Moim zdaniem rektor i profesor, osoba dotychczas niekarana, powinien mieć na tyle duży autorytet, że powinien po prostu powiedzieć, że pomylił się w oznaczaniu tekstu, 15 stron z 385 i każdy mu powinien uwierzyć na słowo. A tak profesora medycyny i rektora Uniwersytetu każdy dziennikarz i zawistny pracownik nauki bezkarnie wyzywa publicznie od oszustów, złodziei i plagiatorów. Chociaż nikt go nie skazał za owe przestępstwa. I to jest chyba prawdziwe znaczenie "sprawy (byle kogo) Andrzejaka". Kompletny upadek autorytetu ludzi z tytułami naukowymi. Czekam tylko, aż na Pana prof. Pluskiewicza znajdą jakiegoś "haka". Pokażcie mi człowieka, a znajdę na niego paragraf.
Ten komentarz otrzymałem wczoraj. Natychmiast został zamieszczony na blogu. Sądzę, że wymaga paru słów odpowiedzi.
Autor pisze, że należy oskarżonemu o plagiat rektorowi uwierzyć na słowo. Dalej pisze o „zawistnych pracownikach nauki bezkarnie wyzywających publicznie rektora od oszustów, złodziei i plagiatorów”. Na końcu zabrzmiała wobec mojej osoby prawdziwa groźba, trzeba na mnie znaleźć „haka”. A ostatnie zdanie brzmi, jakby było żywcem przeniesione z „Trybuny Ludu” lub „Żołnierza Wolności”, autor wprowadza nas w dość dawno miniony świat, świat mrocznych lat panowania najpiękniejszego z systemów sprawiedliwości społecznej i wiecznej szczęśliwości.
Szkoda, że autor nie ujawnia swej tożsamości, skoro pozwala sobie na takie stwierdzenia. Ja występuję jawnie, przypominam także anonimowi oraz innym Czytelnikom, że u podłoża powstania mego bloga były bezpodstawne zarzuty skierowane wobec mnie przez Rektor Prof. dr hab. E. Małecką-Tenderę na dwa miesiące przed wyborami rektorskimi w 2008 roku. Haków szukano i nie znaleziono, a Komisja Dyscyplinarna uczelni nie znalazła podstaw, by w ogóle zajmować się sprawą zarzutów wobec mnie.
Jak doskonale wie autor, skoro czyta mój blog, że nigdy, także w ostatnim tekście, nie nazywałem Rektora R. Andrzejaka w/w określeniami, natomiast od początku całej historii wzywałem do jej szybkiego zakończenia z jednoznacznym werdyktem: winny lub niewinny. Ale wobec takiego kalibru zarzutów trudno byłoby oprzeć się na wierze w słowo rektora, w demokratycznym państwie prawnym są procedury wiodące do wiarygodnego rozstrzygnięcia. Wzywałem i nadal wzywam do szybkiego zakończenia sprawy dla dobra polskiego świata uniwersyteckiego.
7 komentarze:
To, że jest ktoś profesorem i lekarzem nie znaczy nic. Ważne jest jakim jest człowiekiem. Z medialnych doniesień wiemy, że tacy ludzie również kłamią, naciągają prawdę, są korupcjogenni i nieuczciwi. A więc niewiarygodni. Dlatego trudno im wierzyć na słowo. A fotel rektora daje wiele możliwości pomyłek i działań zakrojonych na własne dobro. Zarówno społeczna kontrola jak i krytyka jest niezmiernie potrzebna.
Autorowi cytowanego komentarza przypominam, iż w Polsce obowiązuje RÓWNOŚĆ WOBEC PRAWA (równość wobec prawa - norma konstytucyjna wymagająca, aby prawodawstwo traktowało na równi osoby znajdujące się w podobnej sytuacji.
Autor komentarza jest zaś zwolennikiem orwellowskiej zasady z Folwarku zwierzęcego: "Wszystkie zwierzęta są sobie równe, ale niektóre są równiejsze od innych".
Ale przezciez ex-rektor kręci, mataczy, napisał żenujący list opublikowany w organie Dolnośląskiej Izby lekarskiej, jakby liczył, że doktorzy go wesprą. Wcześniej wysłał maila do pracowników AM, ale system blokował możliwość odpowiedzi. Jako elektor głosował sam przeciwko swojemu odwołaniu, mimo porażki w głosowaniu (ale za mała większość) nie ustąpił.
Po przegranym głosowaniu wrócił do gabinetu i "rządził" zanim przyszedł kolejny zawieszający fax z MZ. Czy taki człowiek ma honor?, czy powinien być profesorem?, czy może być rektorem?
Łatwo sobie odpowiedzieć na te pytania, a autor listu do pana profesora Pluskiewicza próbuje niezorientowanym czytelnikom bloga "robić wodę z mózgu": bo właśnie zaczęła sie w Wroclawiu kolejna kampania wyborcza...
A co słychać w Krakowie? Czy Wysoka Rada Wydziału zauważyła już powtórzenia w habilitacji Andrzejaka?
W dzisiejszej Gazecie Wyborczej c.d. historii Andrzejaka pod znamiennym tytułem "Rektor walczy do końca" Never ending story ...
Panie Profesorze!
Komentarz, który Pan zacytował jest być może niezbyt składny, ale nie uznałbym go aż za groźbę czy obrazę. Ktoś raczej napisał z przekąsem "no, czekam aż i na Pana ktoś coś znajdzie" - prawdopodobnie w znaczeniu "ciekawe czy i wtedy będzie Panu łatwo (w rozumieniu autora) oceniać zarzuty.
Nie odnoszę się do samej sprawy plagiatu ani nie próbuję bronić autora komentarza, bo nie wiem co mu w głowie siedzi, ale mimo jak powiedziałem pewnej nieskładności przesłania ja przynajmniej odczytywał bym je jako przytyk, a nie groźbę.
Swoją drogą cóż za problem założyć konto na Bloggerze, choćby bez własnego bloga i podpisywać się będąc zalogowanym? ;)
Pozdrawiam.
To prawda, że łatwo jest takim ludziom, jak Panowie Pluskiewicz albo Wroński, oceniać i krytykować tych, którym stawia się jakieś zarzuty. Nie można tu mówić o chęci obiektywnego wyjaśnienia sprawy z ich strony, skoro od początku ich wypowiedzi były negatywne i od początku twierdzili, że to plagiat, chociaż eksperci z Ministerstwa i komisja UM, a nawet sami pokrzywdzeni przez rektora opowiadali się za uniewinnieniem.
Prześlij komentarz