowadzania zabiegów medycznych od otrzymania łapówki od pacjentów lub ich bliskich. Łączna kwota korzyści majątkowych w tych zarzutach to ponad 80 tys. zł.

Inny zarzut dotyczy żądania łapówek w zamian za umożliwienie zdobycia tytułu doktora lub umożliwienie zrobienia specjalizacji w zakresie chirurgii szczękowo-twarzowej.

16 innych zarzutów postawionych oskarżonemu dotyczy przekroczenia uprawnień. Chodzi o wykonywanie prywatnych zabiegów w szpitalu publicznym. Prof. C odpowie też za poświadczenie nieprawdy w dokumentacji medycznej. Ostatni zarzut dotyczy nakłaniania świadka do składania fałszywych zeznań (chodziło o jednego z podwładnych, od którego wcześniej C. miał żądać łapówki).

Poza prof. C. na ławie oskarżonych zasiądzie także jego córka, Agata C.-B. - stomatolog w klinice w Zabrzu.

Anonimowy pisze...

Cieślik to na dodatek esbecki szpicel:
http://www.polis2008.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=644:historia-bezpieka-i-medycyna&catid=256:dzielnica-dokumentalistow-i-wiadkow&Itemid=289

Anonimowy pisze...

Zarzuty wobec prof. Andrzejaka dotyczą 15 z 385 jego habilitacji z 1993 roku. Odnoszą się do utworów, które autor wskazał w bibliografii. Poza tym osoby, których prace wykorzystał w owych 15 stronach wcale nie czuja się okradzione lub oszukane i nic prof. Andrzejakowi nie zarzucają. Cała ta sprawa przypomina nagonkę i strzelanie do wróbli z armaty.

Anonimowy pisze...

Szanowny Panie. Habilitacja ma być rozprawą samodzielną, a nie kopią prac ludzi, którzy nie mieli nic przeciw kradzieży i oszustwu. Widziałam fragmenty wspólne rozpraw, obejmują tabele z wynikami i dosłownie przepisane akapity - jedne dłuższe, drugie krótsze.

Jeśli ma się cokolwiek do powiedzenia na temat, w którym ubiega się o stopień doktora habilitowanego, napisanie czegokolwiek własnymi słowami i we własnym ujęciu nie powinno sprawiać najmniejszej trudności.

Fakt, że na podstawie materiału habilitacyjnego nie powstała ani jedna publikacja (bo plakatu zjazdowego jako w zasadzie nie recenzowanego bym nie wliczała) również daje wiele do myślenia.

Żeby nie było wątpliwości - nie zakładam, że ówczesna habilitacja powinna spełniać dzisiejsze wymagania, uważam jedynie, że powinna spełniać jakiekolwiek wymagania. Większość doktoratów z analogicznego okresu które znam, była o niebo lepsza niż opisywana i komentowana habilitacja.

Anonimowy pisze...

Szanowny Panie.
Każdy naukowiec wie, że przy dzisiejszym stanie nauki jest niemożliwe, żeby napisać pracę naukową nie opierając się na wynikach badań przeprowadzonych wcześniej przez innych ludzi. 15 z 385 stron to mniej niż 4% objętości tekstu, więc i tak bardzo nie wiele. W tym wypadku nie można tez wykluczyć pomyłki redakcyjnej, do której każdy ma prawo. Poza tym uporczywie ignoruje Pan fakt, że rzekomo ukradziony tekst jest oznaczony w bibliografii habilitacji, więc na pewno nie doszło w tym wypadku do plagiatu.
Pozdrawiam

Anonimowy pisze...

Ciekawe , że już w 1993 r., czyli przed obroną pracy, zarzucano mu, że fragmenty pracy są identyczne z fragmentami rozprawy prof. Witolda Zatońskiego. Mimo to rada wydziału lekarskiego dopuściła do jej obrony.

Anonimowy pisze...

Szanowny Panie
Mam całkowitą świadomość, że prac badawczych, ani teraz ani w przeszłości, nie pisze się w próżni naukowej. Uważam jednak, że dosłowne przepisywanie tekstu poprzedników nie jest właściwym sposobem postępowania. Opierać się powinno na wynikach dotychczasowych badań, nie zaś na treści artykułów. Jeśli natomiast ktoś chce dosłownie przytoczyć pracę poprzednika, zwyczajne cytowanie jest niewystarczającym sposobem zaznaczenia zapożyczenia. Przepisany fragment należy bowiem ująć w cudzysłów, co w omawianej habilitacji nie wystąpiło.

Ponadto, w przypadku wspomnianej skopiowanej tabeli z danymi mamy do czynienia z rzeczą szczególnie niepokojącą - zafałszowaniem na poziomie grupy kontrolnej. W habilitacji, o której rozmawiamy, grupa kontrolna jest skopiowana (łącznie z odchyleniem standardowym) ze starszej o 14 lat pracy prof. Zatońskiego. Jak zatem można wyrokować o występowaniu zmian, skoro grupa kontrolna i badana są tak nieadekwatne?

Pozdrawiam

Anonimowy pisze...

Szanowny Panie
Chciałbym zwrócić uwagę, że sposób oznaczania tekstu nie jest jednoznacznie określony w przepisach prawa. Potrzeba użycia cudzysłowia jest pańską opinią, a nie jednoznacznym przepisem prawa, który nakłada na autora ten określony obowiązek. Poza tym z odpowiedzi prof. Andrzejaka wynika, że recenzenci wiedzieli już o braku cudzysłowia i nie nakazali jego umieszczenia oraz dopuścili pracę do obrony. Więc większość winy spada na nich.

Anonimowy pisze...

Moim zdaniem rektor i profesor, osoba dotychczas niekarana, powinien mieć na tyle duży autorytet, że powinien po prostu powiedzieć, że pomylił się w oznaczaniu tekstu, 15 stron z 385 i każdy mu powinien uwierzyć na słowo. A tak profesora medycyny i rektora Uniwersytetu każdy dziennikarz i zawistny pracownik nauki bezkarnie wyzywa publicznie od oszustów, złodziei i plagiatorów. Chociaż nikt go nie skazał za owe przestępstwa. I to jest chyba prawdziwe znaczenie "sprawy (byle kogo) Andrzejaka". Kompletny upadek autorytetu ludzi z tytułami naukowymi. Czekam tylko, aż na Pana prof. Pluskiewicza znajdą jakiegoś "haka". Pokażcie mi człowieka, a znajdę na niego paragraf.

ZycieToNieNauka pisze...

Smieszne, ze to ze to cale taplanie sie w blotku wroclawskim jest tylko i wylacznie dla ochrony wlasnego ego... Tam nic wiecej niema poza ochrona wlasnego ego i nienaleznego tytulu. Smutne, ale to walka O NIC. A w miedzyczasie ludzie, ktorzy ego sie nie przejmuja robia interesy na miare tych co robi Kulczyk (nie chwalacy sie doktorem) czy Czarnecki ( w ogole sie nie chwalacy) ...