środa, 25 maja 2016

Zawód lekarz, część 24-ta: Jak poinformować o zgonie?



To najtrudniejszy obowiązek w naszej pracy. Stawia nam najwyższe wyzwania dotyczące naszej kultury osobistej, taktu, wyczucia. Nie ma żadnej żelaznej zasady, każda sytuacja jest inna. Inaczej jest, gdy mamy do czynienia z pacjentem terminalnie chorym i rodzina od dawna zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji, a co innego gdy zgon nastąpił całkowicie niespodziewanie. Jeszcze trudniej jest powiedzieć rodzicom, że zmarło ich dziecko. Dla mnie osobiście najtrudniejsze zawsze były sytuacje, gdy zgon nastąpił nieoczekiwanie. Pamiętam pewien dyżur, na który przywieziono 75-letniego pacjenta z zapaleniem płuc. Stan ogólny był dobry, nie było, jak się wydawało, żadnych symptomów zagrożenia życia. Towarzyszyła mu córka, którą lekarz Izby Przyjęć poinformował o stanie zdrowia. Niestety, w ciągu weekendu pacjent zmarł i byłem świadkiem jak rodzina miała pretensje, że nie oceniono właściwie stanu pacjenta w czasie przyjęcia. Trudno stawiać jakiekolwiek formalne czy merytoryczne zarzuty lekarzowi Izby Przyjęć, niemniej pewna ostrożność przy formułowaniu oceny sytuacji byłaby pomocna.

2 komentarze:

B.B. pisze...

Mój ojciec zmarł w 2005 roku na izbie przyjęć w godzinę po przewiezieniu sanitarką. Chorował ponad rok, był w szpitalach trzy razy, niestety jego stan wciąż się pogarszał. W tym czasie lekarz rodzinny odwiedzał go w domu, dwa razy zdaje się wzywaliśmy pogotowie, raz był zawożony na badania do Ochojca. Trochę dokumentacji się uzbierało. A tego ostatniego dnia lekarz wyszedł do mnie na korytarz i machając papierami prawie krzyknął: Ten człowiek umiera, zabiliście go! Przecież on dwa miesiące temu był ledwie chory! Takich słów musiałem wysłuchać przy kilku jeszcze innych osobach w takiej chwili...

Co się stało? Pan doktor wziął w dłoń najstarszy wypis, ten sprzed ponad roku po którym ojciec jeszcze chodził i jakoś tam samodzielnie funkcjonował zanim trafił do szpitala po raz kolejny. Spojrzał na dzień i miesiąc, ale już nie na rok. Normalnie byłby to drobiazg, w tej sytuacji to chyba coś więcej niż żenująca wpadka.

Niech Pan mi wybaczy to co teraz napiszę, ale po miesiącach życia z ciężko chorym w domu, po nieprzespanych nocach, po stosach lekarstw i miotaniu się od przychodni do przychodni, po znoszeniu omamów i wyzwisk, po pampersach i użeraniu się z połową świata (ojciec był nie tylko chory, ale i poważnie zadłużony) a przede wszystkim wobec ostatnich chwil życia mojego taty miałem wtedy ochotę dać panu doktorowi w twarz. Przepraszam, ale tak pomyślałem. Żeby jednak było jasne TYLKO pomyślałem, a na głos wskazałem mu po prostu WŁAŚCIWĄ kolejność dokumentacji...

Odwrócił się na pięcie. Nie usłyszałem nawet przepraszam.

Na szczęście był tam też inny lekarz, prawdziwy. Gdy juz stało się jasne, że ojca nie uratują wyszedł do mnie, usiadł, porozmawiał, potem pomilczał wraz ze mną, pozwolił mi się wypłakać, doradził co dalej robić i powiedział żebym się tamtym nie przejmował.

Tak niewiele trzeba by tak inaczej się zachować...

Dariusz Galasiński pisze...

Do BB. Pan przeprasza, ze Pan tak pomyslal?!?! Mowiac szczerze, mialem nadzieje, ze ten lekarz dostal w pysk!

Gdy siedzialem przy moim umierajacym ojcu, weszla do sali lekarka, kilka lat mlodsza ode mnie. Zwrocila mi uwage, ze powinienem wstac, gdy ona wchodzi. Po tym, jak podnioslem szczeke z ziemi, w krotkich, zolnierskich slowach powiedzialem jej, co o niej mysle i zazadalem, zeby wrocila z ordynatorem. Nic na lekarza nie dziala lepiej, jak dobry opr od profesora. Nagle cale zadecie ulatuje. Skonczylo sie na przeprosinach w obecnosci ordynatora. A dlaczego? Bo, jako profesor, rzucilem kilkoma nazwiskami. Zenujace to bylo.

Panie Profesorze, ile zajec poswiecacie Panstwo na uczelni na zajecia, jak rozmawiac z pacjentem? Tak po ludzku. A nie tylko dla potrzeb diagnozy roznicowej?