O Niezależnym Zrzeszeniu Studentów

Zapraszam do lektury książki o Niezależnym Zrzeszeniu Studentów w naszej Uczelni w latach 1980-81. To był niezwykle dynamiczny okres polskie...

sobota, 20 maja 2017

Reforma polskich uniwersytetów

Do ostatniego tekstu na blogu nadeszło wiele komentarzy dotyczących różnych aspektów życia akademickiego. Dziękuję Czytelnikom za aktywny udział w dyskusji.
Od pewnego czasu nosiłem się z zamiarem zajęcia się sprawami reformy polskich uczelni i czuję się niejako „wezwany do tablicy”. To, że nadszedł czas na zmiany polskiego szkolnictwa wyższego jest dla mnie oczywiste. Od utworzenia rządu PiS-u ciągle słyszymy o przygotowywaniu kluczowych reform dotyczących polskich uczelni. Ale dla szerszych kręgów pracowników uniwersytetów oraz studentów planowana reforma jest raczej mało znana; nie wiemy jak będą wyglądały po jej wprowadzeniu polskie uczelnie. Trudno orzec czy jest to wynikiem braku odpowiedniej polityki informacyjnej rządu czy też po prostu nie interesujemy się tymi sprawami wychodząc z założenia, że „i tak nic się nie zmieni” lub „będzie tylko gorzej”. A może gremia planujące reformy nie pytają się nas o zdanie i życie toczy się dwutorowo: władza sobie, społeczeństwo sobie? Trudno sobie wyobrazić skuteczne, systemowe reformy dające szanse na skok jakościowy bez współdziałania władzy i środowiska akademickiego. Na przekór pracownikom, bez ich zrozumienia istoty reformy nie można liczyć na sukces. Ale można odwrócić tok myślenia: pracownicy wcale nie chcą zmian, wręcz się ich boją albo zdają sobie sprawę z faktu, iż prawdziwa reforma to większe wymagania i bardziej wytężona praca. A po co się męczyć? Niech wszystko zostanie po staremu.
Nie mam wiedzy jak się naprawdę mają sprawy, jak potrzebę gruntownych zmian widzą pracownicy uczelni, ale podejrzewam, że nikt nie posiada takiej wiedzy bo nie przeprowadzono wystarczająco szerokich badań wśród pracowników. Tylko czy można przygotować i skutecznie wprowadzić w życie głębokie reformy bez takiej wiedzy? W mojej opinii nie jest to możliwe.

PS. Celowo nie poruszam kwestii płac pracowników nie dlatego bym uważał, że są na odpowiednim poziomie. Finansowanie nauki, w tym także płac pracowników jest na skandalicznie niskim poziomie, ale uważam, że bez czytelnej, zrozumiałej i akceptowanej przez kręgi akademickie reformy skazana jest ona na porażkę. Najpierw należy wytyczyć drogę jaką zamierzamy podążać, dopiero potem zwiększamy finansowanie szkolnictwa wyższego.

14 komentarze:

Anonimowy pisze...

Całość tekstu można podsumować następująco:

"Jestem za a nawet przeciw"

Anonimowy pisze...

Panie profesorze, proszę uważnie przeczytać post prof. Sosnowskiego. Naprawdę myśli pan, że przy finansowaniu na poziomie wielokrotnie niższym, niż na zachodzie, ba, wielokrotnie niższym nawet po uwzględnieniu różnic kosztów pomiędzy zachodem a Polską, sytuację da się poprawić wprowadzając jakieś magiczne zmiany?
Delikatnie nazwę to naiwnością, wie Pan co tak naprawdę o tym myślę.
Na uniwersytetach mają pracować wybitni ludzie, oddający się pracy, za... średnią krajową. Toż to kompletna bzdura. Tzw. "reforma" może coś popsuć, nic nie może poprawić. Bo zmiany powinny być wprowadzane równolegle z wynagordzeniami. Ba, idę o zakład, że gdyby praca na uczelni była atrakcyjna finansowo, to żadnych sztucznych zmian nie trzebaby wprowadzać. System sam zacząłby działać dobrze.
Ale przyjmijmy, że Bóg natchnie osoby piszące nowe prawo o szkolnictwie wyższym i stworzą w efekcie cudowną, pozbawioną wad, najlepszą na świecie ustawę, zamiast tradycyjnego gniota legislacyjnego. Ba, Bóg natchnie samego Gowina i minister ów wyda do tego cudowne rozporządzenia wdrażające reformy. I teraz pobudka - kto będzie je realizował? Osoby pracujące za średnią krajową, nagle dostaną motywacyjnego kopa i z idealizmem i hasłami na sztandarach będą niosły kaganek oświaty? No tak, w poprzednim ustroju tak było :)
Mamy to za co płacimy - jakoś nie widzę tłumu chętnych, spełniających wyśrubowane wymagania, do pracy za 1600 zł na rękę.

Anonimowy pisze...

Z tymi wynagrodzeniami, to nie do końca jest tak, jak się tutaj pisze. Moja kuzynka jest adiunktem w jednym ze szpitali klinicznych. Oprócz dydaktyki, którą prowadzi oraz godzin ponadwymiarowych, które ma, w tym samym czasie (między godz.7-15) pracuje jeszcze na etacie szpitalnym (3/4 etatu) oraz załatwia przychodnię przykliniczną. Czasami tylko wypada jej dyżur po południu lub nocny. Czy nie sadzicie Państwo, że zarobki takiej osoby powinny być sumowane, skoro są wykonywane w tym samym czasie? Nie zazdroszczę jej bo pracuje solidnie, ale pisanie o tym, że lekarze zarabiają mało podając tylko jedno zatrudnienie i zarobki z jednego tylko tytułu są wielkim nieporozumieniem. Sprawa dotyczy wielu lekarzy akademickich - myślę, że również dyskutujących tu profesorów, którzy otrzymują przecież także inne wynagrodzenia wynikające z ich obowiązków (np.recenzje wszelkiego rodzaju, przewody doktorskie i inne itd)

Anonimowy pisze...

Cytat z blogu nt. grantów na badania:

@Profesorant jasno to ujął: weszliśmy do gry, w której reguły są ustawione przeciwko nam, a my naiwnie się na zgodziliśmy zamiast zażądać, jak to się robi w biznesie, zagwarantowanego minimalnego udziału. Ta obecna gra nie ma sensu za wyjątkiem kilku ustawionych grup, których wyniki i tak konsumować będą zachodnie korporacje

Anonimowy pisze...

Do Anonimowego z 24.05. o godz. 17.04

Nieporozumieniem jest to że ktoś, nawet omnibus, pracuje w jednym czasie jako lekarz na oddziale, ma zajęcie ze studentami i jeszcze w tym samym czasie przyjmuje w przyklinicznej przychodzi, bo ani jednej z tych czynności nie wykonuje prawidłowo.
W rezultacie mamy byle jakość na oddziale i w przychodzi, na co skarżą się pacjenci (którymi prędzej czy później sami będziemy) i byle jakość zajęć, na co skarżą się studenci (którymi znaczna część z nas była/jest).

Anonimowy pisze...

W odpowiedzi Dyskutantowi z godziny 22:24.
Nareszcie ktoś to powiedział: Nie można dwóch czynności robić równocześnie. Bo wówczas na pewno coś nie zagra. jeżeli trzy czynności będziemy wykonywać równocześnie, to czas ich wykonania będzie dłuższy, niż wykonywanych kolejno. Nie wspominając o ich jakości. To jedno z podstawowych praw naszej działalności. I jeżeli ktoś uważa, że jego to nie dotyczy, to brak mu pokory. Wielogodzinne kolejki do lekarza, to rezultat takiego podejścia lekarzy. Niestety, chociaż byłem profesorem uczelnianym, teraz tracę czas w takich kolejkach. I inni tez będą tak tracić czas.

Anonimowy pisze...

Uwagi odnośnie pensji osób, które w tym samym czasie pracują na kilka etatów są jak najbardziej słuszne. Reforma jednakże dotyczy całego środowiska akademickiego, nie tylko medyków. Niestety większośc adiunktów na przecietnym wydziale pracuje na jeden etat, często powięcając pracy więcej niż 40 h tygodniowo, finansując konferencje i badania często ze swoich środków. I to ci ludzie zarabiają często marnie, pracują na umowach czasowych, o tych mówimy, że są niedofinasowani.

Inną sprawą jest, że faktycznie projek reformy jest robiony w sposób dziwaczny, przez zespoły wyłonione w dziwnym trybie i bez znacznego udziału środowiska. Cykliczne konferencje są tylko wydmuszką, na której i tak wypowiadają się profesorowie mniej lub bardziej zaangażowani w sprawę. Mnie w całym projekcie brakuje dogłębnej analizy stanu faktycznego (nie ogólnych stwierdzeń, które znane są od lat), rozpoznania ogromu patologii na każdym kroku czy zastanowienia się zarowno nad modelem szkolnictwa wyższego (naukowo-dydaktyczne, uczelnie badawcze i dydaktyczne, rola uczelni lokalnych, problemy oceny pracowników. walka z patologiami, system awansów, dopasowanie do systemu szkolnictwa podstawowego i średniego etc) jak i celów krótko i długoterminowych, które chcemy osiągnąć. Wreszcie brakuje szerokich konsulatcji środowiskowych i społecznych, bo przecież reforma jest też dla przyszłych studentów. Tymczasem dla mnie wygląda ona na próbę zachowania status quo pod pozorem zmian. Próba, która służy tylko nielicznym a młodszą kadrę skazuje na "feudalizm" i "niewolnictwo". takie działania nie doprowadzą moim zdaniem do podniesienia poziomu szkolnictwa, sprawią jedynie, że inni krewni i znajomi królika dojdą do posad. Zresztą reforma nie konsultowana szeroko ze środowiskiem, nie wypracowująca konsensusu nic nie da, bo zanczna część środowiska nie będzię się z nią utożsamiała. Od dawna wiadomo, że najefektywniesze są firmy, gdzie istnieje dialog między pracownikiem i pracodawcą, zwlaszcza w sekwtorze wysokich technologii, a przecież szkolnictwo wyższe to też taki sektor.
KMP

Anonimowy pisze...

Absurdalny system, z absurdalnymi wymaganiami. Czasem chciałoby się zapłakać...

Anonimowy pisze...

Tak, wymagania aby lekarz był świetnym specjalistą, super naukowcem i dydaktykiem są absurdalne do kwadratu. Pogoń za tym co nieosiągalne, za karierą i tytułami, przerost ambicji mogą mieć bardzo negatywny wpływ na życie.

Anonimowy pisze...

Zero szans na poprawę sytuacji, walka o przetrwanie zamiast normalności. Zniszczono system szkolnictwa wyższego pi 1990 roku.

Anonimowy pisze...

Najtrudniejsze jest jedna to, że pomimo wielu wpisów potwierdzających nieprawidłowość takiego zatrudniania lekarzy (kilka zajęć w jednym czasie oddzielnie płatnych), lekarze w większości wcale nie chcą zmian. W mętnej wodzie łatwiej się porusza. Trudniej także to wszystko zliczyć i można się skarżyć. Przejrzystość nade wszystko, wtedy będzie łatwiej dokonywać wszelkich analiz. A statystyki mówią o zarobkach lekarzy - no proszę sprawdzić samemu, skąd się biorą takie kwoty? Inna sprawa to mylenie zarobków brutto i netto. Jedna osoba pisząc posługuje się kwotami, które otrzymuje na rękę, a inni (statystyki) kwotami brutto. Te różnice są znaczne i wynoszą ponad jedną trzecią. Ale musimy wiedzieć, że te kwoty też są nasze, bo za nie otrzymamy w przyszłości emerytury.

Anonimowy pisze...

Na prace na uczelni patrzę trochę z boku , ale jest coś czego nie potrafię zmienić i dzieje się to chyba tylko na tej uczelni.
no właśnie dwie pensje za pracę w tym samym czasie...znam sytuacje gdzie na jednej katedrze pracują lekarze i mgr pielęgniarstwa. Jedni i drudzy maja etat wykładowcy z jedna zasadniczą różnicą - lekarz jest w pracy na oddziale za którą dostaje sporą pensję, a w międzyczasie przychodzą studenci , których wypuszcza po godzinie ( za zajęcia w tym przypadku 5 godz. które prowadzi również dostaje pensję).Magister pielęgniarstwa mając zajęcia ze studentami (nawet gdy pracuje na oddziale gdzie akurat odbywają się zajęcia) nie może mieć ich w trakcie dyżuru ( po zajęciach prowadzonych przez 5 godz. idzie na dyżur lub musi prowadzić zajęcia po dyżurze nocnym...oczywiście za najniższą krajową)...gdzie tu sprawiedliwość?Ktoś zapyta dlaczego pracuje na drugim etacie w szpitalu?- bo żeby utrzymać się na stanowisku wykładowcy musi z własnej kieszeni opłacić publikacje które napisał, żeby pojechać na jakąkolwiek konferencję ( na te bardziej prestiżowe poprostu go nie stać) I jeszcze jedno w razie redukcji etatów kto zostaje zwolniony? no właśnie ...mgr pielęgniarstwa wykonujący sumiennie swoją pracę i chcący nauczyć czegokolwiek tych młodych ludzi

Anonimowy pisze...

Szanowny Panie Profesorze. Działalność usługowa - czyli leczenie, naukowa i dydaktyczna to naczynia połączone. Pisałem o tym kilka lat temu. Hipotetyczny świetny dydaktyk a słaby naukowiec, czy świetny lekarz a słaby naukowiec i tak dalej - to myślenie życzeniowe, które nigdy się nie spełni. A pracownicy, którzy tak się ustawiają, czy też są ustawiani, najczęściej kończą alkoholizmem czy innymi chorobami. Jestem emerytowanym profesorem tej Uczelni, profesorem uczelnianym, przepracowałem kilkadziesiąt lat i wiele takich przypadków widziałem. Winien jest system, który wymaga rzeczy niemożliwych, zaburzających harmonijny rozwój pracownika w tych trzech dziedzinach. Na katedrach teoretycznych - w dwóch dziedzinach - dydaktyce i nauce. Rację ma mój przedmówca pisząc: Zero szans na poprawę sytuacji, walka o przetrwanie zamiast normalności. Zniszczono system szkolnictwa wyższego po 1990 roku. O zniszczeniu systemu w nauce - wiem, bo pracowałem w katedrze teoretycznej. O zniszczeniu systemu leczenia - przekonuje się na własnej skórze. Po wykonaniu artroskopii moja żona, mająca obecnie 69 lat, ma wyznaczony termin endoprotezy kolan na 2030 rok. O co tu chodzi? O wymuszenie łapówki - może. Bo koszt prywatnej endoprotezy kolana jednej nogi to ok 25 tys zł. czyli dziesięciokrotnie więcej niż moja emerytura, zresztą i tak dość wysoka, bo pracowałem przez pewien okres na trzech etatach. Moja rada dla młodszych pracowników nauki: Wy też kiedyś zestarzejecie się i staniecie przed podobnymi problemami. Albo endoproteza albo wózek. Podejmijcie pracę która was będzie satysfakcjonowała finansowo i zapewni godziwa emeryturę. Bo na uczelnię liczyć nie możecie. Tak jak ja. Gdy byłem profesorem - a to mogłem wiele. Ale emeryt jest nikim.

Damian Kusz pisze...

Szanowny Panie Profesorze (odnoszę się do komentarza z 3 czerwca, godz. 23.01), dowiedziałem się wczoraj o tym wpisie i uprzejmie proszę o kontakt w sprawie endoprotezoplastyki kolan Małżonki - nr tel.: 322029932, najlepiej o godz. 8.15. To numer Sekretariatu Kliniki Ortopedii w Katowicach-Ochojcu. Być może będę w stanie pomóc, a standardy panujące w naszym Ośrodku sprawią, że Pan Profesor nieco zmieni swoje poglądy. I jeszcze jedno. Ażeby zakwalifikować kogoś do endoprotezoplastyki, nie jest potrzebna artroskopia. Wystarczą zdjęcia rtg i czasami TK. Łączę wyrazy szacunku. Damian Kusz