Tekst opublikowany po raz pierwszy w 112. numerze Kuriera WNET - Gazety NiecodzienejJest wiele obszarów życia publicznego wpływających na jego funkcjonowanie i pozycję w świecie. Gospodarka, obronność, której znaczenie tak dobitnie zademonstrowała wojna na Ukrainie, polityka zagraniczna czy energetyka to tylko niektóre istotne składowe każdego państwa. Jest oczywiste, że żadna z tych części nie funkcjonuje w oderwaniu od pozostałych.
Przykładowo trudno sobie wyobrazić nowoczesną, sprawną gospodarkę bez spójnej i dalekosiężnej polityki zagranicznej, która powinna prowadzić do utrzymywania wzajemnie korzystnych relacji z innymi krajami.
W mojej ocenie jeden obszar łączy wszystkie elementy tej skomplikowanej układanki i stanowi wręcz niezbędny warunek prawidłowego i skutecznego działania organizmu państwa. To edukacja. Nie ma żadnych szans na uzyskanie wysokiego poziomu cywilizacyjnego państwa bez sprawnego systemu edukacji. Jestem przekonany, że edukacja to centralny, wręcz kluczowy czynnik decydujący o miejscu danego państwa na mapie cywilizacyjnej świata. Bez wykształconego, światłego społeczeństwa pomyślna realizacja zadań państwa nie jest możliwa. Potrzebni są liderzy tworzący elitę intelektualną oraz wyedukowane społeczeństwo zdolne do podjęcia wysiłku na rzecz wspólnego dobra. Liderów wykuwa uniwersytet. Oczywiście ten etap nie wyłoni prawdziwych przywódców, jeśli nie uzyskają oni wszechstronnego wykształcenia na wcześniejszych etapach.
Co oznacza słowo ‘uniwersytet’? To miejsce panowania wolnego słowa, miejsce dyskusji, wymiany argumentów oraz oczywiście zdobywania wiedzy i pracy naukowej. To tam kończy się proces kształtowania intelektualnego, obejmującego uzyskaną wiedzę oraz nabyte postawy etyczne. Człowiek uzyskujący wyższe wykształcenie powinien być przygotowany do pełnienia odpowiedzialnych funkcji wymagających posiadania wielu intelektualnych przymiotów. To obraz, nazwijmy go, idealny. To model prowadzący do ukształtowania osób zdolnych do kreowania rzeczywistości, nosicieli wiedzy i postawy etycznej jako immanentnych warunków prawidłowej pracy na rzecz dobra wspólnego.
Jak w praktyce zweryfikować jakość wykształcenia? Można oczywiście pokusić się o ocenę konkretnej osoby, ale chodzi raczej o jakość systemu jako całości. Opracowano wiele metod oceniających jakość systemu edukacyjnego. Skupię się na szkołach wyższych. Znajdą tu zastosowanie takie kryteria jak np. liczba publikacji, liczba ich cytowań lub aspekty dotyczące bazy materialnej. Te dane są podstawą tworzenia globalnych rankingów uniwersytetów. Od dekad w pierwszej dziesiątce plasują się uczelnie z USA i Wielkiej Brytanii. Najlepsze polskie uniwersytety zajmują miejsca w czwartej lub piątej setce. Ten stan w zasadzie nie zmienia się od 1989 roku. Spory o palmę pierwszeństwa w Polsce między Uniwersytetem Jagiellońskim a Uniwersytetem Warszawskim uważam za jałowe i chybione. Polska nauka jako całość jest tłem dla świata. Oczywiście nie oznacza to, iż nie mamy indywidualnych osiągnięć na poziomie światowym, niemniej „uśredniony” poziom spycha nas na peryferia cywilizacyjne. Polskie uczelnie nie stały się kuźnią elity intelektualnej będącej motorem postępu kraju.
Dlaczego jesteśmy tacy słabi? Jak to jest możliwe, że odzyskanie suwerenności państwowej w 1989 roku nie spowodowało zasadniczych zmian w polskim świecie uniwersyteckim? Polska się diametralnie zmieniła, inaczej wyglądają polskie miasta i wsie, po nowych drogach jeżdżą inne samochody, powstało mnóstwo nowoczesnych obiektów kultury, sportu czy rekreacji, a miliony obywateli odwiedzają najdalsze zakątki świata. De facto nie mamy powodów do kompleksów wobec innych nacji, a poziom życia zbliża nas do Grecji, Portugalii czy Hiszpanii. Ale nasz rozwój jest przede wszystkim wyrazem osiągania celów czysto materialnych, konsumpcyjnych, chcemy szybko, „tu i teraz”, doszlusować do innych krajów. W miejsce harmonijnego, dalekosiężnego planu rozwoju, obliczonego na pomyślność przyszłych pokoleń i budowę trwałych fundamentów sukcesu państwa i obywateli, widzimy głównie działania prowadzące do zaspokojenia mbieżących potrzeb.
Mimo oczywistego postępu cywilizacyjnego w okresie ostatnich trzech dekad, pozycja polskiej nauki nie zmieniła się. W mojej ocenie brak własnej, niezależnej elity intelektualnej stwarza w długiej perspektywie zagrożenie dla polskiego dobrobytu, a być może nawet bezpieczeństwa. Podstawą trwałego powodzenia państwa nie może być transfer do Polski zagranicznych idei, inwestycje kapitału zagranicznego nie zastąpią rozwoju opartego na własnych pomysłach. Oczywiście w epoce globalizacji rośnie współzależność i w zasadzie nie ma państw całkowicie odpornych na czynniki globalne. Niemniej istnieje spory margines działań mogących poszerzyć własne aktywa, zwiększające odporność na zewnętrzne fluktuacje.
System edukacji to skomplikowany, wieloskładnikowy organizm. Wymaga dalekosiężnego, spójnego myślenia obliczonego na efekty uzyskiwane za wiele, wiele lat. Nie ma miejsca na chaotyczne kroki, zmiany motywowane bieżącymi potrzebami ideologicznymi lub politycznymi. Efekty zmian nauczania przedszkolnego widać najwcześniej po 20 latach.
Świat uniwersytecki widzę z perspektywy uczelni medycznej. Postawa, zaangażowanie i poziom wiedzy naszych studentów jest emanacją kilkunastu lat spędzonych wcześniej w polskich placówkach edukacyjnych. Mój pogląd w tej kwestii nie jest optymistyczny. Zamiast pasji, ambicji i dążenia do wiedzy widzę coraz częściej bierność, nijakość, a nawet cwaniactwo. Ale uczelnia to nie tylko studenci, to także kadra dydaktyczna. Czy spełniamy wyśrubowane kryteria i wymagania? Czy angażujemy się w pracy adekwatnie do opisanego wcześniej oczekiwanego poziomu? Z pewnością daleko nam do tego.
I druga obok dydaktyki kluczowa kwestia, czyli nauka. Wysoka jakość badań naukowych, mierzona wieloma parametrami bibliometrycznymi, to podstawa wysokiego poziomu systemu. Oczywiście obie sfery: dydaktyka i nauka, są ściśle powiązane; dobrą naukę tworzą dobrze przygotowani absolwenci. Dlaczego prowadzimy niewiele badań na światowym poziomie? Obok czynnika ludzkiego powodują to cechy systemu nie dające wystarczającej rękojmi sukcesu życiowego pracownikom naukowym: skandalicznie niskie finansowanie rzędu 0,5% PKB, przy absolutnym minimum na poziomie 2%, uznawanym za dolną granicę wymaganą dla optymalnego rozwoju państwa. To także coraz bardziej rozpowszechniona biurokracja, zajmująca znaczną część czasu, który powinien być przeznaczony na prowadzenie badań. Pojęcie „zawód: naukowiec” – przynajmniej w odniesieniu do medycyny – nie istnieje. Nauka jest dodatkiem do pracy zawodowej, czasem wręcz balastem, miast być jej osią.
Dlaczego tak wygląda polski uniwersytet, dlaczego tak wygląda praca polskiego naukowca?
Po pierwsze, edukacja po przełomie 1989/90 roku nie stała się obszarem prawdziwego zainteresowania i troski rządzących. Nie widziałem i nadal nie widzę zbyt często myślenia w kategorii pro publico bono, w dobrym znaczeniu tych słów. Są natomiast aż nadto widoczne skrajności ideologiczne, małe sprawy, bieżące interesy i interesiki.
Po drugie, potrzeba stworzenia całkiem nowego systemu edukacji w miejsce komunistycznej indoktrynacji nie znalazła zrozumienia społecznego. Nie powstało społeczeństwo obywatelskie zdolne do reprezentowania prawdziwego interesu publicznego i wpływającego skutecznie na świat szeroko rozumianej władzy. Brak prawdziwej elity intelektualnej zdolnej do wytyczania kierunków rozwoju jest aż nadto widoczny.
Po trzecie, środowisko akademickie jako całość nie jawi się jako zwolennik niezbędnych zmian. Reformy, które zmuszałyby do wysiłku każdego z nas oraz wprowadzały ciągły system bieżącej oceny jakości pracy, nie są popularne ani oczekiwane. Zamiast tego mamy pseudosystem akredytacji, papierową biurokrację, imitującą rzeczywiste działania monitorujące jakość systemu.
Nie stworzono także warunków dla tysięcy polskich badaczy pracujących na uczelniach rozsianych na całym świecie. Oni mogliby wnieść na nasze podwórko swą wiedzę i doświadczenia nabyte w pracy na najlepszych uniwersytetach.
Jestem pracownikiem uniwersytetu medycznego, wobec czego zajmę się funk- cjonowaniem edukacji przede wszystkim z tej perspektywy. Zawsze brakowało lekarzy, a dziś ich brak jest bardzo dotkliwy. Od ponad dekady obserwujemy proces tworzenia nowych wydziałów lekarskich. Początkowo powstawały one w już istniejących uniwersytetach (Olsztyn, Rzeszów, Opole, Kielce, Zielona Góra), ale od kilku lat, jak przysłowiowe grzyby po deszczu, powstają wydziały lekarskie w różnych szkołach (także prywatnych), które z pojęciem uniwersytetu nie mają nic wspólnego. Co więcej, stale obniża się wymagania stawiane tym nowym wydziałom (ostatnia liberalizacja miała miejsce w czerwcu br.). Ba, nawet ostatnio Ministerstwo Nauki i Ministerstwo Zdrowia wydały zgodę na rozpoczęcie działalności dwóch wydziałów lekarskich: w Nowym Targu i Nowym Sączu – bez akceptacji Państwowej Komisji Akredytacyjnej!
Nie ma, w mojej ocenie, żadnych szans na realizację na nowych wydziałach lekarskich procesu kształcenia na miarę wymagań stawianych lekarzom. Ale gdyby nawet gdzieś udało się stworzyć solidny wydział lekarski, to – poza samą wiedzą – nie da się ukształtować przyszłego lekarza humanisty bez uniwersytetu, kontaktu z prawdziwymi autorytetami, przekazem postaw etycznych, czegoś więcej niż tylko szkolenia zawodowego. Lekarz nie ma być tylko osobą przepisującą leki i stawiającą diagnozy. To zawód wymagający specjalnych cech, wyjątkowych umiejętności, nawiązywania kontaktu z drugim człowiekiem. Zawodowa szkoła lekarska nie ma szans na kształcenie takich lekarzy – nosicieli wiedzy fachowej i humanistycznej postawy.
Przytaczam ten przykład, by pokazać, jak bieżące potrzeby mogą doprowadzić do powstania sytuacji, której nie można określić inaczej niż mianem: patologia. Sprowadzenie studiów lekarskich do poziomu, który Prezes Naczelnej Rady Lekarskiej, dr Łukasz Jankowski, określił słowem: „felczer plus”, to zjawisko niebywale szkodliwe społecznie, nie do zaakceptowania.
Ten przykład z obszaru medycyny jest swego rodzaju memento, że wprowadzanie szkodliwych rozwiązań cofa nas w rozwoju o dekady, jeśli nie stulecia. A tak niedawno wydawało się, że czasy, gdy leczeniem zajmowali się cyrulicy i felczerzy, minęły bezpowrotnie...
W mojej ocenie sposób kształcenia studentów medycyny to przejaw głębokiego kryzysu naszych czasów, przykład braku busoli, której rolę może spełniać tylko prawdziwa elita intelektualna. Klasa polityczna nie może aspirować do pełnienia roli elity intelektualnej. Jej rolą jest realizacja dalekosiężnych wizji wykuwanych w mozolnej pracy elit państwa, pracy ludzi wyposażonych w intelekt zdolny do kreowania wizji rozwoju oraz instytucji państwa przygotowujących finalne projekty do realizacji. Realizacji nie tylko jutro czy pojutrze albo na czas trwania kadencji parlamentarnej. To muszą być działania strategiczne, obliczone na dekady.
Dziś nie widać przysłowiowego światełka w tunelu. Edukacja w szeroko rozumianej świadomości społecznej nie jest obszarem odpowiednio ważnym, środowisko akademickie jest słabe, bierne i zatomizowane (to także efekt pandemii plus nowej ustawy o szkolnictwie wyższym, tzw. Konstytucji 2.0, która rozbiła dotychczasowy model funkcjonowania uczelni, nie wprowadzając w jego miejsce nowego, sprawnego mechanizmu), a klasa polityczna żyje własnym życiem, z horyzontem sięgającym co najwyżej 4 lat. I – co najgorsze – nie mamy prawdziwej opinii publicznej i społeczeństwa obywatelskiego, nośników idei i wartości.
Proces zmian musiałby być wpisany w generalną, zasadniczą reformę państwa. Dziś to nie jest możliwe. Żeby sobie uświadomić, jak wygląda treść, forma i poziom życia publicznego, wystarczy spędzić kilka godzin przed ekranem telewizora.
Sądzę, że aktualnie w Polsce nie mamy elit zdolnych do zainicjowania koniecznych zmian państwa, wyposażonych w wiedzę, prezentujących odpowiedzialną, etyczną postawę propaństwową. W mojej ocenie tylko mozolny, stopniowy, etapowy proces reformy edukacji stwarza szansę na naprawę. Należy zacząć budować lepiej wyedukowane i świadome społeczeństwo, posiadające rzeczywistych liderów oraz opinię publiczną będącą emanacją uzyskanego wykształcenia. Wtedy przyszłe pokolenia będą w stanie podjąć próbę kształtowania społeczeństwa i państwa na miarę oczekiwań.
Podstawowym warunkiem jest to, by ludzie i gremia dziś nadające bieg sprawom państwa, w miejsce sporów i niekończących się kłótni, porozumiały się. W przeciwnym razie pozostaniemy na zawsze krajem na średnim poziomie rozwoju, bez własnej tożsamości cywilizacyjnej, krajem o nieakceptowalnym poziomie zależności od obcych interesów i obcej myśli. Oczywiście nawet najlepszy system edukacji musi być uzupełniony o cały system instytucji państwa, które będą służyć jako forum analiz, dyskusji, których wyniki mają realizować organa wykonawcze państwa. By nie spełniło się słynne powiedzenie Bismarcka: Hundert Professoren und die Heimat ist verloren (Stu profesorów i ojczyzna zgubiona).
Na koniec pozwolę sobie przytoczyć pewien aforyzm hinduski:
Od nieuków lepszy ten, kto książki czyta,/ Od czytających, kto pamięcią chwyta;/ Od pamiętających, kto treść ich rozumie,/ Od rozumiejących, kto działać umie.
0 komentarze:
Prześlij komentarz