poniedziałek, 30 maja 2011

Usłyszane w poradni

Przed kilku dniami jedna z pacjentek w czasie wizyty lekarskiej stwierdziła, że nie boi się spotkań ze mną i może zawsze swobodnie porozmawiać o swoich problemach zdrowotnych. W pierwszym odruchu byłem zdumiony, ale pacjentka szybko uświadomiła mi, że pojęcia strach lub przynajmniej niepokój w czasie porady lekarskiej to codzienność. Do pewnego stopnia jest to zrozumiałe, w końcu do lekarza zwracamy się z problemami zdrowotnymi; zatroskanie o stan zdrowia jest naturalne. Ale jednak co innego się niepokoić a co innego bać.
Pacjent nigdy nie może bać się lekarza!

Ta sytuacja skłoniła mnie do spojrzenia na naszą rzeczywistość uczelnianą. Od 6 lat obserwuję miejscowe realia i muszę ze smutkiem skonstatować, że słowo „strach” zrobiło tu zastraszającą karierę.
Słowo ‘STRACH” rzuciło pomost między poradnią i uczelnią.
Koledzy boją się ze sobą rozmawiać, bo obawiają się „przecieku” zbyt odważnych opinii, podwładny boi się przełożonego (a czasem odwrotnie), członek organu kolegialnego (niezależnie od pozycji w uczelni) raczej nie zabiera głosu nie chcąc narazić się władzy, bo przecież każdy chce otrzymać awans lub nagrodę. Strach skutecznie paraliżuje dyskusję, sam byłem parę razy świadkiem, gdy padało pytanie w czasie obrad Senatu o powody odmiennego stanowiska któregoś z członków Senatu (do mnie także Pani Rektor kierowała takie pytania). Wolność, każdy jej przejaw, ale wolność akademicka w szczególności jest niezwykle wrażliwa na każdą próbę nacisku lub sterowania.

Dyskusja zamiera, wspólne posiedzenie Rad Wydziału w maju 2010 roku było apogeum tego smutnego procesu atrofii akademickości i triumfu siły nad wolnością.

Następne spotkanie Rad Wydziału ma odbyć się 1 czerwca, pytania skierowane do władz uczelni mamy kierować na dwa tygodnie wcześniej. Kto je wyśle? Samobójca albo poplecznik władz lub też jakiś niepoprawny, niezłomny zwolennik demokracji uniwersyteckiej. Zamiast swobodnej, otwartej i niczym nieskrępowanej dyskusji (poza ogólnie przyjętymi zasadami kultury osobistej) przygotowuje się społeczności akademickiej kolejny precyzyjnie wyreżyserowany spektakl. No cóż, firma PR zatrudniona przez władze uczelni dba o wizerunek władz, nie uczelni. Taki lokalny model sterowanej dyskusji akademickiej, zafałszowanej rzeczywistości, żałosna parodia prawdziwego uniwersytetu.

10 komentarze:

Anonimowy pisze...

Ze strachem trudno jest żyć. Strach paraliżuje. Wykorzystują to w podły sposób nasze władze. Osoby zastraszone, nie mające innej alternatywy w obecnej trudnej rzeczywistości zrobią wszystko czego oczekuje mobber. Zestresowany organizm nie pozwala jednak normalnie funkcjonować. Wyzwala energię, która niszczy zdrowie i psychikę. Nie wiem jak długo można znosić taki stan, ale człowiek za wszelką cenę chce go zrzucić. Tylko silni i ważni mogą się mobberowi przeciwstawić. Ale ci z kolei mają zbyt dużo do stracenia, bo każdy w swoim życiu zawodowym czegoś oczekuje i mobber może mu to zapewnić. Przed wyborami pani rektor rozdawała odznaczenia, na które większość oczekiwała, w innym przypadku skutecznie postraszyła. Nie było siły (tak jak we Wrocławiu), która mogłaby podjąć skuteczną walkę. To strach powodował, że większość milczała i kolejne niszczące pracowników pomysły przechodziły. Tylko jeden właściciel bloga się odważnie wyłamywał. Ale jeden to za mało, by pokonać zło. I jeszcze był przez kolegów strofowany, bo oni za wszelką cenę chcieli mieć spokój. Wszyscy widzieli zachowanie władz na ostatniej wspólnej radzie. Oburzenie było powszechne. Ale myślę, że na tej nic nowego się nie zdarzy. Porażki przedstawią jako sukces i będą zadowolone z dobrze spełnionego obowiązku. Czy my też? Widocznie miarka jeszcze się nie przebrała.

Anonimowy pisze...

W Polsce strach, pastwienie się nad innym człowiekiem ma długą tradycję, szczególnie na uczelniach. Dlatego polskie uczelnie są daleko w rankingach akademickich. I nie ma się co łudzić, że będzie lepiej. Duch komunizmu i niszczenia innych to niestety typowe cechy w naszym narodzie, a na uczelniach występują tego ekstremalne formy. Teraz liczy sie tylko dorabianie na państwowym, dobre kontrakty prywatnych placówek z NFZ i władza nad duszami innych. Polscy jako naród po prostu dają sobą pomiatać, nie mają siły powiedziec 'dość'. Dlatego jedynym wyjściem dla absolwenta jest wyjazd i robienie kariery poza krajem. Teraz Niemcy i Austria przyjmują lekarzy z otwartymi rękami.

Anonimowy pisze...

Strach jest domeną ludzi słabych,podatnych na wpływy innych. Inaczej ujmując - bez kręgosłupa. Niestety, ludzie uzależnieni od innych nie mogą sie swobodnie wypowiadać,brak im odwagi, boją się reakcji tych, którzy nimi sterują.
Jak widać cena strachu jest wysoka, często powoduje uzależnienie, ubezwłasnowolnienie, a potem to już trzeba nieustannie uciszać własne sumienie.Zatraca się wolność, która jest najcenniejszym darem i dobrem najwyższym.
Pytanie - czy warto tak żyć?
Jedno jest pewne, ludzie poddajacy się łatwo takiemu uczuciu nie powinni piastować funkcji kierowniczych, których wykonywanie powinno być związane z umiejętnością odważnego wypowiadania się i podejmowania samodzielnych decyzji.
Jest jeszcze inne wytłumaczenie strachu. To brak kompetencji i wiedzy, często na tematy podstawowe.
Czego jednak powinniśmy się bać? -gniewu Bożego.
Danuta Jarosz

Anonimowy pisze...

Zestresowane osoby nie żyją normalnym życiem. Są sparaliżowani.Mobberka kuraszewska sprawiała, że osoba, którą wzywała (kierowniczka działu) trzęsła się tak, że nie można było jej uspokoić. Nigdy nie widziałam czegoś takiego. Zwolniła się sama. Odchorowała to, leczyła się. Czego się bała? Zachowania mobberki, niesłusznych oskarżeń o to, co sama jej kazała zrobić. Arogancji i popisywania się tej Dyzmy w spódnicy. Braku wychowania, braku elementarnych zachowań w stosunku do podwładnych, braku sprawiedliwości i zwykłego człowieczeństwa, radości ze zrobienia drugiemu krzywdy i satysfakcji z tego, że każdy robić musi to, co każe, chociaż wiadomo, że to jest źle i na dobre nikomu nie wyjdzie. W ten sposób wrobiła wiele ludzi.

Anonimowy pisze...

Jeżeli mobber nie ma ofiary, czuje się bezsilny. Nie mogąc się znęcać na podwładnym nie ma nad nim władzy. Ministerstwo nauki powinno przeprowadzić anonimową ankietę nt. znęcania się przełożonych, szczególnie na uczelniach medycznych. Wyniki były by przerażające. Mamy XXI wiek, otwarte granice, zawsze można zmienić swoje życie i miejsce pracy, aby nie dać satysfakcji mobberowi, który swoje słabości ukrywa pod postacią dręczenia podwładnych. Zdrowie psychiczne i fizyczne jest najważniejsze. A tak w ogóle, skąd w ludziach, najczęściej posiadajacych jakąś formę władzy tyle negatywnych emocji i zła ? Dlaczego niszczenie drugiego człowieka sprawia im satysfakcję ? To najlepszy temat dla badań psychologów.

Anonimowy pisze...

Nie bardzo wiem o co chodzi autorowi poprzedniego komentarza. Bo ja mimo otwartych granic nie mam zamiaru rezygnować z pracy w uczelni i szukać czegoś nowego, tym bardziej poza granicami. W końcu te chore rządy, mam nadzieję, skończą się i główna moberka opuści uczelnię wraz ze swoją świtą.

Anonimowy pisze...

Co jest złego w nowym wyzwaniu zawodowym, zostawieniu mizerii uczelnii i godnego życia w innym miejscu ? Po co się zamęczać i samoponiżać tylko w celu bycia pracownikiem uczelni za najniższą stawkę w skali płac dla pracowników naukowych ? a jeżeli do tego dochodzi jeszcze mobbingujący szef, to chyba jedynym wyjściem jest zostawienie z uśmiechem miejsca pracy, które wyniszcza pracownika, niestety głównie psychicznie.

Anonimowy pisze...

W SUM nie pracują tylko źli ludzie. Ta uczelnia nie ma tylko obecnie dobrych zarządzających. Jest wielu którzy mimo wszystko starają się dobrze wypełniać swoje obowiązki, są dobrymi nauczycielami i mimo modnej obecnie arogancji potrafią szanować współpracowników, bez względu na ich pozycję w uczelnianej hierarchii i być wzorem dla studentów. Ta uczelnia zasługuje na to żeby wrócić do dawnej świetności. Przecież kiedyś zajmowaliśmy dobre miejsca w rankingach, a nasi absolwenci byli dobrze oceniani. A komu ma na tym zależeć jak nie nam pracującym tu od lat i pamiętającym te dobre czasy. Dlaczego zło ma zawsze zwyciężać? Dlaczego tak źle się teraz traktuje tych, którzy pracowali na dobre imię Uczelni i pozbywa się ich? Dlaczego proponuje się ucieczkę przed mobbingiem, dając w ten sposób przyzwolenie dla tych zachowań. Mądrzy ludzie szanują swoich poprzedników.

Anonimowy pisze...

Odpowiedź jest złożona - to wpływ różnych czynników spowodował, że jest jak jest.
1. zbyt wiele wydziałów= brak jedności ze swoją alma mater
2. totalna mieszkanka różnych osobowości: tych dziwnych z lat realnego socjalizmu oraz młodego, agresywnego i bezwględnego pokolenia.
3. górny śląsk był znany przed 1990 rokiem z rządów partii, wpływów polityki i tzw. 'zamordyzmu'
4. bardzo zróżnicowany przekrój pracowników naukowych i administracyjnych: od super oddanych nauce (tych juz coraz mniej) do krypto-karierowiczów za wszelką cenę
5. obszar metropolii śląskiej=duże możliwości dla rynku medycznego=duże możliwości dla prywatnych biznesów medycznych dzięki startowi z uczelni
6. przenikanie biznesu/różnych interesów (patrz burzony ACM)/rodzinnych wpływów i lokalnej administacji i władz
7. gdy wchodzi w grę każdy rodzaj władzy, zanikają wszelkie zasady i ludzkie odczucia.
8. często ci, którzy przeszli trudna drogę naukową (szef, który znęcał się i mobbingował w przeszłosci) teraz sami upodobnili się do swoich poprzedników.
9. zbyt dużo tzw. wielkich nazwisk, zamiast podstawowych i uniwersalnych standardów współżycia społecznego
10. typowa natura niektórych polaków, oparta często na intrygach, zawiści, złościwości, oby tylko koleżance/koledze nie było za dobrze, a jezeli jest bardziej zdolna, pracowita - to najlepiej ją zniszczyć, poniżyć.
11. w dużej metropolii można dużo ukryć i dużo przemija bez żadnych konsekwencji - jeszcze raz przykład burzonego ACM za setki milionów złotych

Podsumowanie - bardzo wątpliwe, aby w ciągu naszego pokolenia było lepiej, szczególnie z dydaktyką, student jest na szarym końcu. Tak było zawsze, liczyło się tylko zdobycie habilitacji i profesury, a studenta się dręczyło. Powstaną małe grupy prowadzące ze sobą 'wojnę' w imię prywatnych spraw, o proste rzeczy: pieniądze na naukę, stanowiska kierownicze, możliwość zarabiania na badaniach klinicznych i dobrych kontraktach z NFZ. A im więcej będzie się intrygowało za plecami tym bardziej uczelnia będzie podupadać. Teraz w rankingach prowadzą małe, ale bardzo prężne uczelnie, na których szanuje się pracowniak i studenta i przestrzega podstawowych praw. Czas mitologii kolosów medycznych minął bezpowrotnie i bardzo dobrze.

Anonimowy pisze...

Powody, dlaczego należy czym prędzej uciekać z uczelni, gdy widać, że sytuacja jest beznadziejna przedstawił ktoś z UWM przy komentarzach z 1 czerwca. Ale decydujacym czynnikiem jest intuicja, gdy wyczuwa się, że: kierownik zrobi wszystko, aby uwalić kandydatkę/kandydata na habilitację, celowo tworzy się przeszkody przy składaniu wniosku o otwarcie przewodu habilitacyjnego, dziekan robi wszystko, aby kandydatka/kandydat nie doszedł do etapu kolokwium habilitacyjego, celowo przedłuża się w nieskończoność recenzje habilitacyjne. Tak, to prawda szkoda życia na komunistyczne gierki, intrygi i walkę o kilkaset złotych więcej.