piątek, 18 maja 2012

Po wyborach

Minęło parę dni od wyborów rektorskich, czas na podsumowanie.

Sądzę, że najważniejszy wniosek wynikający z decyzji podjętej przez Kolegium Elektorów to wskazanie, że ta grupa osób nie chce wprowadzenia istotnych zmian w sposobie funkcjonowania uczelni. Programy przedstawione przez kandydatów do objęcia stanowiska rektora Profesor Krystynę Olczyk i Prof. Przemysława Jałowieckiego oraz ich wypowiedzi w czasie debaty jednoznacznie pokazały, że przewidują zmiany o charakterze kosmetycznym. Inne zapatrywania przedstawił Prof. Andrzej Więcek oraz autor tego tekstu. Jak pokazały wyniki pierwszego głosowania zarysowała się wyraźna przewaga głosów elektorów opowiadających się za kontynuacją. Może zaryzykować tezę, że nawet wystawienie przez szeroko rozumianą opozycję tylko jednego kandydata i tak górą byłaby opcja zachowawcza.

Taki wynik procedury wyborczej „ustawia” naszą przyszłość na okres 4 lat, a gdy sięgniemy pamięcią wstecz możemy z łatwością wyobrazić sobie funkcjonowanie uczelni. Nie liczę na jakiekolwiek fundamentalne zmiany, wychodzące naprzeciw wyzwaniom nadchodzących lat.

Warto także zwrócić uwagę na fakt pełnienia funkcji jednoosobowych w uczelni w minionych latach przez nowego rektora i prorektorów. Wszyscy od co najmniej kilkunastu lat piastują funkcje prodziekana, dziekana, prorektora. Karuzela stanowisk trwa, grupa, która sięgnęła po władzę przed laty nadal nadaje ton w uczelni.
Czy nie mamy w uczelni innych osób godnych do objęcia tych stanowisk?

Nie uważam by grono osób podejmujących kluczowe decyzje powinno być tak wąskie, to swego rodzaju zawłaszczenie uczelni przez kilkanaście osób wymieniających się stanowiskami.
Ale widać taka była wola głosujących, zatem chciałbym spróbować spojrzeć na problem z szerszej perspektywy. Zebrałem informacje z innych polskich uczelni dotyczące wyborów rektorskich w bieżącym roku. Generalnie wszędzie zwyciężała opcja zachowawcza, reformatorzy nie znajdowali poparcia. Polskie środowiska akademickie nie życzą sobie zmian, w zdecydowanej przewadze są poglądy zachowawcze. Nowatorskie pomysły w zakresie nauki czy dydaktyki nie są mile widziane. Stoi to w pewnej sprzeczności z próbami, jakie w ostatnich latach podejmuje Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego wprowadzając nowy system finansowania badań naukowych. Szkolnictwo wyższe to jest jeden z tych obszarów, które decydują o poziomie cywilizacyjnym państwa. Wystarczy spojrzeć na światowy ranking uniwersytetów, na którym brylują uczelnie amerykańskie, a w Europie prym wiodą uczelnie z Wielkiej Brytanii, Francji, Skandynawii czy Szwajcarii. Bez dobrej nauki nie ma cywilizacji na wysokim poziomie. Dlaczego w jednych krajach uczelnie świetnie funkcjonują, a w innych plasują się na gdzieś na odległych miejscach w rankingach? Przecież ludzie są wszędzie tacy sami, nie sądzę by np. Polacy czy Czesi byli głupsi niż Szwedzi czy Brytyjczycy. Co decyduje, że tak daleko nam do czołówki europejskiej nie mówiąc o światowej? Uważam, że decydującym czynnikiem jest system oceny wyników pracy naukowej i dydaktycznej oraz idący z nim systemem finansowania. Ważna jest także wielkość środków kierowanych na uniwersytety. Organizmy państwowe dbające o interes publiczny dysponuje precyzyjnym systemem, który wymusza dobrą pracę uniwersytetów stosując stały monitoring jakości i kierując pieniądze tam gdzie trzeba. Nikt nie jest wyłączony z tej oceny, a chyba najlepiej ten system funkcjonuje w USA. Dobrze pracujesz, masz dobre dochody i wysoki prestiż, zaniedbujesz się, odpadasz z konkurencji. W Polsce państwo nie ma żadnego spójnego systemu wymuszania dobrej pracy uniwersytetów. Panuje demokracja akademicka, która miast stać się motorem postępu stała się trampoliną do konserwacji status quo. Po latach panowania systemu komunistycznego panowała w uczelniach wiara, że gdy pozbędziemy się balastu sekretarzy i ubeków to demokracja sama się oczyści i będziemy obserwowali szybki postęp. Nic bardziej błędnego, mentalnie, organizacyjnie i kulturowo tkwimy ciągle w minionej epoce. Panuje powszechne zadowolenie, a zmiany nie są pożądane.

W rankingu szanghajskim najlepsza polska uczelnia medyczna, Uniwersytet Medyczny z Poznania uplasował się na 1607, a nasza uczelnia na 2147 miejscu. Jesteśmy marnym tłem dla świata. Konieczność zmiany tej sytuacji jest oczywista. Ale dokonać skoku cywilizacyjnego? Jak widać demokracja akademicka zawiodła, ba, wręcz promuje patologiczne rozwiązania. Jedyna szansa to spójny, koherentny, precyzyjny system oceny i motywacji wprowadzony przez władze państwowe, czyli Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Skierowanie strumienia pieniędzy tam gdzie się dobrze pracuje w krótkim czasie wyeliminowałoby by z uczelni osoby pozorujące pracę naukową i dydaktyczną, które zostałby pozbawione wsparcia finansowego. Trudno orzec dlaczego dotąd taki system nie został wprowadzony w życie; jest wiele możliwych odpowiedzi, ale niezależnie od powodów braku działań państwa efekt końcowy jest identyczny = słabość polskich uczelni i regres polskiej nauki.

To słabość państwa polskiego, które zaniedbuje ważny obszar życia społecznego. Za taką postawę i lekceważenie interesu społecznego już dziś płacimy wysoką cenę, stając się w coraz większym stopniu naśladowcami obcej myśli i cudzych pomysłów. Stąd już tylko krok do konsumowania wytworów materialnych i niematerialnych, które wytworzyły inne nacje. Zamiast przebijać się do grupy krajów o wysokim poziomie cywilizacyjnym staczamy się do grupy biernych, marnie wykształconych i sterowalnych odbiorców myśli i towarów napływających do nas ze świata zewnętrznego.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Niech komentarzem do tego wpisu będzie artykuł zamieszczony pod adresem: http://www.rp.pl/artykul/9157,877153-Harvard-w-Polsce-nielegalny.html?p=1
Ta publikacja z wczorajszej "Rzeczpospolitej" bardzo trafnie oddaje sytuację na polskich uczelniach.

Anonimowy pisze...

Nie docenił Pan siły układu, który zresztą rośnie w siłę. Nie czarujmy się, społeczeństwo obywatelskie nie istnieje i nie ma na jego powstanie w możliwej do przewidzenia przyszłości żadnych szans. Droga kariery stoi otworem tylko przed tymi, którzy nagną kark i wejdą w układ interesów. Dla takich jak Pan, profesorze Pluskiewicz miejsca nie widzę. Smutne, ale prawdziwe!

Anonimowy pisze...

Ja się z Panem Profesorem nie do końca zgadzam. Nie potrzebujemy żadnego systemu oceny - jedyną oceną powinna być efektywność w pozyskiwaniu środków - grantów. W USA to jest prawdziwa ocena naukowca, a nie IF i inne śmieszne punkty i ankiety. Problem w tym, że w USA miejsc gdzie można pozyskać granty są tysiące, od McDonalda (zaskoczenie, prawda?) aż po duże państwowe instytucje, typu NIH. W polsce mamy kilka, z których praktyczne znaczenie ma jedna. To musi rodzić różne patologie. Kolejna rzecz - rankingi uczelni to tylko rankingi. Jeśli patrzeć na nasz Uniwersytet jako szkołę zawodową (którą jest) to nie sądzę, aby wykształcenie naszych absolwentów plasowało się poniżej 1600 pozycji. Jednak praktyka (emigracyjna) pokazuje, że są oni dobrze przygotowani (a przynajmniej ci którzy chcą być). Problemem jest to, że można skończyć naszą uczelnię z minimalnym zasobem wiedzy, gdyż ministerstwo przyznaje dotację per student a nie per poziom studenta, uczelnia nie może więc studentów tracić, stąd potrzeba zaliczania praktycznie wszystkim. Oczywiście nie znaczy to, że nie mamy nic do poprawy. Trzeba by się więc zastanowić co obniża ranking. Nawet jeśli skupimy się wyłącznie na nauce, to wyraźnie widać, że przy tym poziomie finansowania nic nie popchniemy. Wyniki nie zależą liniowo od przeznaczonych środków. Jest pewien punkt poniżej którego finansowanie tylko przedłuża zgon i moim zdaniem z taką sytuacją mamy do czynienia, skoro finansowanie wielu placówek w USA jest wyższe niż całe nakłady na naukę w Polsce. Aby tworzyć prawdziwą dużą naukę potrzebne są odpowiednie zespoły ludzi. A obecna sytuacja nie sprzyja ich tworzeniu. Nie wystarczy lider, który samotnie będzie wszystko ciągnął. Potrzebne są także "woły robocze", które będą realizować koncepcje lidera i wnosić także własny wkład. Żeby zrobić porządne badania potrzebny jest zespół kilku-kilkudziesięciu osób (co widać po liście autorów wielu publikacji, a przecież nie są tam umieszczeni tzw. technicy). Czy w jakimś Polskim uniwerku mamy taką komfortową sytuację? Czy z pozyskanych grantów łatwo można sobie zatrudnić członków takiego zespołu? Czy lider ma swobodę w wydatkowaniu przyznanych środków? Oczywiście nie. Nie tylko dostajemy ochłapy (bo co można zrealizować za kilkaset tys. z NCN, jeśli np. zatrudnienie jednego sensownego człowieka rocznie to ok. 100 tys.?). Co można zrobić, jeśli na każdą bzdurę ogłaszane są przetargi, a kontrolerzy NIK piszą raporty tak dziwne, że nawet Pietrzak by się ich nie powstydził? Co jeśli muszę kupować odczynniki 3x droższe, bo akurat z tą firmą jest "umowa", zamiast kupować taniej bezpośrednio w USA? To są problemy. A nie to czy profesurę powinno się zdobywać tak czy inaczej, czy jakie kryteria trzeba spełniać do habilitacji. To są bajki bez znaczenia.
A ten artykuł z RP jest śmiechu wart, widać, że autor tylko teoretycznie zna sytuację w USA. Powiem tylko tyle - owszem, może i uczelnię można tam od ręki otworzyć, powodzenia jednak życzę w otworzeniu uczelni medycznej, której dyplom otworzy drogę do praktykowania zawodu lekarza. Pod tym względem Polska to raj.

Anonimowy pisze...

Do anonimowego z 20 maja 2012 11:35. Na pewno absolwent Harvardu nie zna choć trochę realiów panujących w USA?