czwartek, 3 stycznia 2019
Podsumowanie minionego roku
Mamy rok 2019, to dobry moment na podsumowanie wydarzeń minionego roku w świecie uniwersyteckim. Sądzę, że absolutnie najważniejsze było uchwalenie nowej ustawy o szkolnictwie wyższym. Co prawda, tzw. ustawa 2.0 zacznie obowiązywać dopiero jesienią br., ale już teraz odczuwamy pewne zmiany. Dotyczy to np. przewodów doktorskich, które można rozpoczynać na dotychczasowych zasadach tylko do kwietnia 2019 roku. W większości uczelni w końcu minionego roku dokonano zmian zaszeregowania pracowników naukowo-dydaktycznych. Od 2019 roku tylko 4 najlepsze publikacje w dorobku każdego pracownika w okresie 4 lat (czyli jedna rocznie) będzie brana pod uwagę przy okresowej ocenie uczelni i ustawieniu jej w rankingu polskich szkół wyższych. Stąd dążenia do wyłączenia z oceny tych spośród pracowników, którzy nie mają wystarczającej liczby publikacji by nie obniżyć pozycji rankingowej całej uczelni. Nie są oni oczywiście zwalniani z pracy, ale przesunięcie ich do grupy pracowników dydaktycznych poprawi notowania uczelni, gdyż liczba w mianowniku zmniejszy się. Takie ruchy mogą być negatywnie odbierane przez osoby objęte opisanymi ruchami, ale nie ma w zasadzie żadnego innego sposobu na utrzymanie pozycji uczelni w rankingu krajowym. To wyraz dążenia do poprawy poziomu pracy naukowej.
Generalnie, w mojej ocenie działania zmierzające do „podwyższenia poprzeczki” uznaję za konieczne. Jeśli chcemy, jako państwo przejść do grupy państw na najwyższym poziomie rozwoju cywilizacyjnego musimy diametralnie zmienić stan polskiej nauki. Jest tylko jedno „ale”. Jeśli istotnie chcemy dokonać skoku jakościowego należy zapewnić możliwości realizacji ambitnego programu. Są potrzebne środki finansowe na badania, a poziom finansowania nauki na poziomie 0,5% PKB być może wystarcza na funkcjonowanie szkół zawodowych, ale na zapewni tworzenia badań na światowym poziomie. Badania nie tworzą się same, niezbędni są ludzie. A tych, młodych, ambitnych pracowników naukowych brakuje. Nauka to nie taśma produkcyjna, naukowiec musi mieć zapewniony byt materialny. W biegu do kolejnych miejsc pracy prochu nie wymyśli.
I tak „kółko” się zamyka. Jak zawsze widzimy tylko dążenia do progresu wyrażane nowymi wymaganiami bez rzeczywistej możliwości realizacji.
W mojej ocenie najsmutniejszy jest fakt, iż od dekad sytuacja się nie zmienia. Widzimy ciągle nowe pomysły władz, roztaczane są świetlane perspektywy stojące przed polską nauką, ale my nawet nie stoimy w miejscu, polska nauka traci dystans nie tylko do światowych liderów, ale także do średniaków.
W mojej ocenie miarą upadku (to słowo to nie jest, niestety, przesadne) polskich szkół wyższych i polskiej nauki jest prawie całkowity brak dyskusji dotyczącej ustawy. Gdy się ona tworzyła słyszeliśmy, że nie warto dyskutować na tym etapie skoro wszystko się dopiero kształtuje. A gdy już uchwalono nowe prawo to nie ma sensu rozmawiać bo „karty” zostały rozdane.
Czy dziś mamy jakiekolwiek pojęcie jak będzie funkcjonować nasza uczelnia w najbliższej przyszłości?
Nie ma żadnych informacji, nic nie wiemy.
Jak zatem sobie wyobrazić zmotywowanie pracowników, którzy nie są traktowani jako partnerzy. Zgodnie z moją wiedzą analogicznie dzieje się w innych uczelniach.
By użyć markistowskiej terminologii: nadbudowa oderwała się od bazy...
Generalnie, w mojej ocenie działania zmierzające do „podwyższenia poprzeczki” uznaję za konieczne. Jeśli chcemy, jako państwo przejść do grupy państw na najwyższym poziomie rozwoju cywilizacyjnego musimy diametralnie zmienić stan polskiej nauki. Jest tylko jedno „ale”. Jeśli istotnie chcemy dokonać skoku jakościowego należy zapewnić możliwości realizacji ambitnego programu. Są potrzebne środki finansowe na badania, a poziom finansowania nauki na poziomie 0,5% PKB być może wystarcza na funkcjonowanie szkół zawodowych, ale na zapewni tworzenia badań na światowym poziomie. Badania nie tworzą się same, niezbędni są ludzie. A tych, młodych, ambitnych pracowników naukowych brakuje. Nauka to nie taśma produkcyjna, naukowiec musi mieć zapewniony byt materialny. W biegu do kolejnych miejsc pracy prochu nie wymyśli.
I tak „kółko” się zamyka. Jak zawsze widzimy tylko dążenia do progresu wyrażane nowymi wymaganiami bez rzeczywistej możliwości realizacji.
W mojej ocenie najsmutniejszy jest fakt, iż od dekad sytuacja się nie zmienia. Widzimy ciągle nowe pomysły władz, roztaczane są świetlane perspektywy stojące przed polską nauką, ale my nawet nie stoimy w miejscu, polska nauka traci dystans nie tylko do światowych liderów, ale także do średniaków.
W mojej ocenie miarą upadku (to słowo to nie jest, niestety, przesadne) polskich szkół wyższych i polskiej nauki jest prawie całkowity brak dyskusji dotyczącej ustawy. Gdy się ona tworzyła słyszeliśmy, że nie warto dyskutować na tym etapie skoro wszystko się dopiero kształtuje. A gdy już uchwalono nowe prawo to nie ma sensu rozmawiać bo „karty” zostały rozdane.
Czy dziś mamy jakiekolwiek pojęcie jak będzie funkcjonować nasza uczelnia w najbliższej przyszłości?
Nie ma żadnych informacji, nic nie wiemy.
Jak zatem sobie wyobrazić zmotywowanie pracowników, którzy nie są traktowani jako partnerzy. Zgodnie z moją wiedzą analogicznie dzieje się w innych uczelniach.
By użyć markistowskiej terminologii: nadbudowa oderwała się od bazy...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
7 komentarze:
Jeśli chodzi o finansowanie uczelni, to likwidacja ok.100 (stu) uczelni wyższych w naszym kraju sprawę w dużej mierze poprawi. Nie potrzeba w Polsce ok.400 uczelni wyższych, bo w żadnym kraju na zachodzie, a nawet w USA tak nie jest. Pieniądze pozostaną dla trzystu pozostałych, co znacznie poprawi ich finanse. Nie trzeba uczelni wyższej w Pcimiu Dolnym ani w Pacanowie. Jeśli chodzi o młodzież i jej rzekomy pęd do nauki, to pozwolę sobie w to powątpiewać. Na uczelnie przyjmowani są wszyscy, którzy zgłoszą akces. Potem piszą prace z błędami ortograficznymi, są słabi i roszczeniowi. W szczególności ci, którzy płacą. Nie musimy mieć tylu magistrów i licencjatów, a powinniśmy mieć więcej fachowców różnych branż: kucharzy, kelnerów, elektryków i innych. Bo te zawody są naprawdę bardzo potrzebne, a zaniedbania w kształceniu takich specjalistów wołają o pomstę do nieba. Proszę sprawdzić statystyki dot. liczby szkół wyższych u nas i poza granicami. Do tego powinniśmy zachęcać młodzież oraz ich rodziców, aby lokowali swoje ambicje na miarę umiejętności i poziomu własnego. Wtedy wszystkim będzie lepiej. Jeżeli chodzi o naukę, to sprawa wygląda całkiem podobnie. Powinniśmy mieć ich mniej, ale dobrych, rokujących przyszłościowo, a nie takich, którzy z konieczności piszą jakieś wywody w czasopismach pseudonaukowych, bo potrzebują ich do oceny. Kształcenie jest bardzo potrzebne, ale w wyważony sposób. Nabory na kierunki nie gwarantujące zatrudnienia powinny być skorygowane w dół. Potrzeba nam mądrych rozwiązań w tej materii. Czy ich mamy?
Panie Profesorze,chciałbym się dłużej zatrzymać na wątku "przeszeregowania" grupy pracowników na stanowiska dydaktyczne. Zgadzam, się z tym, że działania te niejako zostały wymuszone przez ustawę i nie mam nic przeciwko nim, bo od dawna wiadomo, że nie wszyscy pracownicy uczelni mają wystarczający potencjał naukowy. Szkoda tylko, że odbyło się to w taki sposób..... JM Rektor na spotkaniach w październiku zapewniał, ze nikt nie zmieni stanowiska i że można być adiunktem czy profesorem na etacie dydaktycznym. A tymczasem pracowników potraktowano w sposób pozostawiający wiele do życzenia podsuwając im w tygodniu przedświątecznym (w dniu, w którym wręczano także niektórym z nich nagrody), umowy ze zmianą stanowisk. Wszystko to poprzedzone zostało zapewnieniem, ze to nic nie zmienia w ich sytuacji.... Czyżby...? I w taki oto sposób pracownicy z wieloletnim stażem i doświadczeniem zostali starszymi wykładowcami lub wykładowcami, tak jak np ich koledzy, którzy zostali zatrudnieni kilka miesięcy temu ...
O sprawach tutaj poruszanych warto dyskutować, bo władze tego przecież nie robią. Zmniejszenie liczby pracowników naukowo-dydaktycznych na rzecz dydaktyków, to jest krok w dobrym kierunku. I niezależnie od tego w jaki sposób się to odbyło (co i kiedy w naszej uczelni odbyło się z klasą lub kindersztubą), w mojej pamięci nigdy i nic, to jednak taki ruch był potrzebny. Naukowców powinno zostać w uczelni w granicach
20-25 % i powinni to być ludzie oddani nauce, rasowi, naukowcy z prawdziwego zdarzenia. Teraz tak niestety nie jest. Ich wynagrodzenia powinny być znacznie wyższe z tego właśnie tytułu. Ale też wyniki ich pracy powinny być widoczne. Zresztą takie zmiany stanowisk muszą być płynne i poprzedzone dogłębną analizą. Zresztą dobrych dydaktyków z dużym doświadczeniem też nam bardzo potrzeba. Ale najbardziej nam potrzeba mądrych zarządzających. Wtedy pieniędzy będzie można poszukać także w innych żródłach. Pan pisze Panie Profesorze o brakach rzędu 400 %. Nie od razu Kraków zbudowano. Małymi krokami można zajść dalej byle poprawa następowała stopniowo, ale pewnie. W chwili obecnej jest zastój albo nawet cofka. No i trzeba brać też pod uwagę aspekt ekonomiczny i społeczny całej sprawy. Znaczne zbliżenie dochodów naukowców do zachodnich nie jest możliwe w kontekście płac innych zawodów ważnych dla kraju: prawników, architektów, ekonomistów i innych.Bo przecież żaden z tych zawodów nie zarabia tyle ile jego odpowiednik na zachodzie. Do tego dopiero zmierzamy, daj Boże aby pewnym krokiem. I na koniec - profesorowie, z całym dla nich szacunkiem- nie powinni decydować o reformach, ponieważ są zwolennikami status quo i kontynuatorami starych systemów oraz układów. Nowe idee oraz rozwiązania muszą być dokonywane przez młodszych krytycznie i "trzeźwo" myślących ludzi.
Trochę z naszego SUM. Dla "młodych, krytycznie i trzeźwo myślących ludzi"zarządzających naszą uczelnią (nie profesorów, ani innych doświadczonych pracowników - Ci nie zarządzają) najważniejszy jest tzw. "pijar". Najważniejsze jest by wszystko ładnie wyglądało, np.każde pismo krążące między działami uczelni (łącznie z tymi na które nikt nie czeka) miało równe pieczątki, do milimetra wyliczone marginesy i spacje oraz wszystkie herby i najważniejsze - logo, było włożone w kolorową foliową kopertę itd. Nie treść, a właśnie ta dbałość o wizerunek zajmuje tym młodym ok 80% czasu spędzonego w pracy. No i niestety nam, którzy jesteśmy ich "personelem". Ci którym się to nie podoba - wypad, czyli szukają pracy gdzie indziej.
To, co opisuje Przedmówca z godz.15:11 nazywa się : przerostem formy nad treścią. A moja wypowiedź dotyczyła spraw merytorycznych, czysto decydenckich i nadających uczelni kierunki działania, często skutkujące na wiele lat. I nieprawdą jest,że profesorowie i inni doświadczeni pracownicy nie zarządzają. Wystarczy zobaczyć składy osób należących do gremiów zarządzających uczelnią. Senat, składy rad wydziałowych, rektor + prorektorzy, szerzej dziekani i prodziekani, członkowie wielu komisji uczelnianych, elektoraty wyborcze - niemal wszędzie 50% lub więcej, to profesorowie.
A więc wszelkie ważne decyzje w uczelni zależą właśnie od nich. A pijar też jest potrzebny, ale wbrew poprzedniemu wpisowi wcale nie decyduje o niczym.
Są to tylko niepotrzebne koszty. Nikomu z szeregowych pracowników kolorowy wydruk nie jest potrzebny. Nadmiar pieniędzy przekazać np. na schronisko. Od czego jest poczta elektroniczna???
fakt, ta uczelnia z "klasą, kindersztubą i dotrzymywaniem słowa" ma niewiele wspólnego...
Prześlij komentarz