sobota, 23 listopada 2019

Profesor Jan Szewieczek o polskich sprawach

Szanowny Panie Profesorze,

Drogi Wojtku,

Dziękuję za dobre słowa, na które chciałbym zasłużyć. Moja ukochana Żona była jedyną osobą, która zgłosiła disagreement do mojego ostatniego tekstu. Staś ukończył już 8 miesięcy. Prawda. Wiem o tym. Nie chciałem nikogo wprowadzić w błąd. Chodziło mi o jego spojrzenie, nie o dokładny wiek. Ale słusznie, należy być dokładnym.
Jeżeli pozwolisz, chciałbym podzielić się refleksją na temat demokracji. Wspomniałeś o naszej aktywności w Senacie od 2005 roku. Senat to taki nasz uczelniany parlament. Był to dla uczelni trudny czas. Nasz „statek” dryfował, tonął. Pani Rektor musiała podejmować trudne i kontrowersyjne decyzje. Konieczność demokratycznego procedowania zmian nie ułatwiała sterowania uczelnią; w odległej perspektywie okazała się chyba jednak zbawienna. Ty, Profesor i kontrkandydat w wyborach na stanowisko rektora, stanowiłeś „twardą”, chociaż merytoryczną opozycję. Chyba masz taki gen opozycjonisty i nadstawiania karku w imię idei. Ja byłem zwykłym doktorem, reprezentującym wydział, który miał być zlikwidowany. Ale sądziłem, że moim obowiązkiem jest przedstawianie stanowiska, które uważałem za optymalne dla wydziału i uczelni. Nie zawsze było to in line z przedstawianymi projektami. Więc nie dziwiłem się, że szacunek Pani Rektor dla mnie mieszał się czasem z wyraźną irytacją. Mój wieloletni kolega, przełożony i przyjaciel (chociaż przyjaźń nasza bywała „szorstka”), Profesor Jan Duława, cieszący się autorytetem zarówno u władz, jak i w środowisku uczelni, obawiał się czasem, abym nie przebrał miarki. Brał ryzyko na siebie i mówił mi: „ty tego nie mów, ja to powiem”. Profesor Duława, poza tym, że jest wybitnym lekarzem, jest też (właśnie on) humanistą, poetą i znawcą etyki oraz szerzej – filozofii. Obserwowałem ciekawe zjawisko, kiedy Profesor zabierał w Senacie głos. Obydwie strony sporu były równocześnie przekonane, że podzielił ich stanowisko, albo równocześnie przekonane, że wyraził dezaprobatę. Jednak podobne zjawisko zgodności opinii stron sporu, na przykład w odniesieniu do wyroków sądu, zdarza się raczej rzadko. Zwykle jedna ze stron z wyrokiem się zgadza, a druga go kontestuje.
W latach osiemdziesiątych (poprzedniego tysiąclecia!) pracowałem jako lekarz zakładowy w nieistniejącej już kopalni węgla Kleofas. Brałem udział w akcjach ratowniczych. Pamiętam paniczny lęk, kiedy wyposażony w aparat ucieczkowy czołgałem się przez zrujnowany tąpnięciem chodnik, by dotrzeć do górnika, która – jak się okazało – już nie żył. Ubiegając się w ubiegłym roku o przyznanie emerytury, zwróciłem się do ZUS o uwzględnienie okresu zatrudnienia w szczególnych warunkach. Zakwestionowałem też sposób obliczania łącznej liczby dni okresów składkowych i nieskładkowych. ZUS nie uwzględnił mojego odwołania. Osiem lat pracy w górnictwie – to zbyt krótko. Uznałem, że nie jest to sprawiedliwe i odwołałem się do sądu. Przygotowałem pismo procesowe (tak jak umiałem), a znajoma pani prawnik stwierdziła, że może być. W piśmie tym pozwoliłem sobie między innymi zakwestionować konstytucyjność rozporządzenia Ministra Pracy i Polityki Społecznej z 2011 roku. Powołałem się na artykuł 2. Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej. Rozprawę prowadził Pan Sędzia Sądu Okręgowego w Katowicach Krzysztof Hejosz, który moje odwołanie oddalił. W obszernym, ustnym i pisemnym uzasadnieniu stwierdził, że „wątpliwości, które odwołujący podniósł, ... z punktu widzenia czysto poznawczego są interesujące”, ale „sąd nie może wyjść poza granice wyznaczone zakresem samego odwołania oraz treścią zaskarżonej decyzji”. Nieznający mnie sędzia prowadził rozprawę z szacunkiem, a nawet, powiedziałbym, sympatią (praca lekarza rozwija zmysł odbioru sygnałów niewerbalnych), a ja przyjąłem ten wyrok również z szacunkiem, a nawet, co ciekawe, z satysfakcją. Po pierwsze – uzasadnienie było logiczne, po drugie – miałem poczucie, że w sprawie mojej emerytury zrobiłem wszystko, co należy.
Dlaczego o tym piszę? Otóż martwi mnie, kiedy przedstawiciele środowiska prawniczego, w tym wybitni i szanowani sędziowie przedstawiają opinie, z których wynika, że teraz każdy może zakwestionować wyrok wydany przez polski sąd w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej, gdyż ich zdaniem, ta, czy inna ustawa jest niekonstytucyjna, ten, czy inny organ władzy sądowniczej powołano z naruszeniem konstytucji, ten, czy inny sędzia wybrany został w sposób nieważny. Myślę, że fundamentem demokracji jest społeczna zgoda na przestrzeganie uzgodnionych reguł, bez względu na to, czy skutki są dla mnie w danym momencie korzystne, czy nie. Mogę mieć taką czy inną opinię i mogę ją wyrażać, ale nie mogę przekraczać granic, które wynikają z reguł demokracji i ukształtowanego w oparciu o nią prawa. Wyrok sądu może mi się podobać lub nie, ale muszę uznać jego ważność, nie rezygnując z prawa do odwołania się. Kwestionowanie porządku prawnego poprzez przyznanie sobie prawa do orzekania o konstytucyjności ustaw lub ważności wyboru sędziów podważa fundament demokracji. Drogą do zmian jest przekonanie większości społeczeństwa o słuszności swoich poglądów i uzyskanie poparcia w wyborach. Tragicznych przykładów alternatywy dla porządku demokratycznego jest w otaczającym świecie aż nadto.

Z wyrazami szacunku
Jan Szewieczek

P.S. Dziś trochę krytycznie o opozycji, następnym razem, jeżeli Bóg pozwoli, poświęcę kilka refleksji (też krytycznych) rządzącym, również w kontekście demokracji. Mam takiego życiowego pecha, że co zmiana władzy, to mnie „wiatr historii” pcha w stronę opozycji. Ale Ty chyba też masz tego pecha.

0 komentarze: