środa, 6 maja 2020
Parę uwag o polskiej nauce
Mój blog jest platformą informacyjno-dyskusyjną skupiającą swą uwagę na problemach życia akademickiego. Niemniej czasem „wypuszczam” się nieco poza tematykę polskiej nauki. Bywa, że zamieszczam teksty innych autorów. Ostatnio syn Tomasz podesłał mi znakomity tekst Prof. Andrzeja Szahaja, filozofa z Uniwersytetu w Toruniu. W mojej opinii to jest niezwykle trafna, syntetyczna diagnoza kształtowania fundamentalnych zasad funkcjonowania polskiego społeczeństwa od przełomu 1989 roku aż po rok 2020. To był bardzo ważny okres w historii Polski, okres budowania na nowego ładu społecznego po blisko pół wieku panowania systemu będącego zaprzeczeniem wszelkiej normalności i moralności. Systemu, w którym pojęcia wolność, demokracja, sprawiedliwość nie istniały albo były tylko nic nie znaczącymi frazesami. Musieliśmy podjąć wysiłek pracy „u podstaw” tak, by rozpocząć długą drogę budowy III RP, kraju, w którym swe miejsce do życia z poczuciem sprawiedliwości społecznej i szansami na osobisty sukces powinien móc znaleźć każdy mieszkaniec krainy między Odrą a Bugiem i Sanem.
Autor – elegancko unikając wchodzenia w detale „kuchni” politycznej, bez personalizacji opisywanych zjawisk – trafia w samo sedno zdefiniowania dzisiejszego stanu Polski. Co prawda pozornie istotą przedstawianych problemów jest świat polityki, ale to nie polityka jest osią toku myśli Autora. Centralną myślą jest wpływ etyki na politykę. Zaprezentowaną ocenę zjawisk dotyczących życia politycznego i społecznego, które obserwujemy od wiosny 1989 roku do wiosny 2020 roku pozwolę sobie tak skonkludować:
„Sprzeniewierzenie się zasadom etyki wyrażanej zapewnieniem powszechnie akceptowanej sprawiedliwości społecznej zaprowadziło Polskę w krąg krajów o ogromnych nierównościach społecznych, kraju, w którym prymat dzierżą ludzie władzy, która w swej istocie nie służy zwykłym obywatelom będąc raczej trampoliną do uzyskiwania osobistych korzyści relatywnie wąskiej grupie osób orbitujących wokół aparatu władzy”.
Dlaczego odnoszę się do tej analizy zjawisk społecznych na blogu dotyczącym świata nauki?
Wielokrotnie próbowałem analizować problemy uniwersyteckie, prezentowałem wydarzenia z mojej własnej uczelni, ale także te mające szerszy wymiar. Niestety, moja ocena stanu polskiej nauki i jej perspektyw na przyszłość jest bardzo pesymistyczna. Dotyczy to zarówno konkretnych problemów (w tym spraw macierzystej uczelni) jak i zjawisk ogólnych rzutujących na szanse rozwojowe polskiej nauki i polskiego szkolnictwa wyższego. Dziś, po uważnej lekturze tekstu Profesora Szahaja skłaniam się do tezy, że fatalny stan polskiej nauki można (prawie) wprost wpisać z sekwencję wydarzeń opisanych w kontekście życia politycznego. Uczelnie nie są oderwane od ogólnych trendów społecznych stanowiąc jego część. Generalne zasady funkcjonowania polskich uniwersytetów, wzorzec zachowań osób pełniących funkcje kierownicze, a także model kariery akademickiej wpisują się w tak celnie opisane przez Profesora ogólne reguły.
Może warto – co może być szczególnie przydatne młodszym pracownikom uczelni – przypomnieć jak wyglądały polskie szkoły wyższe na progu epokowej zmiany końca panowania „najlepszego” z systemów społeczno-politycznych, tzw. realnego socjalizmu. Koniec lat 80-tych zwiastował nadejście nowego. Pojęcia „swobody akademickie” czy „wolność słowa” miały wyprzeć na zawsze słowa „egzekutywa”, „cenzura” czy „sekretarz partii”. Oczekiwania i nadzieje były ogromne. Aż nadeszły nowe porządki, zniknęli uczelniani ubecy nadzorujący pracę dziekanów i rektorów, zniknęły koszmarki typu nomenklatury a nowe władze dziekańskie i rektorskie wybierały demokratycznie wyłaniane kolegia elektorskie. Oczywiste wydawało się wówczas, że skoro jesteśmy gospodarzami we własnym domu to jest tylko kwestią czasu by polskie uczelnie uzyskały jeśli nie światowy to przynajmniej solidny europejski poziom. Nikt rozsądny nie oczekiwał cudów „od zaraz”, reformy musiały potrwać, ale głęboko wierzyliśmy we wspólny sukces w jakiejś możliwej do zaakceptowania przyszłości.
Przeskoczmy trzy dekady do roku 2020.
-Czy polskie uczelnie doszlusowały do świata?
-Czy mamy kadrę i środki materialne by prowadzić badania na poziomie gwarantującym ich regularne publikowanie w czołowych periodykach naukowych?
Tak nie jest, najlepsze polskie uczelnie plasują się gdzieś w czwartej lub piątej setce w globalnych rankingach. Finansowanie na poziomie poniżej 0,5% PKB jest skandalicznie niskie.
Przypuszczam, że dystans do najlepszych uczelni na świecie od lat 80-tych się wręcz zwiększył.
Dostrzegam bezpośrednie przełożenie tak celnie opisanych przez Profesora zjawisk na świat nauki. Szkolnictwo wyższe nie daje szans na szybkie efekty, wymagana jest żmudna, mrówcza praca. Tu nie zdarzają się fajerwerki, cudowne odkrycia znikąd. Dlatego świat uniwersytecki jest obcym obszarem dla szeroko rozumianej klasy politycznej, światem, w którym trudno o tak upragniony ich bieżący sukces osobisty. Korzyści społeczne mające nadejść po dekadach ciężkiej pracy nikogo nie interesują.
To jedna praprzyczyna porażki polskiej nauki, nazwijmy ją polityczną.
Ale jest i druga, choć blisko związana z modelem życia politycznego. W polskich uniwersytetach ukształtowała się dominująca postawa ludzka nie motywowana ambicjami badawczymi, chęcią odkrywania „terra incognita”, pasją i pracowitością. Analogicznie jak świecie polityki czy samorządu decydujący głos, największe wpływy uzyskały osoby niekoniecznie na to zasługujące. Kariera przede wszystkim, wszystkie chwyty dozwolone. Prawdziwi liderzy, wybitne indywidualności, potencjalni odkrywcy są szybko sprowadzani na ziemię przez reguły codziennej szarzyzny. Albo wejdą w utarte przez pół wieku socrealizmu tory pokory i zaakceptują utrwaloną hierarchię władzy, ale muszą zniknąć ze świata nauki. Niejeden czytający te słowa powie: znam ludzi, którzy nie dali się wciągnąć w te grę, szli własną drogą i osiągnęli sukces. To prawda, ale to rzadkie przypadki, to droga zastrzeżona dla fanatyków nauki, osób o twardym charakterze i nieprzeciętnej odporności psychicznej.
Generalnie nie ma zbyt wiele miejsca w polskich uczelniach miejsca dla tego rodzaju ludzi.
My sami, pracownicy polskich uczelni mamy swój znaczący udział dotyczący dzisiejszego stanu polskich uczelni, nie daliśmy rady, nie sprostaliśmy wyzwaniom czasu.
Polityka nakryła nas czapką, etyka nauki została wyparta przez „etykę” władzy...
Dziś polskimi uczelniami rządzi wszechwładna biurokracja (którą współtworzą także pracownicy polskich uczelni), karty rozdają kanclerze, bezimienni prawnicy czy urzędnicy różnego szczebla.
Ważne są sprawozdania, raporty i inne dokumenty nie dotykające zwykle najistotniejszych kwestii.
Poziom pracy badawczej i jakość dydaktyki zepchnięto na dalszy plan.
A że Polska bez własnej, silnej nauki na zawsze pozostanie krajem drugoplanowym, tłem dla świata, konsumentem obcej myśli, krajem zależnym idei obcego pochodzenia jest przedmiotem troski niewielu osób.
Autor – elegancko unikając wchodzenia w detale „kuchni” politycznej, bez personalizacji opisywanych zjawisk – trafia w samo sedno zdefiniowania dzisiejszego stanu Polski. Co prawda pozornie istotą przedstawianych problemów jest świat polityki, ale to nie polityka jest osią toku myśli Autora. Centralną myślą jest wpływ etyki na politykę. Zaprezentowaną ocenę zjawisk dotyczących życia politycznego i społecznego, które obserwujemy od wiosny 1989 roku do wiosny 2020 roku pozwolę sobie tak skonkludować:
„Sprzeniewierzenie się zasadom etyki wyrażanej zapewnieniem powszechnie akceptowanej sprawiedliwości społecznej zaprowadziło Polskę w krąg krajów o ogromnych nierównościach społecznych, kraju, w którym prymat dzierżą ludzie władzy, która w swej istocie nie służy zwykłym obywatelom będąc raczej trampoliną do uzyskiwania osobistych korzyści relatywnie wąskiej grupie osób orbitujących wokół aparatu władzy”.
Dlaczego odnoszę się do tej analizy zjawisk społecznych na blogu dotyczącym świata nauki?
Wielokrotnie próbowałem analizować problemy uniwersyteckie, prezentowałem wydarzenia z mojej własnej uczelni, ale także te mające szerszy wymiar. Niestety, moja ocena stanu polskiej nauki i jej perspektyw na przyszłość jest bardzo pesymistyczna. Dotyczy to zarówno konkretnych problemów (w tym spraw macierzystej uczelni) jak i zjawisk ogólnych rzutujących na szanse rozwojowe polskiej nauki i polskiego szkolnictwa wyższego. Dziś, po uważnej lekturze tekstu Profesora Szahaja skłaniam się do tezy, że fatalny stan polskiej nauki można (prawie) wprost wpisać z sekwencję wydarzeń opisanych w kontekście życia politycznego. Uczelnie nie są oderwane od ogólnych trendów społecznych stanowiąc jego część. Generalne zasady funkcjonowania polskich uniwersytetów, wzorzec zachowań osób pełniących funkcje kierownicze, a także model kariery akademickiej wpisują się w tak celnie opisane przez Profesora ogólne reguły.
Może warto – co może być szczególnie przydatne młodszym pracownikom uczelni – przypomnieć jak wyglądały polskie szkoły wyższe na progu epokowej zmiany końca panowania „najlepszego” z systemów społeczno-politycznych, tzw. realnego socjalizmu. Koniec lat 80-tych zwiastował nadejście nowego. Pojęcia „swobody akademickie” czy „wolność słowa” miały wyprzeć na zawsze słowa „egzekutywa”, „cenzura” czy „sekretarz partii”. Oczekiwania i nadzieje były ogromne. Aż nadeszły nowe porządki, zniknęli uczelniani ubecy nadzorujący pracę dziekanów i rektorów, zniknęły koszmarki typu nomenklatury a nowe władze dziekańskie i rektorskie wybierały demokratycznie wyłaniane kolegia elektorskie. Oczywiste wydawało się wówczas, że skoro jesteśmy gospodarzami we własnym domu to jest tylko kwestią czasu by polskie uczelnie uzyskały jeśli nie światowy to przynajmniej solidny europejski poziom. Nikt rozsądny nie oczekiwał cudów „od zaraz”, reformy musiały potrwać, ale głęboko wierzyliśmy we wspólny sukces w jakiejś możliwej do zaakceptowania przyszłości.
Przeskoczmy trzy dekady do roku 2020.
-Czy polskie uczelnie doszlusowały do świata?
-Czy mamy kadrę i środki materialne by prowadzić badania na poziomie gwarantującym ich regularne publikowanie w czołowych periodykach naukowych?
Tak nie jest, najlepsze polskie uczelnie plasują się gdzieś w czwartej lub piątej setce w globalnych rankingach. Finansowanie na poziomie poniżej 0,5% PKB jest skandalicznie niskie.
Przypuszczam, że dystans do najlepszych uczelni na świecie od lat 80-tych się wręcz zwiększył.
Dostrzegam bezpośrednie przełożenie tak celnie opisanych przez Profesora zjawisk na świat nauki. Szkolnictwo wyższe nie daje szans na szybkie efekty, wymagana jest żmudna, mrówcza praca. Tu nie zdarzają się fajerwerki, cudowne odkrycia znikąd. Dlatego świat uniwersytecki jest obcym obszarem dla szeroko rozumianej klasy politycznej, światem, w którym trudno o tak upragniony ich bieżący sukces osobisty. Korzyści społeczne mające nadejść po dekadach ciężkiej pracy nikogo nie interesują.
To jedna praprzyczyna porażki polskiej nauki, nazwijmy ją polityczną.
Ale jest i druga, choć blisko związana z modelem życia politycznego. W polskich uniwersytetach ukształtowała się dominująca postawa ludzka nie motywowana ambicjami badawczymi, chęcią odkrywania „terra incognita”, pasją i pracowitością. Analogicznie jak świecie polityki czy samorządu decydujący głos, największe wpływy uzyskały osoby niekoniecznie na to zasługujące. Kariera przede wszystkim, wszystkie chwyty dozwolone. Prawdziwi liderzy, wybitne indywidualności, potencjalni odkrywcy są szybko sprowadzani na ziemię przez reguły codziennej szarzyzny. Albo wejdą w utarte przez pół wieku socrealizmu tory pokory i zaakceptują utrwaloną hierarchię władzy, ale muszą zniknąć ze świata nauki. Niejeden czytający te słowa powie: znam ludzi, którzy nie dali się wciągnąć w te grę, szli własną drogą i osiągnęli sukces. To prawda, ale to rzadkie przypadki, to droga zastrzeżona dla fanatyków nauki, osób o twardym charakterze i nieprzeciętnej odporności psychicznej.
Generalnie nie ma zbyt wiele miejsca w polskich uczelniach miejsca dla tego rodzaju ludzi.
My sami, pracownicy polskich uczelni mamy swój znaczący udział dotyczący dzisiejszego stanu polskich uczelni, nie daliśmy rady, nie sprostaliśmy wyzwaniom czasu.
Polityka nakryła nas czapką, etyka nauki została wyparta przez „etykę” władzy...
Dziś polskimi uczelniami rządzi wszechwładna biurokracja (którą współtworzą także pracownicy polskich uczelni), karty rozdają kanclerze, bezimienni prawnicy czy urzędnicy różnego szczebla.
Ważne są sprawozdania, raporty i inne dokumenty nie dotykające zwykle najistotniejszych kwestii.
Poziom pracy badawczej i jakość dydaktyki zepchnięto na dalszy plan.
A że Polska bez własnej, silnej nauki na zawsze pozostanie krajem drugoplanowym, tłem dla świata, konsumentem obcej myśli, krajem zależnym idei obcego pochodzenia jest przedmiotem troski niewielu osób.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
Bardzo trafne obserwacje. A najbardziej boli to, że te nieliczne jednostki, którym w tej złej rzeczywistości udało się zachować twarz i osiągnęły sukces zamiast być stawianymi za wzór autorytetami są przez obecne układy zwalczani i ośmieszani.
Zgadzam się z postawioną przez Pana Profesora diagnozą. Od siebie dodałbym jeszcze, że od najmłodszych lat w szkolnictwie jest przyzwolenie na nieetyczne zachowanie. Myślę tutaj o ściąganiu jako sposobie na zdawanie kolejnych testów i egzaminów. To kształtuje się od szkoły podtstawoej i krzywi się kręgosłup moralny od samego początku ścieżki edukacji.
Prześlij komentarz