piątek, 4 września 2009

W odpowiedzi na pytanie czytelnika

Nim poniżej podzielę się mą wiedzą (nastąpi to niebawem) dotyczącą pytania Czytelnika (do postu z 4 września) kilka ogólnych spostrzeżeń. Uważam, że z założenia nauka to sfera wolności, wolności prawie nieograniczonej. Jedyne ograniczenia dotyczą zasad etycznych. Zatem przejdźmy szybko do meritum. Nie sądzę by uczelnia miała obowiązek organizowania czegokolwiek badaczowi, to on musi wiedzieć, co chce robić, co ma badać, z kim zamierza współpracować etc. Wolność uniwersytecka, w tym także wolność naukowa może być realizowana przy minimum warunków obiektywnych. Co nie jest zakazane jest dozwolone. Co to oznacza w uczelni? Szeroko rozumiane władze uczelni mają stworzyć dobrą, sprzyjającą nauce atmosferę, uprościć wszelkie procedury dotyczące badań tak bardzo, jak to jest możliwe czyli dać badaczowi

SWOBODĘ BADAWCZĄ.

Czyli im mniej administracji, nakazu, zakazu, polecenia, zalecenia, dyrektywy, regulacji, formularzy, podpisów, podań, podpisów i pieczątek tym lepiej!

To mamy już z głowy, mamy wymarzony, przyjazny uniwersytet, kompetentną administrację, proste procedury, ale czy to są wystarczające warunki by nauka, także ta tworzona wspólnie z kolegami z innych uczelni kwitła? Nie sądzę, to my sami musimy wykazać się inicjatywą, poszukać partnerów do pracy naukowej, ustalić z nimi zasady współpracy, nauczyć się grać w zespole. Nikt tego za nas nie zrobi.

Na pewno nie będziemy myśleć o takiej działalności gdy w zasadzie każdy nasz ruch wymaga uzyskania pozwolenia, gdy jesteśmy traktowani jak pracownicy z taśmy produkcyjnej, gdy z założenia jesteśmy podejrzewani o najgorsze intencje i czyny...

PS. W moim dorobku mam prace oryginalne publikowane w czasopismach z Listy Filadelfijskiej z kolegami z uczelni medycznych z Warszawy, Wrocławia, Białegostoku, a ostatnio prowadzę duży program badawczy w grupie osób z Warszawy, Łodzi i Poznania. To badanie było prezentowane w prestiżowej sesji Hot Topics na European Calcified Tissue Symposium we Wiedniu w maju 2009r. Pewnie gdyby było realizowane w jednym ośrodku nie było by tak wysoko ocenione - to przykład, że warto pokusić się o dobrych partnerów i zrobić coś wspólnie.

8 komentarze:

Anonimowy pisze...

Który z naukowców będzie tracił czas na wspólne prokekty badawcze, skoro sam może dostać od firmy kilka milionów złotych na rękę (opodatkowane?)za badanie kliniczne, o którym nawet nie wie pracodawca ? Obrońcy badań klinicznych powinni wyciągnąć wnioski. To całkowity upadek zasad etyki i będzie niestety gorzej, jeżeli centralnie nie wprowadzi się jednoznacznych i transparentnych wymagań co do realizacji i kierowania projektami badań klinicznych.

Anonimowy pisze...

Drogi Anonimie,
widać, że nie masz pojęcia o organizacji badań klinicznych.

Badanie NIE RUSZY w danym ośrodku, jeżeli nie ma podpisanej umowy z instytucją (szpital, poradnia itp.. Przemawia przez ciebie czysta zawiść i brak wiedzy, jak cięzką, coraz cięższą (bo rosną wymagania) pracę wykonuje się w badaniach klinicznych. Zarobek dla badaczy po prostu nie różni sie od stawek w innych krajach (a wg ciebie powinien być dla Polaków niższy?). Czy płaci się podatki? A jak Twoim zdaniem można nie zapłacić? Znasz jakiej sposoby z własnego doświadczenia? To się nimi podziel.
A jezeli któryś z głównich badaczy nie dzieli sie z zespołem, to zespoł po prostu powinien odmówić udziału i tyle...

Straszna jest ta próba wylania dziecka z kąpielą. troche przypomina to zarzynanie transplantologii przez Ziobrę. Dosyć skuteczne zresztą...

Jeżeli zaczną sie piętrzyć trudności formalne, to po prostu Polska przestanie otrzymywać propozycje kolejnych badań i z powodzeniem zastąpia nas Rumuni czy Rosjanie.

Wtedy będziesz zadowolony?

Anonimowy pisze...

Z faktami trudno dyskutować. Tak, wymagania ulegają podwyższeniu, z korzyścią dla bezpieczeństwa pacjenta i jednostki prowadzącej badanie. Pytanie dotyczy głównie proporcji wynagrodzenia dla zespołu i kliniki jako głównego miejsca badań. Czy proporcje mają wynosić odpowiednio 90%:10% ? Każdy może sam odpowiedzieć na to pytanie, czy tak być powinno.

W większości krajów Unii Europejskiej wymogi wobec takich badań klinicznych są znacznie wyższe niż w kraju, niektóre kraje w ogóle nie zezwalają na angażowanie naukowców uczelni medycznych w tego typu projekty z uwagi na widoczny gołym okiem konflikt interesów.

Jeżeli profesor, naukowiec i światowej sławie byłby odpowiednio wynagradzany z macierzystej uczelni, sytuacja na rynku badań klinicznych produktów leczniczych wygladała by w Polsce zupełnie inaczej. Kariera akademicka nie powinna być celem do nieograniczonych zysków, które nie przekładają się w żaden sposób na poprawę jakości leczenia pacjenta.

Anonimowy pisze...

Proporcje są zawsze do uzgodnienia. Jednostka może zgodzic się na określoną kwotę lub żadać wyższej.
A podział 90/10% jest raczej sprawiedliwy, bo na ogół wszystko, co jest potrzebne do prowadzenia badania dostarcza sponsor (włącznie z gazikami do dezynfekcji przy pobieraniu krwi).
Szpital musi zapłacić za trochę rekawiczek i parę połaczen telefonicznych, chociaż większość procedur odbywa sie obecnie w internecie lub za pomocą darmowych numerów. Jeżeli trzeba korzystać z aparatury medycznej szpitala, to na ogół przewidziane są dodatkowe kwoty...
A badacze muszą wykonać całą robotę i ponieść pełną odpowiedzialność.
Nie bardzo zatem wiem, dlaczego jednostka ma pobierać większy haracz?
W badaniach uczestniczy się nie tylko dla zysku. To kwestia prestiżu, kontaktów, publikacji..
A poza tym jest to mozliwość leczenia pacjentów, którzy na dany lek musieliby czekać kilka lat. Sa też pacjenci, u których dostepne leki sa nieskuteczne i dajemy im w ten sposób szansę.
Za granicą badaczami są właśnie głównie profesorowie uczelni medycznych a ewentualne konflikty interesów ujawnia sie przed rozpoczęciem badania.
I tyle.

Anonimowy pisze...

To oczywiste, że pacjenci w większośći przypadków są największymi beneficjentami takich badań i dzięki najnowszym lekom mogą mieć zapewnioną najlepszą opiekę medyczną.

Czy jest jednak możliwe, aby jedna osoba była w stanie samodzielnie
prowadzić równolegle np. kilka, kilkanaście projektów badań klinicznych w tym samym czasie, równolegle wykonując typowo akademickie obowiązki naukowe
i dydaktyczne, kierując zespołem klinicznym i pisząc publikacje ?

Dlaczego w umowie z pacjentem, opócz klauzuli ubezpieczenia nie ma jasno podanego związku między danym lekarzem, a firmą i wysokości jego wynagrodzenia ?

Czy NFZ powinien finansować procedury medyczne, które wykonywane są w ramach badania klinicznego w publicznym szpitalu klinicznym, którego główną funkcją jest leczenie pacjentów, dopiero na drugim planie praca typowo naukowa ?

Czy wieloletnie i stałe zaangażowanie w liczne badania kliniczne wpływa na jakość zwykłego leczenia NFZ pozostałych pacjentów nie objętych takimi
badaniami ?

Czy szpital publiczny powinien być miejscem do prowadzenia prywatnych badań, o których nie wie pracodawca ?

Czy profity za badania klinicze są rzeczywiście adekwatne do nakładu pracy jeżeli za 1 długi projekt badawczy nad lekiem ktoś dostaje jednorazowo tyle, ile przez całą karierę zawodową ? (kwoty liczone w milionach złotych = 30 lat pracy z pensją 10 tysięcy miesięcznie)

Jeżeli wszystko prowadzone jest zgodnie z zasadami etyki oraz przepisami prawa to Naczelna Izba Kontroli, ABW, CBA, uczelnia-pracodawca oraz urząd skarbowy nie mają powodów do kontroli i wyciągania drastycznych sankcji
ocharakterze karnym lub dyscyplinarnym.

Anonimowy pisze...

Centralny rejestr wszystkich prowadzonych badań klinicznych w Polsce prowadzony przez Urząd Rejestracji Leków i/lub CEBK z dostępem publicznym on-line, z podaniem listy osób biorących w nim udzał i wysokości finansowych
honorariów oraz związkach z rynkiem leków. W przyszłości również taki wpis powinien być w Europejskiej Bazie Danych o Badaniach Klinicznych

Limitowanie liczy badań przypadajacych na jednego kierownika w określonym czasie. Dla porównania, obecnie wolno realizować tylko 1 grant naukowy z
ministerstwa nauki.

Kontrola umów przez pracodawcę, czyli wyższą uczelnię medyczną

Podział środków finansowych na wszystkich biorących w nim udział: pielęgniarki, doktorantów, młodych lekarzy specjalizujących się, asystentów, itp. personel średni powinien mieć informacje o prowadzonych badanich, jeżeli np. pielęgniarka odpowiadająca za rozdział leków sponsorowanych przez firmę w ramach badania na oddziale powinna być z tego tytułu wynagradzana.

Kontrola majątku prowadzących badania kliniczne i jego porównanie z deklaracjami podatkowymi przez urzędy skarbowe.

Jawne, coroczne sprawozdania finansowe z badań klinicznych, nie tylko wobec firmy, ale również uczelni. Badanie kliniczne nie jest typową umową handlową, wiec tajemnica handlowa nie obowiązuje.

To wszystko pozwoliło by na skuteczny monitoring polskiego rynku badań klinicznych, szacowany na setki miliardów złotych rocznie.

Anonimowy pisze...

Panie Profesorze, wobec stwierdzonej przeze mnie cenzury występującej na tym blogu (trochę niespodziewanie) nie będę dalej
dyskutować z tym biedakiem, którego najwyrazniej nie dopuszczono do udziału w badaniach klinicznych.

Anonimowy pisze...

Czy merytoryczna dyskusja an ważny temat kliniczny w tym kraju ma polegać na pogardliwym i lekceważącym traktowaniu drugiego człowieka nie zaangażowanego w badania kliniczne? Jeżeli ktoś dostaje setki tysięcy złotych/euro za kilka miesięcy pracy polegającej na wpisywaniu danych do tableli i siedzeniu przed komputerem, zamiast rzetelnie opiekowac się po prostu chorym jak tgo wymaga NFZ - to zapewne dlatego jest nazywany "biedakiem" i wyszydzany, że nie dostał tak lukratywnych profitów.

ps. dytrektor szpitala często nie jest informowany o prowadzonych badanich klinicznych, więc nie ponowi winy za ewentualne nieprawidłowości, jeżeli dyrekcja nic nie wie, to osoba uczestnicząca w badanich klinicznych również nie powinna korzystać z komputera szpitalnego w godzinach czasu pracy, w celu realizacji prywatnych zadań zleconych przez firmę.