O Niezależnym Zrzeszeniu Studentów

Zapraszam do lektury książki o Niezależnym Zrzeszeniu Studentów w naszej Uczelni w latach 1980-81. To był niezwykle dynamiczny okres polskie...

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Czy można zreformować polskie uczelnie?

Witam Czytelników po letnich wakacjach. Co prawda do rozpoczęcia roku akademickiego jeszcze parę tygodni, ale to dobry czas by już teraz zatrzymać się przy ważnych sprawach uniwersyteckich. W lipcu opublikowałem na blogu ważny artykuł Profesora Leszka Pacholskiego, byłego rektora Uniwersytetu Wrocławskiego oraz globalny ranking uczelni. Obraz polskich uczelni wynikający z tych informacji nie jest optymistyczny, szczególnie ważna jest wnikliwa analiza Profesora Pacholskiego. Co należy uczynić by polskie uczelnie wreszcie rzeczywiście się zmieniły, by w przyszłości w centrum zainteresowania były sukcesy polskich naukowców, a nie patologie? Pytań dotyczących reform uczelni wyższych jest wiele, zadań do wykonania mnóstwo. Szkoły wyższe nie funkcjonują w oderwaniu od świata zewnętrznego, są wpisane w całokształt życia kraju, także ten mierzony sukcesem natury ekonomicznej. To jest najważniejszy, końcowy wymiar znaczenia społecznego uniwersytetów, które powinny być motorem postępu i rozwoju państwa. W Polsce tak niestety nie jest, nauka funkcjonuje gdzieś na obrzeżach życia publicznego. Czasem mam wrażenie, że tak naprawdę prawie nikomu nie zależy na wprowadzeniu do polskiego świata akademickiego lub – inaczej – prawie nikt już nie wierzy w możliwość dokonania istotnego postępu.

W pierwszym rzędzie zainteresowani powinni być sami pracownicy, ale czy tak istotnie jest? Piękne deklaracje nie wystarczą, trzeba działać.

Dobre uczelnie to jeden z fundamentów rozwoju państwa, zatem do oczywistych obowiązków władz krajowych oraz kierownictwa uczelni jest właściwe zorganizowanie pracy uczelni. Po tym ogólnym pojęciem kryją się dobre zasady prawne + odpowiednie finansowanie by uczelnie dobrze działały i przynosiły korzyść całemu społeczeństwu. Na ten skomplikowany proces nakłada się system demokracji wewnątrzuczelnianej, tak oczekiwanej w czasach PRL-u. Wówczas wydawało się, że pozbycie się sekretarzy partyjnych automatycznie skieruje nas na tory szybkiego rozwoju. Tak się jednak nie stało, uczelnie się zmieniły, ale niekoniecznie na lepsze w wymiarze ich jakości. Świat ciągle nam ucieka.

Sądzę, że podstawą wprowadzenia prawdziwych zmian musi być solidna wiedza dotycząca uczelni. Nie jest łatwo zebrać takie dane, a jednym z elementów powinny być poglądy pracowników. Poniżej przedstawiam ankietę, w której stawiam szereg pytań. Liczę na aktywność Czytelników, wyniki ankiety zaprezentuję na początku roku akademickiego.

17 komentarze:

Anonimowy pisze...

Brak lustracji 25 lat temu na uczelniach, feudalizm, nepotyzm i nieuczciwość naukowa doprowadzają stopniowo do upadku uniwersytetów. Chodzi tylko o zabezpieczenie przywilejów. Nic więcej.

Anonimowy pisze...

Szanowni Czytelnicy i Dyskutanci, każdy uważa, że nepotyzm, czyli preferencyjne zatrudnianie rodziny to coś bardzo złego. Tylko czy to naprawdę coś złego? Przez ponad 30 lat pracy na tej Uczelni, widziałem i znałem wiele, bardzo wiele dzieci profesorów, zatrudnionych u swoich rodziców lub w katedrach i klinikach sąsiednich. I nie widziałem ani jednego przypadku, że byli to pracownicy gorsi. Zawsze uważałem, że lepiej robić naukę i dydaktykę z kimś kogo się zna, niż wybranym z demokratycznej ulicy. Zresztą w demokrację na uczelniach nie wierzę. Już tak było, gdy Solidarność doszła do władzy. Wówczas asystenci zaczęli oceniać prace naukowe. I im większe to były nierobisie, tym większe mieli aspiracje naukowe, kwestionujące i pouczające. Uniwersytety wykształciły się w fudalizmie, i takie niech pozostaną. zawsze musi być nauczający i nauczany. Demokracja tutaj się nie sprawdzi. A inna sprawa, to jak trzeba być wyzutym z uczuć rodzicielskich, aby nie ułatwić swojemu dziecku startu życiowego i rozwoju. Takiej osoby też na Uczelni nie poznałem, chyba że dziecko wyraźnie wybrało inną drogę życia.

Anonimowy pisze...

Cytat: Nowelizacja prawa o szkolnictwie wyższym miała ukrócić nepotyzm na uczelniach. Za jej sprawą od 1 października 2011 r. pomiędzy nauczycielem akademickim albo pracownikiem uczelni a zatrudnionym w tej samej uczelni jego małżonkiem czy krewnym nie może zaistnieć bezpośrednia podległość służbowa. Zakaz taki wynika z art. 118 ust. 7 ustawy.

Anonimowy pisze...

W odpowiedzi Dyskutantowi z godziny 20:56: I co z tego? Pozdrawiam,

Anonimowy pisze...

Przepraszam, czy mógłby mi ktoś wytłumaczyć dlaczego na IV roku kierunku lekarskiego w Zabrzu na potęgę rozwiązuje się grupy dziekańskie? Podczas obecnych wakacji zlikwidowano 2 grupy dziekańskie (40 osób), a osoby z tych grup porozdzielano do pozostałych. Rezultat jest taki że obecnie grupy mają po 24 osoby, czyli grupy ćwiczeniowe na klinikach mają aż 6 osób. Rozumiem że cięcie kosztów jest ważne, cięcie etatów, ale jakim kosztem?

Anonimowy pisze...

Komentarz z 16.27 jest już cytowany przez kilka portali zajmującymi się nauką. Ciekawe, czy ktoś się tym zainteresuje na poważnie.

Anonimowy pisze...

Czyli w praktyce, na dużej części klinik, grupy ćwiczeniowe będą miały 12, a w porywach 24 osoby :)
Pozdrawiam

Anonimowy pisze...

We mnie opinia komentatora z 16:27 budzi niesmak. I nie dlatego, że dziecko jakiegoś profesora jest zatrudnione w tym samym miejscu, tylko w jaki sposób się tam znalazło. Jak przebiegały konkursy i jakie wykazuje predyspozycje. Znam takich, którzy w ogóle nie są zainteresowani żadną pracą. Są dopisywani do dobrych prac zespołowych nie robiąc nic. Inni milczą aby się nie narazić. W przeciwieństwie do tego co ktoś pisze, nie zawsze jabłko pada obok jabłoni. Obiboków i słabeuszy z pokrewieństwem profesorskim mamy trochę w naszej uczelni. Myślę, że tego nie da się całkiem wyeliminować, ale ograniczenie tych praktyk będzie mile widziane.

Anonimowy pisze...

Zapis w ustawie o Szkolnictwie Wyższym, art. 118 ust. 7 ustawy.: "Pomiędzy nauczycielem akademickim albo pracownikiem uczelni a zatrudnionym w tej samej uczelni jego małżonkiem czy krewnym nie może zaistnieć bezpośrednia podległość służbowa.

artykuł

http://prawo.rp.pl/artykul/1078268.html?p=1

Anonimowy pisze...

Koleżanka zadała mi dzisiaj wcale nie retoryczne pytanie: kto będzie miał "lepszą" i bardziej stabilną przyszłość - naukowiec z doktoratem pracujący na SUM za odpowiednik 600 euro, czy azylant w Niemczech np. z Afryki, który otrzyma 800 euro, mieszkanie, pomoc dla dzieci w szkole i pracę ?

Anonimowy pisze...

Wkrótce pracownicy uczelni będą najgorzej uposażoną grupą sferzy budżetowej:

"Minister zdrowia Marian Zembala zaproponował w czwartek podwyżki dla pielęgniarek i położnych o 1600 zł w ciągu czterech lat; zadeklarował też gotowość do negocjacji. W Warszawie przez ponad 4 godz. protestował Ogólnopolski Związek Zawodowy Pielęgniarek i Położnych".

Anonimowy pisze...

Przewidując stabilną przyszłość emigranta w Niemczech, na emeryturze raczej nie będzie głodował, a jego dzieci będą miały pracę. Obawiam się, że w kraju będzie dramatycznie gorzej, nie wspominając już o emeryturach.

Anonimowy pisze...

Zdejecie sobie sprawe z minimalnych emerytur z pracy na uczelni ? Wlasnie dostalam wyciag z ZUS. Plakac sie chce...

Anonimowy pisze...

Ta cała zabawa w naukę nie ma żadnego sensu. Zmarnowane lata życia, zamiast leczyć pacjentów.

Anonimowy pisze...

Emerytura pracownika akademickiego bedzie tragiczna. To wskaznik tego jak traktuje sie naukowcow w Polsce.

Anonimowy pisze...

Bardzo smutne, że praca na uczelni pozwala wyłącznie na przeżycie na poziomie minimum socjalnego. Siatka płac pozwala jednak na większe uposażenie, wszystko zależy od podjęcia właściwej decyzji kadrowej.

Anonimowy pisze...

Dramatyczny opis rzeczywistości w jakiej żyjemy. Wpis jednego z blogów (pełny cytat):

"Choćby po to, aby nasze wynagrodzenia były REALNIE przynajmniej takie, jak w roku 2004. Bo obecnie, bo całej hałaśliwie urządzanej sekwencji podwyżek (link) wciąż ich wartość REALNA jest niewiele wyższa niż 10 lat temu.
Policzmy:
- 2012 - 8,2% (w dodatku finansowane ze środków własnych uczelni, a nie z budżetu; pierwszy nokaut finansowy dla jednostek),
- 2013 - 9,14%
- 2014 - 9,14%
- 2015 - 9,14%
Szybko mnożymy procent składany i wychodzi skumulowany efekt: nominalna podwyżka o 40,7% względem zarobków z roku 2006 (całkowite zamrożenie było od roku 2007 włącznie, a wcześniej przez 3 lata - skutek działań rządu Belki, który cichcem podmienił zapis o proporcjonalności stawek względem średniej krajowej na proporcjonalność względem kwoty bazowej w sferze budżetowej). Nawiasem mówiąc, środowisko ma kiepski refleks, bo pierwsze zapytania w tej sprawie pojawiły się dopiero w roku 2008 (link).
Teraz liczmy skumulowaną inflację, przy uwzględniam tylko oficjalne CPI (link), które jest mocno krytykowane, szczególnie wobec GUS, za systematyczne usuwanie z koszyka produktów niewygodnych politycznie z uwagi na bardzo duże wzrosty cen i zaniżanie wskaźnika inflacji:
- 2006 - 1%
- 2007 - 2,5%
- 2008 - 4,2%
- 2009 - 3,5%
- 2010 - 2,6%
- 2011 - 4,3%
- 2012 - 3,7%
- 2013 - 0,9%
- 2014 - 0%
Jak sobie policzymy tutaj procent składany to dostaniemy skumulowaną inflację na poziomie 25%. I teraz dzieląc jedno (140,7%) przez drugie (125%) dostaniemy wskaźnik 112,56%. A jak pociągniesz z niego pierwiastek 10 stopnia to Ci wyjdzie średnioroczny REALNY wzrost 1,2%. Nędzny, a w dodatku tego wzrostu wtedy... nie było.
A teraz przyjrzyjmy się średniej zarobków w kraju (link). W roku 2006 wynosiła 2477,23 PLN. W roku 2014 średnia wynosiła 3783,46. Wskaźnik wzrostu nominalnego: 152%. W roku 2015 ten wskaźnik wynosi już 165%.
I teraz kluczowe: ta średnia przez te lata NIEUSTANNIE rosła, a nasze zarobki stały w miejscu. Jak sobie policzysz skumulowane utracone dochody to w ciągu tej dekady to wychodzi, że straciliśmy 2,8 rocznego dochodu. Nieomal trzy lata pracy za friko. Ironią losu jest to, że ta fala pauperyzacji zbiegła się z wejściem do UE, hałaśliwą propagandą nadchodzącego dobrobytu i otwarciem koryta dla nielicznych beneficjentów dobrze przyssanych do rozmaitych komitetów, paneli oceniających, projektów itp. Już teraz, z niewielkim ryzykiem błędu, można powiedzieć, że to zamrożenie płac wraz z limitowanym politycznie dostępem do koryta wytworzył w szkolnictwie wyższym i nauce zarówno oligarchię, jak i patologie" (koniec cytatu).