O Niezależnym Zrzeszeniu Studentów

Zapraszam do lektury książki o Niezależnym Zrzeszeniu Studentów w naszej Uczelni w latach 1980-81. To był niezwykle dynamiczny okres polskie...

poniedziałek, 29 marca 2010

Recenzja

Książkę dr n. med. Marka Wrońskiego pt.: „Zagadka śmierci profesora Mariana Grzybowskiego” przeczytałem w czasie długiej podróży samolotem. Dzięki tej znakomitej pozycji jakoś przetrwałem ten długi lot. Chciałbym podzielić się z Czytelnikami bloga swoimi uwagami, gdyż opracowanie dr Wrońskiego uważam za niezwykle ważny przyczynek do naszej wiedzy dotyczącej polskiej historii współczesnej. W ogóle znajomość dotycząca wydarzeń z lat 1944-1989 w społeczeństwie jest mała i fragmentaryczna. Wiele osób wręcz uważa, że nie ma potrzeby zbyt wnikliwie sięgać wstecz. Pogląd, że należy patrzeć „pozytywnie”, „nie rozgrzebywać ran” i skupić się na pracy skierowanej „ku przyszłości” jest tylko pozornie logiczny i słuszny. Głosiciele takich tez to osoby nie rozumiejące zjawisk rozwoju społecznego lub też uczestnicy wydarzeń tego okresu (lub ich mentalni i materialni spadkobiercy) osobiście zainteresowani zamazaniem prawdy historycznej. A przecież bez zrozumienia historii nie mamy żadnych szans na zbudowanie takiej Polski, na jaką zasługujemy i jakiej oczekujemy. Ale odejdźmy od uwag ogólnej natury, skupmy się na samej książce.

Autor w niezwykle profesjonalny sposób opisuje losy Prof. Grzybowskiego, znakomitości polskiej i europejskiej dermatologii. Od 1934 roku Prof. Grzybowski był kierownikiem Kliniki Chorób Skórnych i Wenerycznych Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Warszawskiego. Benedyktyńskiej pracy wymagało zebranie ogromnej liczby materiałów źródłowych, a obszar do omówienia był bardzo szeroki. By móc zrozumieć los Profesora Autor wprowadza czytelników w realia społeczne i obyczajowe Polski przed- i powojennej. Z dokładnością i precyzją godną archiwisty i zawodowego historyka przedstawia sylwetki szeregu osób, bohaterów tych czasów. W szczególności poznajemy życie medycznego środowiska uniwersyteckiego Polski przedwojennej. Pierwsze lata powojenne pozornie nie odbiegały chyba tak bardzo od realiów II Rzeczypospolitej, Prof. Grzybowski, wtedy już uznany autorytet naukowy swobodnie wyjeżdża na Zachód, by uczestniczyć w konferencjach naukowych. Ale to tylko czas „przyczajenia”; prawdziwe oblicze nowego, zbrodniczego systemu odsłania się coraz bardziej. Ponure lata stalinizmu to okrutny czas, a zbrodnicza ręka dosięga także Profesora Grzybowskiego. Był grudzień 1949 roku. Jak trafnie zauważył jeden z recenzentów książki Wrońskiego, to jedno z lepszych opracowań dotyczących czasów stalinowskich w ogóle. Co prawda nie udało się ustalić w sposób jednoznaczny, kto odpowiada za śmierć Profesora, ale tak naprawdę nie jest najważniejsze, by wskazać osoby winną (choć taka wiedza ze społecznego punktu widzenia jest ważna), ale zrozumieć, że WINNY był zbrodniczy system polityczny.

Po odzyskaniu niepodległości w 1989 roku podjęto pewne próby wyjaśnienia tajemnicy śmierci Profesora, inicjatywę wykazywał warszawski samorząd lekarski. Niemniej te próby były chyba podejmowane na zbyt niskim szczeblu (nikogo nie urażając), a powodzenie tych działań zależało od wsparcia na poziomie władz państwowych. Należy także pamiętać, że wtedy, 40 lat od czasów stalinizmu żyło wielu świadków wydarzeń tego okresu i były znacznie większe szanse na dotarcie do prawdy. Dziś tych ludzi już prawie nie ma wśród nas.

Chyba najważniejszą lekcją wypływającą z książki Wrońskiego jest precyzyjne zdefiniowanie i opisanie metodycznego, zaplanowanego w detalach procesu zniszczenia polskiego świata uniwersyteckiego. Ówczesna władza znakomicie rozumiała, że to środowisko, choć mocno osłabione zawieruchą wojenną, to naturalna ostoja wolności słowa, swobody, demokracji, pojęć całkowicie obcych komunistom. Wybór Profesora, jako pokazowej ofiary siły systemu nie był przypadkowy. Celem było zastraszenie całego świata uniwersyteckiego, a świadomość, że można bezkarnie zamordować tak znaczącą postać musiała działać paraliżująco. Niebawem wydzielono ze struktur uniwersytetów wydziały medyczne podporządkowując je ministerstwu zdrowia. To był początek końca prawdziwej uniwersyteckości polskiej medycyny na poziomie akademickim, odtąd najlepszą rękojmią kariery było wsparcie władz politycznych.

Obserwując bieżące wydarzenia, te z naszego, medycznego podwórka lub ze świata polskich szkół wyższych nie sposób nie zauważyć praźródła naszych dzisiejszych problemów. Gdzie są nasi wielcy nauczyciele, autorytety moralne, wybitni naukowcy, głosiciele niezależnych poglądów? Echa wydarzeń z lat czterdziestych i pięćdziesiątych nie milkną. Co gorsza, dwie minione dekady wcale nas nie przybliżyły do przywrócenia dawnych wzorców; mentalnie, kulturowo i organizacyjnie tkwimy „po uszy” w systemie minionej epoki. Niestety, początek trzeciej dekady istnienia Polski niepodległej też nie rokuje dobrze, choć Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego podjęło próbę przeprowadzenia reform. Tylko dlaczego dziś miałyby się one udać skoro „stare” tak skutecznie okopało się na swoich pozycjach? By rzeczywiście dokonał się przełom musimy zdobyć się na odważne, daleko idące kroki reformatorskie.

Pamiętam z lat studiów paru, nieżyjących już profesorów mojej uczelni, którzy z pewnością zasługiwali na miano „Profesor”. Ich autorytet nie był budowany na fundamencie władzy, wyższości nad resztą środowiska wynikającym z samego faktu posiadanej pozycji w uczelni. Każdy, kto pamięta takie osoby, jak Szanowni Profesorowie np.: Szyszko, Ginko czy Zieliński, znakomicie rozumie, że wielkość, ta prawdziwa wielkość wcale nie podpierała się pseudowartościami, typowymi dla doby współczesnej. Już parę zdań zamienionych z nimi, obserwacja na sali chorych czy sali operacyjnej wystarczyły, by dostrzec ich prawdziwą klasę. Jako student byłem dla nich partnerem, nie podwładnym.

Na końcu przytoczę prozaiczne dane pokazujące, że bieżące działania reformatorskie dotyczące polskiej nauki i w ogóle polskich uniwersytetów są raczej bez szans na powodzenie. W normalnych krajach, a takim była Polska przedwojenna szanowano elity społeczne; wyrażało się to między innymi wysokością zarobków. Autor podaje, że pensja profesora Grzybowskiego wynosiła w 1938 roku 10.080 zł (pomijam dwukrotnie wyższe dochody z praktyki prywatnej). W odniesieniu do średniej krajowej w tym czasie oscylującej wówczas wokół 200 zł, oznacza, że dziś analogiczna pensja powinna wynosić około 15.000 zł!

Pomyślmy, zastanówmy się, jak dziś wygląda pozycja społeczna profesora uniwersytetu. Jego dochody z pracy w uniwersytecie teoretycznie mogą sięgać 10.000 zł, ale zwykle są, co najmniej dwukrotnie niższe (w mojej uczelni trzykrotnie). Pozostaliśmy na poziomie z niechlubnych lat PRL-u. Jako środowisko nie mamy żadnej „siły przebicia”, a nasza klasa polityczna nie zaprząta sobie głowy takimi detalami, jak: nauka, edukacja, postęp intelektualny. A wszelkie apele, prośby czy modły o aktywność na polu nauki i dydaktyki są skazane na niepowodzenie tak długo, jak nasze życie społeczne nie odzyska dawnego kształtu, a ciągle dominujące wzorce rodem z epoki „najlepszego z systemów sprawiedliwości społecznej” nie znikną bezpowrotnie.

Z finansowaniem na poziomie ułamka procenta PKB ciągle dryfujemy na obrzeżach cywilizowanego świata.

Książkę o Profesorze Grzybowskim, w cenie 55 zł "za pobraniem" można zamówić pisząc na email: Zamowienia@aol.com

lub dzwoniąc: p. Maria Kosecka (22) 812 5073.

0 komentarze: