piątek, 11 marca 2011

Jakość nauczania

Niewątpliwie poziom dydaktyki powinien, obok wyników w pracy naukowej, decydować o pozycji i rankingu każdej uczelni wyższej. W praktyce jest dość trudno dokonać rzetelnej oceny jakości pracy naukowej, a ranking uczelni dokonywany przez Ministerstwo Nauki w ogóle nie uwzględnia poziomu zajęć dydaktycznych. Oczywiście, Państwowa Komisja Akredytacyjna formułuje zalecenia i uwagi, ale nie przekłada się to na pozycję uczelni w kraju oraz wysokość dotacji budżetowej. Po co się starać skoro nie idzie za tym działaniem odpowiednio wysokie finansowanie?

W naszej uczelni w trosce o jakość procesu dydaktycznego przyjęto nowe regulacje i system kontroli jakości. To jest generalnie dobry kierunek, ale niestety ten regulamin przyjął Senat bez wcześniejszych dyskusji w środowisku uczelnianym. To bardzo zła praktyka, pokazuje lekceważenie nas - pracowników naukowo-dydaktycznych. W czasie głosowania w Senacie zgłosiłem votum separatum i nie oddałem swego głosu. Nie wierzę, że te działania poprawią aktualny poziom dydaktyki. Uważam, że droga do poprawy jakości pracy człowieka nie wiedzie drogą kontroli, metody „policyjne” zwykle zawodzą. Prawdziwa motywacja powstaje gdy stosujemy metody pozytywne, gdy pracownik jest nagradzany za dobrą pracę, gdy czuje, że pracodawca docenia jego wysiłek zamiast ferować wyroki i kary.

Niedawno dowiedziałem się o ciekawej praktyce stosowanej w Katedrze i Klinice Okulistyki w Katowicach. W tej jednostce kierowanej przez Prorektora ds. Studiów i Studentów - Prof. dr hab. n. med. Wandę Romaniuk, do nauczania studentów angażowani są z „łapanki” lekarze-rezydenci, nie mający ani specjalizacji ani merytorycznego przygotowania do pracy ze studentami. Z polecenia Pani Profesor przystępują do pracy dydaktycznej. Po tak "dobrowolnie" prowadzonych zajęciach (gdzieś pomiędzy obowiązkami szpitalnymi) dzięki Dyrektorowi Szpitala rezydenci mają "okazję" odrobienia godzin spędzonych ze studentami na darmowych dyżurach. Ekonomicznie poprawne zjawisko: szpital oszczędza na dyżurach oraz znika problem braku asystentów.

Jaki to ma wpływ na jakość nauczania nietrudno zgadnąć...

Zgodnie z moimi spostrzeżeniami w wielu jednostkach uczelni praca dydaktyczna jest realizowana z wielkim trudem. Brakuje pracowników, jest wielu wykładowców bezpośrednio po studiach, czyli o wątpliwym przygotowaniu do prowadzenia zajęć. Inni wykładowcy są doświadczonymi dydaktykami, ale liczba godzin jaką mają zrealizować stoi w konflikcie z obowiązkami czysto lekarskimi związanymi z leczeniem chorych. Jak na dłoni widać kompletne bankructwo tzw. polityki kadrowej ostatnich lat; pozbyliśmy się adiunktów, ale ta luka nie została wypełniona. Asystent to u nas wyjątkowo rzadki ptak! Traktowanie uczelni, jak taśmy produkcyjnej, gdzie robotnicy mają bezszmerowo wykonywać swe czynności, doprowadziło do dzisiejszej zapaści. Dydaktyka to zło konieczne, to mechanicznie wykonywane zadania, sprowadzane do prawidłowego wypełniania listy z godzinami dydaktycznymi.

Ot, taka fabryka.

Pasja, zaangażowanie, misja, te pojęcia prawie całkowicie zniknęły…

13 komentarze:

Anonimowy pisze...

Ale dydaktyka jest niezłym żródlem finansowania uczelni. Nie pracowników tylko uczelni. Do granic zdrowego rozsądku rozdmuchuje się limity przyjęć, bo to daje określone duże pieniądze z Ministerstwa. A potem drugi, trzeci, czwarty nabór i w konsekwencji nie wypełnia się tych limitów. I trudno wypełnić, skoro są zawyżone w stosunku do potrzeb oraz zainteresowania abiturientów.
Potem liczne grupy, dla których trudno rozpisać harmonogram zajęć. Zajęcia z różnych kierunków się na siebie nakładają. Trudno też znależć tylu ile trzeba asystentów w szpitalach, więc grupy są z konieczności łączone. Polityka kadrowa bowiem nie nadąża za zwiększonymi limitami. A więc nie jakość kształcenia, ale liczba studentów jest dla uczelni wyznacznikiem przydatności wydziału, ponieważ przysparza uczelni finanse, które i tak nie są przeznaczane na poprawę jakości kształcenia.

Anonimowy pisze...

Fatalnie jest prowadzona polityka nauczania oraz związana z tym (godziny dydaktyczne) polityka kadrowa w naszej uczelni. Praktyki dydaktyczne stosowane przez panią prorektor ds studiów i studentów zamiast świecić przykładem dają innym asumpt do podobnych działań. I tak się dzieje również w innych katedrach. Jest to skandal w jaki trudno uwierzyć. A dzieje się to za wiedzą i ogólnym przyzwoleniem władz. Studenci w końcu niech się cieszą, że w ogóle mogą u nas studiować.

Anonimowy pisze...

Przecież nauczanie w Polsce to tylko wyrabianie godzin.Nic więcej.Nie ma znaczenia,że większość czasu spędzamy na nic nierobieniu.

Zdzislaw M.Szulc pisze...

Zasadny i na czasie wpis Autora. To nie jest tylko polski problem: jak utrzymac wysoka jakosc ksztalcenia? ( patrz tutaj: http://www.insidehighered.com/news/2011/01/19/experts_note_limits_of_report_that_says_college_students_aren_t_learning).

Markowe szkoly,te o duzej autonomii (finansowej/politycznej), staraja sie rozwiazac/minimalizowac ten zly trend poprzez zatrudnianie lepszych wykladowcow/naukowcow z zagranicy, sciaganie do siebie najlepszych studentow z calego swiata,a takze modyfikujac/dostosowujac swoje programy ksztalcenia do potrzeb rynku/zatrudnienia oraz ksztalcenia konkurencyjnych kadr naukowych dla wlasnych potrzeb(przewaga technologiczna).

Anonimowy pisze...

Komentarze powinna przeczytać Pani Minister Kopacz oraz Pani Minister Kudrycka, ale przede wszystkim przyszli kandydaci na studentów. Niech rozsądnie wybierają przyszłą uczelnię gdzie chcą studiować, to decyzja na całe życie, która decyduje o wszystkim, karierze zawodowej, kwalifikacjach, umiejętnościach, przyszłej specjalizacji. Niech bardzo dobrze się zastanowią.

Również młode pokolenie absolwentów, które wierzy, że zrobi 'karierę' naukową, że ciężka praca, zdolności i ambicje umożliwią pionowy awans od najniższego stanowiska do samodzielnego pracownika naukowego i profesora. Niech nie żyją złudzeniami, że im się uda bo są pracowici. Tutaj pracowitość i uczciwość ma minimalne znaczenie, a szanse, że zrealizują się jako pasjonaci-naukowcy są niestety mniej niż zerowe. Zbyt dużo sztucznych barier, minimalne uposażenie, niezrozumiałe decyzje, właściwie niewiele zależy od pracownika. On może mieć najlepsze wyniki, dorobek naukowy, osiągnięcia dydaktyczne, a spotka się bez powodu z celowym niechęcią i działaniem na jego szkodę. System szkolnictwa wyższego w Polsce taki po prostu jest, ci którzy byli gnębieni przez lata, sami stają się podobni do poprzedników z powodu frustracji i ciągłej walki o byt.

Anonimowy pisze...

Szanowny Kolega chyba żartuje pisząc o zatrudnieniu wykładowcy z zagranicy, szczególnie nie-Polaka. To jest w 100% niemożliwe. Proszę, bardzo chętnie przekonam się jaki jest odzew chętnych specjalistów, lekarzy z zagranicznym tytułem MD z USA lub Europy, do pracy na zanieczyszczonym śląsku za 600 dolarów miesięcznie jako wykładowca. Z tego wyda 400 na utrzymanie i umrze z głodu. Przepraszam, ale to chyba jakaś kpina. Oczywiście dowie się, że jego citation index i impact factor tutaj nic nie znaczą i może za 30 lat pracy liczyć na emeryturę w wysokości połowy tej stawki. Ludzi obudźcie się w końcu, to nie jest żart, co najlepiej potwierdzają okresowe wyciągi przesyłanie przez ZUS z prognozowaną emeryturą. Jeżeli chcecie skazać swoją rodzinę na niebyt to proszę bardzo.

Anonimowy pisze...

Mam inne uwagi dotyczące dzisiejszego wpisu. Otóż do prowadzenia zajęć dydaktycznych należy spełnić wymogi formalne. Trzeba być pracownikiem SUM lub zawrzeć umowę cywilno-prawną na prowadzenie ćwiczeń. Na jakiej podstawie prawnej pracują rezydenci w klinice Pani Prorektor Romaniuk?
Oj, chyba Pani Rektor SUM będzie musiała prześwietlić klinikę okulistyki...

Anonimowy pisze...

Dowody, dowody, fakty !!!???
Jeśli jest prawdą to co zostało napisane o okulistyce, to powinny się tym zająć oficjalnie władze uczelni, PIP oraz Komisja Dyscyplinarna. Jeśli nie jest to pradą, to także nie powinno to pozostać bez echa, bo są to bardzo poważne zarzuty.

Anonimowy pisze...

Chyba powinno się prześwietlic również to, że rezydenci i lekarze w trakcie specjalizacji podobno na Ceglanej dyżurują na kontrakcie, a w programie specjalizacyjnym są 3 dyżury obowiązkowe i to jest bezprawne, bo ci lekarze nie mogą dyżurowac na kontraktach. Zwróciło na to uwagę Ministerstwo Zdrowia, ale kto by się tym przejmował- konsultant wojewódzki z okulistyki, kontroler z NIKu......Podobno jakiś procent rezydenci i inni lekarze w trakcie specjalizacji odprowadzają na firmę która zatrudnia ich na dyżury...firmę, właścicielem której jest pielęgniarka, za czasów prof Gierek Łapińskiej-jej z-ca. Pamiętamy jak rezydentka która się zbuntowała i nie chciała dyżurowac na kontrakcie została zwolniona z pracy na Ceglanej.

Anonimowy pisze...

Krążą słuchy, że firma zatrudniająca lekarzy okulistów i anestezjologów na dyżury zarabia lekarze mówili, że od każdego dyżuru jakiś tam procent jest na firmę.

Anonimowy pisze...

http://www.tvn24.pl/-1,1695677,0,1,kto-panu-dal-tytul--wiesniakowi-jednemu,wiadomosc.html

to tak gwoli pokazania gdzie jesteśmy i kaie autorytety nas prowadzą. Upadek obyczajów jest już powszechnym zjawiskiem. Przed habilitacją zapiszę się chyba na boks - aby przetrwać wśród "elyty"

Anonimowy pisze...

Warto również sprawdzić jaką to dydaktykę prowadzą nasze władze. Pani rektor, prorektorzy, dziekani. Mają oni 50-cio procentową obniżkę pensum z tytułu pełnienia funkcji. Ale czy wykonują swoje pensum po obniżeniu?Warto to sprawdzić. Wiem, że są osoby, które niemal wcale nie skalały się dydaktyką. Inni muszą za nich uczyć i oddawać wypracowane przez siebie godziny władcy, no i oczywiście cicho siedzieć. Czy to jest właściwy przykład? Czy ktoś może to sprawdzić np. rozmawiając ze studentami? Nie im przykręcać śruby innym. Niech zaczną od siebie.

student_wlk pisze...

Powiem tak - sam w tym roku miałem okazję bycia w sekcji, której opiekunem był właśnie lekarz-rezydent. Z zajęć wyniosłem naprawdę dużo, przede wszystkim - podstawy badania, diagnostyki, podstawowe jednostki chorobowe i postępowanie w nich. Nie powiem, ale Ci, którzy mieli zajęcia z tzw. "doświadczonymi pracownikami nauki" często narzekali na ich opryskliwość i nieustanny brak czasu. Także koniec końców wyszły nam te zajęcia jak najbardziej na dobre...

A co do poziomu nauczania... Co może wykształcić ten poziom, skoro między uczelniami nie ma konkurencji? Uczelnie nie mogą zbankrutować, a wszystko jest centralnie planowane. Dzięki temu mamy taki pooziom jaki mamy - czyli żaden. Ale przepraszam, oczywiście na łasce kolejnych (nie)rządów ofiarowana jest nam tzw. "edukacja" za tzw. "darmo". No i związki mogą istnieć. Także "plusy" są...