sobota, 20 listopada 2010

Przypadki szpitalne

Opiszę dziś sytuacje, których byłem świadkiem pracując w szpitalu. Życie kreuje czasem najbardziej nieprawdopodobne sytuacje, niejedna z nich nas przerasta, smuci, czasem przeraża. Na szczęście są także sytuacje wywołujące uśmiech, czasem nawet głośny śmiech.

Przed laty na oddziale leżała 32-letnia kobieta z chorobą nowotworową. Okrutnie cierpiała z powodu dolegliwości bólowych. Medycyna była całkowicie bezradna, przez długie tygodnie widzieliśmy jak gaśnie, jej jedynym ratunkiem były narkotyczne leki przeciwbólowe. Pamiętam salę, na której leżała, pamiętam wyraz twarzy tej chorej targanej bólem, a najgorsza była nasza bezsilność…

Na oddział dostała się maturzystka M., dziewczyna dotąd całkowicie zdrowa. Diagnostyka wiodła do rozpoznania „choroba Wilsona”. Przebieg był niekorzystny, chora miała powikłania wątrobowe i mózgowe. Leczenie było nieskuteczne. Była z nami wiele miesięcy, na oddziale towarzyszyła jej matka, która nie odstępowała córki w dzień i w nocy. Nie traciła nadziei. Najgorsze stało się w nocy z piątku na sobotę, M. zmarła. Od rana w sobotę obejmowałem dyżur; gdy wszedłem na oddział panował tam całkowity paraliż; matka nie odstępowała od ciała ukochanej córki, nie pozwalała na podjęcie koniecznych w tej sytuacji działań, płakał cały personel pielęgniarski, płakali pacjenci. Co zrobić? Jak się zachować? Tego nas nikt nie uczył…

Jak określać pacjenta? Czy lekarz może, a nawet powinien zawsze w pełni identyfikować się pacjentem, pamiętać jego imię i nazwisko czy też wystarczy określenie: pacjent pod oknem na Sali nr 4? To odwieczny dylemat; na ile lekarz-humanista powinien być blisko chorego, pełen empatii towarzyszyć mu w cierpieniu. Taka postawa wydaje być oczywista, ale to tylko jedna strona medalu. Gdy lekarz całkowicie odda się chorym to pole widzenia zamiast trzeźwej oceny i niezbędnego dystansu zajmują osobiste uczucia. Lekarz „choruje” z pacjentem. A przecież ma ich setki, tysiące, swe autentyczne zaangażowanie może przypłacić wręcz własnym zdrowiem. Nadmierne zaangażowanie może sparaliżować jego psychikę. Jak zatem wypośrodkować, jak nie czynić z pacjenta bezosobowego numerka, a nie zaniechać jednocześnie postawy lekarza-humanisty?

Co charakteryzuje dobrego lekarza? Tych cech jest wiele, opowiem teraz o pewnej młodej lekarce, stażystce. Dajmy podtytuł tej wypowiedzi: „Pewność siebie”.
Miało to miejsce w 1995 lub na początku 1996 roku. Pewnego dnia, gdy w dyżurce lekarskiej rano prowadziliśmy ożywioną dyskusję dotyczącą pacjentów przyjętych w ramach ostrego dyżuru, ta młoda adeptka medycyny stwierdziła:
„Co się tak ekscytujecie tymi pacjentami, przecież to wszystko jest takie proste, wiadomo co trzeba z nimi zrobić, medycyna jest łatwa, wiem o tym bo mam dyplom z wyróżnieniem, znam wszystkie książki i medycyna nie ma dla mnie tajemnic”.
Ze zdumieniem słuchaliśmy tego wywodu, pewność siebie naszej młodszej koleżanki była niczym niezachwiana. Ale ten brak pokory, koniecznej cechy każdego myślącego lekarza, został brutalnie przez życie wypunktowany. Jakiś czas później, po porannym raporcie po ostrym dyżurze, zapytałem tą wszechwiedzącą osobę czy nadal uważa, że medycyna jest taka łatwa. A był to bardzo trudny dyżur i wielu pacjentów nie zechciało chorować wg schematów książkowych, a nasza bohaterka była lekarzem dyżurnym. Pewność uleciała, pozostał ułomny człowiek, ale niesmak zarozumialstwa pamiętamy.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Nie dziwię się stażystce.Wielu asystentom i profesorom których znam poprzewracało się w głowach i wydaje im się, że mając kilka literek przed nazwiskiem są alfą i omegą. Wydaje im się,że mogą zmieszać człowieka z błotem.Więc stażystka z wyróżnieniem, której udało się z wyróżnieniem przejść te studia na naszej pewnie uczelni ma takie a nie inne przeświadczenie o swojej wiedzy i swoich umiejętnościach.Przecież te alfy i omegi dały jej takie a nie inne stopnie.

Anonimowy pisze...

Podejrzewam,że kolezanka prymuska robi kariere na S.U.M. ...