czwartek, 12 lutego 2009

Środowiska akademickie w całym kraju z uwagą śledzą wydarzenia we Wrocławiu dotyczące zarzutów o popełnienie plagiatu przez rektora Akademii Medycznej prof. R. Andrzejaka. Jest to historia bez precedensu i wymaga zatem podjęcia odpowiednich kroków. Stanowczych kroków, mieszczących się w granicach obowiązującego prawa.

Rektor każdej uczelni jest jej niekwestionowanym liderem, posiada ogromne prerogatywy w zakresie kierowania szkołą. Warunkiem właściwego realizowania misji uczelni jest demokratyczny wybór rektora przez społeczność akademicką. Tak dzieje się we wszystkich szkołach wyższych i rektor Andrzejak także uzyskał mandat społeczny. Problem powstaje wtedy, gdy w działalności rektora (bieżącej lub dotyczącej przeszłości) pojawią się rysy, oskarżenia, poważne zarzuty. Czy taka sytuacja oznacza, że dana osoba jest automatycznie uznana za winną? Oczywiście nie, sam zarzut nie przesądza sprawy, o winie decyduje postępowanie wyjaśniające. Niemniej należy postawić pytania:

  • Czy osoba z poważnymi zarzutami (a podejrzenie o plagiat spełnia takie kryteria) jest nadal wiarygodnym liderem?

  • Czy jej mandat wyborczy jest nadal aktualny?

  • Jakie należy podjąć kroki by sprawa została jak najszybciej wyjaśniona?

W interesie środowiska medyków wrocławskich leży ustalenie, jaka jest prawda i podjęcie odpowiednich decyzji. Według mojej wiedzy do dziś nie znamy stanu faktycznego.

A są odpowiednie reguły prawne. Ustawa o Szkolnictwie Wyższym ustala, że rektora może odwołać organ, który go powołał.

By móc jednak podjąć takie działania należy zbadać sprawę.

Centralna Komisja ds. Stopni i Tytułu Naukowego z powodu przedawnienia domniemanego przestępstwa nie ma możliwości podjęcia działań (swoją drogą, jak jest możliwy taki knot prawny, by plagiat ulegał przedawnieniu?).

Najbardziej powinno być zainteresowane samo środowisko uczelni wrocławskiej, to w końcu ono wybrało rektora. Można powołać komisję, która zbada zasadność zarzutów. Rektor powinien w tej sprawie oddać się do dyspozycji Senatu. Wymaga tego powaga urzędu rektora, ale także zwykła ludzka przyzwoitość i honor.

Takie kroki w uczelni wrocławskiej nie zostały podjęte.

Wyniki takich działań mogą być tylko dwa: albo rektor okaże się niewinny lub też zarzuty się potwierdzają. Rektor pozostaje na swym stanowisku lub odchodzi w niesławie. Nie sposób akceptować stanu przejściowego, jest to zabójcze dla uczelni, ale pośrednio kładzie się cieniem także na całym środowisku akademickim w kraju.

Cała sprawa to poważny egzamin dojrzałości demokracji (na poziomie uczelni), ale także sprawdzian funkcjonowania państwa: czy właściwy minister odpowiedzialny za medyczne szkolnictwo wyższe spełnia swe konstytucyjne obowiązki?

Według posiadanej wiedzy środowisko AM, jak również władze państwowe nie poradziły sobie z sytuacją.

Jak mawiał Churchill, demokracja nie jest doskonała, ale nic lepszego nie wymyślono…

Gorzko to brzmi, nasza demokracja przegrywa, niestety…

A żeby uświadomić sobie, że nie jest to sprawa lokalna przypomnę podobną sprawę z Akademii Medycznej w Katowicach. Wtedy zarzuty o plagiat dotyczyły jednego z samodzielnych pracowników naukowych. Sprawa była głośna w kraju i zagranicą, bo spisywano całe fragmenty prac obcojęzycznych. Sam kilkakrotnie przy okazji spotkań naukowych w kraju i zagranicą przy rutynowej wymianie wizytówek usłyszałem: „ to pan jest z tej uczelni słynnej z plagiatów…”. Nie było przyjemne być w taki sposób identyfikowanym.

Czy chciałby ktoś z czytających te słowa doświadczyć takiego przyjęcia?

Czy polskie środowisko uniwersyteckie może pozwolić na taką kompromitację?!

0 komentarze: