niedziela, 12 maja 2019

Podział "sił" w światowej nauce

W związku z przygotowywaniem wykładu na kongres naukowy przeglądałem dorobek naukowy z ostatnich 5 lat i znalazłem 741 interesujących mnie pozycji dotyczących leczenia osteoporozy. Ta analiza całkiem przy okazji skłoniła mnie do przeprowadzenia analizy statystycznej wkładu poszczególnych państw do globalnego dorobku naukowego. Przydzielenie danej pracy do konkretnego państwa wynikało z narodowości pierwszego autora (wiele prac ma autorów z kilku państw). Łączna liczba państw, z których pochodziły publikacje wyniosła 46. W pierwszej 10-ce były kolejno: USA (23% wszystkich publikacji), Japonia (11%), Chiny (7%), Włochy (6%), Wielka Brytania (5,5%), Kanada (4,5%), Korea Południowa (3,2%), Niemcy (2,8%), Tajwan (2,5%). W czołówce zabrakło miejsca dla Francji (tylko 2%), państw skandynawskich czy Szwajcarii.

Spójrzmy na dorobek Polski. Od nas pochodziło 6 publikacji czyli 0,81% wszystkich doniesień. Żadna z tych prac nie była opublikowana w periodyku zagranicznym. Warto spojrzeć także na zestawienie dotyczące publikacji innych państw dawnego bloku sowieckiego. Czechy miały 4 prace (0,54%), Węgry i Chorwacja po 2 (0,27%), Słowacja, Bułgaria, Estonia po 1. A małe kraje europejskie miały ich sporo: Szwecja 15, Grecja 12, Austria i Dania po 10. W zestawieniu znalazły się także takie egzotyczne kraje, jak: Brazylia, Iran (po 10 prac, 1,3%), Singapur (7, 0,95%), Indie (6, 0,81%), Liban (5, 0,7%) czy Arabia Saudyjska (4, 0,54%).

Ta analiza jest zgodna z innymi danymi wskazującymi na udział polskiej myśli naukowej na poziomie 1% w skali światowej.
A wszystkie dawne "demoludy" zebrały liczbę prac zbliżoną do doniesień małej Szwecji!

Takie analizy są druzgocące, Polska jest tylko tłem dla świata.

I żadne 'prężenie muskułów" i pozorowane działania reform polskiej nauki z tzw. Konstytucją dla nauki na czele nic nie dadzą.
Prawdziwej reformy polskiej nauki i w ogóle polskich uniwersytetów nie widać nawet na odległym horyzoncie.
Współczesna Polska, podobnie jak PRL, adoruje szerokie masy społeczne, a elity, w tym środowisko uniwersyteckie mogące pchnąć nas na tory szybkiego rozwoju cywilizacyjnego skutecznie marginalizuje.

Tak trwa już 3 dekady.

Widać mentalna spuścizna ery panowania "najlepszego z systemów" trwa nadal.
Gdyby ożył towarzysz Gomułka mógłby z satysfakcją skonstatować, że w sensie społecznym tzw. klasa inteligencji, w tym znienawidzone przez niego kręgi akademickie nadal błąkają się gdzieś na obrzeżach życia społecznego...

1 komentarze:

Anonimowy pisze...

To zróbmy duże, rewolucyjne zmiany, które Pan sugeruje w sposób oddolny. Bo przecież całkiem sporo zależy od nas samych. Nie czekajmy, aż ktoś zrobi to za nas, a my tylko poddajemy wszystko krytyce. Bo kto to za nas ma zrobić? Wybory (te ostatnie) do Rady Uczelni jednoznacznie skazują, że żadnych zmian społeczność akademicka nie chce.Wciąż wygrywa stara gwardia. A więc jest Pan raczej odosobniony w swoich opiniach. Bo gdyby było inaczej to Senat też inaczej by działał. Środowisko naukowe, podobnie jak środowisko sędziowskie musi oczyścić się samo. Tymczasem większości pasuje stan dotychczasowy, tylko żeby było trochę więcej pieniędzy. Elity z okresu PRL muszą opuścić podwoje naszej Alma Mater, bo to oni są ostoją złego stanu. Menadżerowie zarządzający uczelnią muszą być niezależni i nie wywodzić się z uczelni, bo to jest duszenie się w sosie własnym, ale muszą to być osoby światłe, znawcy zarządzania sprawami dydaktyki i nauki. Tymczasem kto został wybrany i jaki reprezentuje światopogląd na te sprawy? Otóż wydaje mi się, że ci przedstawiciele wybrani zostali po to aby siedzieli cicho i przytakiwali pozostałym, wywodzącym się z uczelni członkom. A więc wszystko będzie po staremu, bo tak chce większość. Nie ma więc większego sensu pisanie o rewolucyjnych zmianach, bo prawie nikt ich nie chce.