środa, 29 kwietnia 2020

Konferencja online - COVID19 - jak wykorzystac doswiadczenie?

Witam,
Zapraszam do udzialu w telekonferencji poswieconej COVID19, Sroda, 29 kwietnia, godz. 16 - 18 czasu Chicago (poczatek o 23.00 czasu polskiego)

https://us02web.zoom.us/j/89149180355

Bardzo prosze o przekazanie informacji o konferencji do Panstwa Znajomych i adresatow. Mam nadzieje ze uda sie przeprowadzic konferencje dla wielu uczestnikow. Jest wielka okazja, by dowiedziec sie ciekawych rzeczy i jednoczesnie byc dumnym z misji polskich lekarzy, oficerow Wojska Polskiego.

Program Konferencji obejmuje trzy 10-15 min prezentacje po ktorych wykladowcy beda odpowiadali na przeslanie podczas konferencji pytania.

Wykladowcy to lekarze - czlonkowie Polskiej Misji Medycznej, ktora przybyla do Chicago 23 kwietnia w efekcie bezposrednich rozmow miedzy Prezydentami Polski I USA.
Plan Konferencji:
1. Problemy i rozwiazania w walce z COVID19 we Wloszech - Dr. Robert Ryczek
2. Reorganizacja systemu Emergency w czasie pandemii - Dr. Jakub Klimkiewicz
3. ECMO w leczeniu pacjentow z COVID - Prof. Miroslaw Czuczwar
4. Odpowiedzi na przeslanie przez chat pytania.

Celem misji w ktorej uczestnicza lekarze, ratownicy medyczni i pielegniarki z Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie jest podzielenie sie doswiadczeniami z partnerami amerykanskimi z walki z COVID19 w polnocnych Wloszech.
Gopodarzem Misji w USA sa Illinois National Guards, a uczestnicy zapoznaja sie z systemem przygotowan I reagowania na pandemie w USA, wlacznie z dzialalnoscia szpitali, osrodkow opieki, osrodkow reagowania kryzysowego oraz nowo powstalych szpitali polowych. .
Jak do tej pory, jest to pierwsza (I jedyna) grupa lekarzy, ktorzy pojawili sie w USA od czasu rozwiniecia epidemii we Wloszech, Hiszpanii i innych krajach Europy.

Zapraszamy - prosze o ewentualne przetestowanie lacznosci przez zoom.us przed konferencja. Z uwagi o liczbe uczestnikow, wszystkie mikrofony beda wylaczone umozliwiajc czysty przekaz ze strony wykladowcow.
Podlaczenie do konferencji nie wymaga oplat ani innych dodatkowych czynnpsci.
Planowane jest nagrywanie wykladu ktory pozniej bedzie dostepny na stronie Zwiazku Lekarzy Polskich w Chicago, www.ZLPCHICAGO.ORG

Dziekuje I do zobaczenia/uslyszenia.
Marek Rudnicki, MD

wtorek, 28 kwietnia 2020

Parę słów o nauce

W cieniu pandemii miało miejsce ważne wydarzenie dla polskiego świata nauki. Prezydent RP A. Duda powołał nowego Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Został nim Wojciech Murdzek. Wcześniej nowy minister przez 12 lat był prezydentem Świdnicy i posłem VIII i IX kadencji Sejmu.
Jak widzimy stanowisko ministra objął były samorządowiec, dziś polityk.

Czy nauka to resort jak każdy inny, którym można kierować bez jakiegokolwiek doświadczenia w tym obszarze?

Nie sądzę, nauka to niezwykle "wrażliwy" teren. Tu do kierowania trzeba wizjonera, osoby mogącej wytyczać kierunki rozwoju na dekady. Nie kwestionując dobrej woli nowego ministra czy jego innych kompetencji np. kierowniczych czy administracyjnych to nie wyobrażam sobie by było możliwe wytyczanie nowych horyzontów.
A nowe perspektywy, śmiałe wizje są potrzebne nie tylko samym naukowcom, to absolutnie niezbędny warunek rozwoju państwa. Państwa niezależnego od obcej myśli, państwa silnego intelektem własnych elit, w tym liderów w świecie nauki.
Na blogu wielokrotnie poruszałem strategiczne znacznie nauki dla Polski. O znaczeniu każdego kraju nie świadczy liczba obcych montowni, galerii handlowych, stadionów piłkarskich i aquaparków.
Obawiam się, że kryzys, który właśnie się zaczyna za sprawą pandemii obnaży zaniedbania polskiej nauki rzutujące na poziom rozwoju cywilizacyjnego kraju.

czwartek, 23 kwietnia 2020

Dziś i jutro

Dziś sprawy akademickie zeszły na dalszy plan, świat zmaga się z pandemią.
Warto mimo natłoku presji bieżących wydarzeń przez chwilę z pewnej oddali spojrzeć na obecną sytuację.
Czy pamiętasz Czytelniku 4 czerwca 1989? co się wówczas wydarzyło? Z naszej, polskiej perspektywy to był dzień ważnych wyborów Polek i Polaków, pierwsze po II wojnie światowej częściowo wolne wybory. Jak powiedziała Joanna Szczepkowska: "4 czerwca w Polsce skończył się komunizm".
Ale przecież w skali globalnej 4 czerwca to dzień masakry na Placu Niebiańskiego Spokoju, tego dnia wojsko chińskie dokonało tam masakry protestujących studentów, domagających się swobód obywatelskich i demokracji. Zginęło wiele tysięcy ludzi.
I co zrobił świat? Nic, przez trzy kolejne dekady trwa proces inkorporowania Chin (pardon Chińskiej Republiki Ludowej) do cywilizowanego świata. Krwawy reżim w najlepsze prowadzi globalną ekspansję. Chiny wcale nie ukrywają chęci zdominowania świata.
O ostatnie miesiące są tego najlepszym przykładem, ChRL wyeksportowała swój "najlepszy" produkt, jego nazwa to COVID-19.

Współczesny świat zamarł w bezruchu. Ale mamy Chiny, dostarczą nam maseczek, wadliwych testów do badań diagnostycznych, vivat Chiny! Nowy rodzaj wojny, wojna biologiczna, ale może jeszcze bardziej trafnym określeniem jest "wojna cywilizacyjna". Wojna o panowanie nad światem.
To być może ostatni moment by zapobiec światowej katastrofie, by nie dać się przerobić na chińskich najemników. Dziś połączony potencjał Europy, USA, Kanady, Australii i wielu innych krajów pozwala na zatrzymanie chińskiej ekspansji, jej efekty dziś odczuwa każdy z nas.

Tylko czy to jest jeszcze możliwe? Czy wolny świat jest w stanie przejrzeć na oczy? Czy demokracja może skutecznie walczyć z bezwzględnym reżimem?

Jest takie powiedzenie, że historia nigdy się nie powtarza. Lenin kiedyś powiedział, że kapitalistów powiesimy na sznurze, który sami wyprodukują i nam sprzedadzą. To się nie udało w latach 20-tych ubiegłego stulecia dzięki zwycięstwu militarnemu w bitwie warszawskiej.
A dziś jest coraz bliżej podporządkowania świata zachodnich demokracji interesom bezwzględnego reżimu chińskiego.

niedziela, 19 kwietnia 2020

Apel o nadsyłanie relacji związanych z epidemią

Docierają różne relacje pracowników opieki zdrowotnej dotyczące ich bieżących doświadczeń związanych z epidemią.
Wczoraj zadzwonił do mnie znajomy chirurg, jego relacja jednoznacznie pokazuje, że tak naprawdę w obliczu problemu epidemiologicznego dyrekcja szpitala zostawiła go samemu sobie. Wiele dramatycznych wypowiedzi można znaleźć w sieci.
Sądzę, że ważne jest by zbierać takie relacje. To da w przyszłości możliwość uzyskania szerszej oceny wydarzeń. To ma znaczenie nie tylko dokumentacyjne, ale może być pomocne w przygotowaniu zasad działania na przyszłość w podobnych sytuacjach.
Proszę o nadsyłanie swoich uwag na mój adres poczty elektronicznej podany na blogu i wyrażenie zgody na publikację relacji na blogu z podaniem nazwiska autora lub anonimowo. Jeśli autor nie życzy sobie publikacji tekstu proszę o taką informację.

piątek, 17 kwietnia 2020

O niewidzialnym wrogu, który rzucił świat na kolana



Trzykrotnie zabrałem głos w sprawie pandemii – 22.03, 31.03 i 7.04. Od początku miałem wątpliwości czy na pewno przyjęto najbardziej właściwą strategię działań.

To był i ciągle jest ogromny dylemat: ratować życie ludzkie czy ratować świat od katastrofy cywilizacyjnej?

W pierwszym odruchu każdy powie: życie to wartość najważniejsza, musimy go bronić za wszelką cenę. I tak w zasadzie działa cały świat – poza Szwecją. Nie ma dyskusji, życie każdego człowieka jest warte podjęcia działań w jego obronie. Ale kroki paraliżujące funkcjonowanie całych państw wcale nie muszą oznaczać, że uzyskamy oczekiwany efekt.
Po pierwsze, paraliż państwa to także paraliż systemu opieki zdrowotnej, co nieuchronnie musi spowodować trudności z otrzymaniem opieki z innych przyczyn. Już dochodzą informacje – nie tylko z Polski – o mniejszej liczbie udarów i zawałów. Przecież to niemożliwe, ci pacjenci nie docierają po prostu do szpitali. Jak długo można leczyć pacjentów „przez telefon”?
Po drugie, paraliż gospodarki musi spowodować problemy z bieżącym finansowaniem systemu opieki bo środków do dyspozycji będzie mniej.
Po trzecie, wytrzymałość personelu nie jest nieograniczona. Jest nas za mało, ochrona przeciwwirusowa jest niewystarczająca i należy założyć, że pracowników medycznych będzie ubywało.

Stąd pytanie czy nie należało poważnie wziąć pod uwagę innych scenariuszy. Czasu na zastanowienie było dużo, już przecież na początku roku było wiadomo, że pandemia jest wysoce prawdopodobna. Było co najmniej 5-6 tygodni na rozważenie możliwych sposobów działania. Od takich analiz są „think tanki”, a decyzje podejmują w imieniu całych społeczeństw ludzie aktualnie sprawujący władzę. To nie może być działanie pod presją chwili, bez solidnej analizy. Nie sztuką jest podjąć taką lub inną decyzję bez przewidywania jej konsekwencji – tych bieżących i tych dotyczących przyszłości milionów ludzi. To jak w szachach, początkujący adept królewskiej gry planuje najwyżej kilka ruchów, mistrz przewiduje swe ruchy na 15 posunięć, arcymistrz na ponad 20. A wobec „niewidzialnego” wroga świat zaczął podejmować błyskawiczne decyzje. Gdyby rzeczywiście w skali globalnej istniała współpraca można by znacznie wcześniej podjąć działania zapobiegawcze. Nie należy także pominąć doświadczeń z przeszłości, było zagrożenie epidemią SARS czy Ebola, był czas na wprowadzenie modeli działań zaradczych.
Ale „money, money, money” jak zawsze górą, chciwość człowieka nie zna granic…

Dziś na zmianę drogi na jakiej się znajdujemy już za późno. Podjęta obrona życia ludzkiego w swej istocie wcale nie musi oznaczać powodzenia tej misji, natomiast z pewnością doprowadzi do zapaści cywilizacyjnej, pewnie tym większej im dane państwo jest biedniejsze. Ale dobie globalizacji wszyscy odczują efekt COVID-19.

Pytanie na koniec: czego ta brutalna, tragiczna lekcja nauczy ludzkość?

czwartek, 16 kwietnia 2020

List Profesora Ryszarda Brusa

SZANOWNY PANIE PROFESORZE,


Czytam Pański blog przeciętnie 1 - 2 razy w miesiącu. Jak na emerytowanego pracownika SUM (od 12 lat) jest on dla mnie źródłem informacji czym żyje Uczelnia, z którą byłem związany przez 48 lat i 4 miesiące.

W Pańskim wpisie z dnia 26.03. br. przeczytałem opis strajków studenckich przed stanem wojennym i cytat:

"Nie pamiętam, kto był pomysłodawcą by zorganizować cykl wykładów dla strajkujących studentów".

To pragnę wyjaśnić. Od dnia 01. 09. 1980 r w wyborach powołano nowe Władze Uczelni. Na Wydziale zabrzańskim Dziekanem został Prof. Szczepański, mnie zaś powołano na stanowisko Prodziekana ds. Studenckich. I od jesieni 1981 roku Dziekanat został zalany falą strajkujących studentów. Jednym z liderów Niezależnego Zrzeszenia Studentów na wydziale był Roman Cichoń, student, który jednocześnie pracował w Kole Naukowym Katedry Farmakologii pod moim bezpośrednim kierunkiem. Miałem z Nim doskonałe relacje, co chyba może potwierdzić dziś Prof. Cichoń, znakomity i ceniony kardiochirurg.
Na jednym z posiedzeń Kolegium Dziekańskiego dyskutowaliśmy o bieżących sprawach studenckich w tym o ich wolnym czasie na korytarzach Dziekanatu. Wpadliśmy na pomysł by zorganizować studentom jakieś zajęcia, np. wykłady. Pomysł został zaakceptowany a Dziekan Prof. Szczepański zlecił mi realizację tego pomysłu.

Niebawem wygłosiłem pierwszy wykład, nie pamiętam jego tematu. Pomysł "chwycił". Od tego momentu prawie codziennie zapraszałem naszych mądrych, wybitnych ludzi z uczelni by spotkali się ze studentami i przedstawili coś sensownego na naukowe i inne tematy.

Tak to przebiegało aż do 8 grudnia kiedy zakończył się strajk studencki.

To tyle krótkich refleksji na wspomniany temat.

Z poważaniem,

RYSZARD BRUS, emerytowany Profesor SUM (od 01. 10. 2008 r.).

sobota, 11 kwietnia 2020

Jeden trefny pacjent rozwali cały szpital

https://kobieta.onet.pl/jeden-trefny-pacjent-rozwali-caly-szpital/ey9ezxg

czwartek, 9 kwietnia 2020

Życzę Czytelnikom bloga
zdrowych i bezpiecznych
Świąt Wielkiej Nocy

wtorek, 7 kwietnia 2020

Głos eksperta

Profesor Robert Flisiak pisze:

- Nie miejcie złudzeń. Koronawirus zawita i zanim się rozpędzi, padną wątłe zakaźne zespoły lekarsko-pielęgniarskie wykończone absurdalnymi skierowaniami z SOR i awanturami z ekipami karetek systemowych. Czy są ochotnicy gotowi ich zastąpić? - pyta prof. dr hab. Robert Flisiak, prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych, w „Menedżerze Zdrowia”.

Tekst prof. Roberta Flisiaka:
- W dniu, w którym piszę te słowa, Polska jest już krajem o średniej liczbie rozpoznawanych dziennie zakażeń SARS-CoV-2. Ale czy jest to prawdziwa liczba zakażeń? Oczywiście, że nie. Co gorsze, nie wiemy, czy jest ich dwa czy trzy razy więcej. Każdy z nas zna przykłady osób, które pomimo objawów choroby nie zostały zbadane. Niektóre z nich w sposób zdyscyplinowany pozostawały w izolacji, ale część zapewne nie wytrzymała. Jednak nawet ci, którzy pozostali przez dwa tygodnie w izolacji, mogą być nadal źródłem zakażenia, o czym wie każdy lekarz monitorujący chorych w oddziale chorób zakaźnych. Do tego dochodzą bezobjawowi nosiciele rozsiewający zakażenie. Tymczasem w wielu województwach izolatoria dla o bezobjawowych zakażonych są fikcją, a osoby oczekujące na wyniki odsyłać trzeba do izolacji domowej. Czy można wierzyć w to, że w Polsce nagle tak poprawiły się warunki mieszkaniowe, że każda taka osoba ma własne lokum? Wprawdzie wzrosła liczba laboratoriów, ale realizacja zalecenia WHO, które w skrócie brzmi „test, test, test” jest niemożliwa, bo wąskim gardłem (nomen omen) pozostają punkty pobierania próbek. Ale co gorsze aktualne działania ministerstwa wskazują na brak woli zwiększania ich liczby. Czyżby z obawy, że przełożyłoby się to na zwiększenie liczby rozpoznanych zakażeń? Czemu służą absurdalne stwierdzenia, że testowanie w kwarantannie jest zbędne, gdy jest oczywistym, że jest to najłatwiejszy sposób zlokalizowania potencjalnych zakażonych? Dlaczego wzorem Koreańczyków, którym udało się ograniczyć epidemię, nie otwieramy punktów pobierania próbek w każdym możliwym miejscu? Przecież wiadomo, że jedynym sposobem opanowania epidemii jest izolacja zakażonych, ale żeby ich izolować, trzeba ich wykryć, a żeby wykryć, trzeba testować.

Tymczasem praktycznie głównymi miejscami testowania stały się izby przyjęć oddziałów chorób zakaźnych, które dodatkowo są obciążone niebywałym ruchem chorych kierowanych z „podejrzeniem” COVID-19. Niestety, rozpoznanie to stało się tak modne, że jest podstawowym u chorych zagrożonych zawałem, z wieloletnim POChP, z urazami głowy czy z ostrym brzuchem. Tak naprawdę wystarczy stwierdzenie gorączki powyżej 37 stopni Celsjusza lub kaszlnięcie, aby natychmiast kierować do oddziału zakaźnego.
Ilu Polaków musi umrzeć tylko dlatego, że ktoś uznał w swej bezlitosnej głupocie albo co gorsze z premedytacją, że od dzisiaj ból za mostkiem jest efektem działania koronawirusa? Gdzie się podziały lata studiów, nauki do specjalizacji i zbierania doświadczeń medycznych?

Wciąż są SOR-y, które nie wpuszczają karetek na podjazd bez uprzedniego zmierzenia ciepłoty ciała. Trudno mi zrozumieć lekarzy ryzykujących życie pacjenta w takiej sytuacji. Niestety, to nie jest tylko niewiedza, ale także brak instynktu samozachowawczego. Jak można być tak naiwnym i myśleć, że „zaraza” przejdzie bokiem. Przecież widać po tym, co się dzieje w Europie, że kraje z nieporównalnie lepszą jakością opieki zdrowotnej mają codziennie tysiące zachorowań i setki zgonów. Zadajcie sobie pytanie, jakie są powody, by Polska miała nie przechodzić tego, co obserwujemy we Włoszech, Hiszpanii, Francji czy nawet w Niemczech. Czy jesteśmy lepiej przygotowani? Czy mamy pod dostatkiem sprzętu ochrony osobistej? Magazyny są pełne respiratorów? A może mamy więcej lekarzy i pielęgniarek?

Jeżeli policzymy, to nietrudno dojść do wniosku, że wkrótce codziennie będzie rozpoznawanych w Polsce kilka tysięcy zakażeń i kilkaset zgonów z powodu SARS-CoV-2. A to znaczy, że wszystkie szpitale będą „covidowe”. Czy myślicie, że wtedy małe izby przyjęć oddziałów i klinik chorób zakaźnych przyjmą wszystkich chorych? Czy naprawdę sądzicie, że da się tam umieścić wszystkich potrzebujących? Czy sądzicie, że tych kilka respiratorów prowizorycznie zainstalowanych w salach nie przystosowanych do funkcji OIT uratuje ich życie?

Nie miejcie złudzeń.

Zanim COVID-19 się rozpędzi, padną wątłe zakaźne zespoły lekarsko-pielęgniarskie wykończone absurdalnymi skierowaniami z SOR i awanturami z ekipami karetek systemowych. Czy są ochotnicy, którzy są gotowi ich zastąpić?

Niestety, COVID-19 zawita wkrótce do każdego szpitala. I to niekoniecznie przez SOR, przychodząc z pacjentem. Jak uczy doświadczenie, nierzadko koronawirus wchodzi z personelem i to może tym, który dzisiaj tak „dzielnie” broni bramy szpitalnej. Bo przecież jeżeli ktoś irracjonalnie zachowuje się w pracy, dlaczego ma postępować mądrze w domu, w sklepie, na ulicy gdzie może też być złapany przez wirusa. Jeszcze się łudzicie, że ten natłok chorych przyjmą szpitale jednoimienne, te z niewyszkolonym i niezabezpieczonym personelem? Kto i kiedy miał ich przygotować, skoro nie było tam doświadczonych zakaźników i epidemiologów? Jeżeli jeszcze nie utworzyliście w każdym szpitalu oddziału obserwacyjnego, w którym pacjenci podejrzani o zakażenie będą mogli poczekać w warunkach izolacji na wykluczenie SARS-CoV-2 w pobliżu specjalisty (chirurga, ginekologa) i jeżeli nie zaczęliście wcześniej rozsądnie myśleć o zabezpieczeniu personelu, to już po was. Jutro lub pojutrze zostaniecie zaskoczeni eksplozją zakażeń, która w ciągu dnia zamieni wasz szpital w zakaźny albo w zakażony. Nie miejcie złudzeń, że da się przenieść wszystkich chorych łącznie ze „strażnikami bram SOR-u” do oddziałów zakaźnych. Tam, jak mawiał klasyk, już nie będzie niczego...

Lata beztroski kolejnych rządów i ministrów zdrowia zrobiły swoje.

Niedofinansowanie służby zdrowia jest niczym przy brakach w chorobach zakaźnych. Przez całe lata uznawano, że to specjalność skazana na zapomnienie, bo przecież to nie średniowiecze... Skoro SARS, MERS, „świńska” grypa czy ebola przeszły obok, to znaczy, że nic nam już nie zagrozi. Wnioski o uznanie specjalności choroby zakaźne za deficytową były lekceważone przez kolejnych ministrów. Teraz gdy jest ponad 20 specjalności uznanych za deficytowe, a chorób zakaźnych nadal wśród nich nie zobaczycie, należy utworzyć w trybie pilnym kategorię specjalności superdeficytowych, w której powinno być miejsce wyłącznie dla chorób zakaźnych. Jeśli nie, to za kilka lat, gdy przyjdzie kolejna epidemia, nas, zakaźników i naszych oddziałów będzie już o połowę mniej. Czy wystarczą wtedy e-wizyty w POZ?

Pozostaje mieć nadzieję, że rządzący uczą się na błędach. Jako prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych nie proszę o nic nadzwyczajnego. Oczekuję tylko deklaracji zmiany podejścia do ginącej specjalności, na której opiera się obrona przed tą pandemią i następnymi, które są nieuchronne. Proszę o […].

Tekst w całości opublikujemy w „Menedżerze Zdrowia” 3-4/2020. Czasopismo można zamówić na stronie: www.termedia.pl/mz/prenumerata..

Oklaski dla pracowników służby zdrowia

Dziś wiele mówi się o pracownikach służby zdrowia. Z okazji światowego święta płyną gratulacje do pracowników systemu opieki. Dziś w dobie pandemii to jest szczególnie ważne. Wiele osób w mediach w spektakularny sposób wyraża swą wdzięczność dla lekarzy i innych pracowników opieki zdrowotnej, widzimy polityków i zwykłych ludzi. Tak, to absolutna prawda, oddanie i odpowiedzialność naszego środowiska jest ogromna.
Szkoda jednak, że pomija się mniej medialną stronę codziennej pracy. Pandemia pokazała jak słaby jest nasz system, w jak trudnych przychodzi nam pracować. Wieloletnie zaniedbania ciągnące się od czasów tzw. socjalizmu wcale nie zostały nadrobione w ostatnich trzech dekadach. Jak to możliwe, że ten tak ważny społecznie obszar jest zauważany tylko w czasach nadzwyczajnych wydarzeń?
Za taki stan rzeczy odpowiadają wszystkie rządy od 1990 roku.
Nie potrzeba nam oklasków w świetle fleszy, obywatele oczekują prawdziwych reform. A pamiętajmy, po pandemii zostanie nam wykonanie ogromnej pracy. Już dziś pacjenci - poza tymi z COVID-19 - są pozostawieni sami sobie. Cena jaką zapłacimy za ten stan, mierzona zagrożeniem zdrowotnym Polek i Polaków jest i będzie wysoka.
Cenę jak zawsze zapłacą zwykli obywatele.

sobota, 4 kwietnia 2020

Bieżące pytania

Przed paroma dniami zadzwonił do mnie znajomy z prośbą o pomoc w zalezieniu lekarza, specjalisty. Udało mi się dotrzeć do kompetentnego lekarza, ale niestety była możliwa tylko porada telefoniczna. Ten lekarz zasugerował wykonanie pewnych laboratoryjnych badań dodatkowych oraz zdjęcia klatki piersiowej. Okazało się, że aktualnie nie jest to możliwe, nawet w trybie badania płatnego.

A wczoraj inna osoba się do mnie zwróciła z zapytaniem co ma zrobić bo niezbędnie potrzebuje leku p-bólowego a jej poradnia rodzinna jest zamknięta i nie ma nawet możliwości wystawienia e-recepty.

Nasuwa się pytanie: co mają zrobić osoby pilnie wymagające pomocy lekarskiej?
Czy na pewno działania związane z epidemią COVID-19 muszą prowadzić do paraliżu całego systemu opieki zdrowotnej?
To stwarza zagrożenie zdrowia i życia dla ogromnej liczby pacjentów pilnie potrzebujących pomocy lekarskiej.

Proszę o uwagi i własne spostrzeżenia.

czwartek, 2 kwietnia 2020

Noblistka Olga Tokarczuk o pandemii

Szanowni Państwo,
w związku z toczącą się w internecie dyskusją wokół mojego felietonu opublikowanego w „Frankfurter Allgemeine Zeitung” i kontrowersjami narosłymi z powodu faktu, że cytowane są jego wyrwane z kontekstu fragmenty, postanowiłam udostępnić Państwu całość oryginalnego tekstu w języku polskim.
Zapraszam do lektury :)
Olga Tokarczuk

Okno
Z mojego okna widzę białą morwę, drzewo, które mnie fascynuje i było jednym z powodów, dlaczego tu zamieszkałam. Morwa jest hojną rośliną - całą wiosnę i całe lato karmi dziesiątki ptasich rodzin swoimi słodkimi i zdrowymi owocami. Teraz jednak morwa nie ma liści, widzę więc kawałek cichej ulicy, po której rzadko ktoś przechodzi, idąc w kierunku parku. Pogoda we Wrocławiu jest prawie letnia, świeci oślepiające słońce, niebo jest błękitne, a powietrze czyste. Dziś podczas spaceru z psem, widziałam jak dwie sroki przeganiały od swojego gniazda sowę. Spojrzałyśmy sobie z sową w oczy z odległości zaledwie metra.
Mam wrażenie, że zwierzęta też czekają na to, co się wydarzy.
Dla mnie już od dłuższego czasu świata było za dużo. Za dużo, za szybko, za głośno.
Nie mam więc „traumy odosobnienia” i nie cierpię z tego powodu, że nie spotykam się z ludźmi. Nie żałuję, że zamknęli kina, jest mi obojętne, że nieczynne są galerie handlowe. Martwię się tylko, kiedy pomyślę o tych wszystkich, którzy stracili pracę. Kiedy dowiedziałam się o zapobiegawczej kwarantannie, poczułam coś w rodzaju ulgi i wiem, że wielu ludzi czuje podobnie, choć się tego wstydzi. Moja introwersja długo zduszana i maltretowana dyktatem nadaktywnych ekstrawertów, otrzepała się i wyszła z szafy.
Patrzę przez okno na sąsiada, zapracowanego prawnika, którego jeszcze niedawno widywałam, jak wyjeżdżał rano do sądu z togą przewieszoną przez ramię. Teraz w workowatym dresie walczy z gałęzią w ogródku, chyba wziął się za porządki. Widzę parę młodych ludzi, jak wyprowadzają starego psa, który od ostatniej zimy ledwie chodzi. Pies chwieje się na nogach, a oni cierpliwie mu towarzyszą, idąc najwolniejszym krokiem. Śmieciarka z wielkim hałasem odbiera śmieci.
Życie toczy się, a jakże, ale w zupełnie innym rytmie. Zrobiłam porządek w szafie i wyniosłam przeczytane gazety do pojemnika na papier. Przesadziłam kwiaty. Odebrałam rower z naprawy. Przyjemność sprawia mi gotowanie.
Uporczywie wracają do mnie obrazy z dzieciństwa, kiedy było dużo więcej czasu i można było go „marnować”, godzinami gapiąc się przez okno, obserwując mrówki, leżąc pod stołem i wyobrażając sobie, że to jest arka. Albo czytając encyklopedię.
Czy aby nie jest tak, że wróciliśmy do normalnego rytmu życia? Że to nie wirus jest zaburzeniem normy, ale właśnie odwrotnie – tamten hektyczny świat przed wirusem był nienormalny?
Wirus przypomniał nam przecież to, co tak namiętnie wypieraliśmy - że jesteśmy kruchymi istotami, zbudowanymi z najdelikatniejszej materii. Że umieramy, że jesteśmy śmiertelni.
Że nie jesteśmy oddzieleni od świata swoim „człowieczeństwem” i wyjątkowością, ale świat jest rodzajem wielkiej sieci, w której tkwimy, połączeni z innymi bytami niewidzialnymi nićmi zależności i wpływów. Że jesteśmy zależni od siebie i bez względu na to, z jak dalekich krajów pochodzimy, jakim językiem mówimy i jaki jest kolor naszej skóry, tak samo zapadamy na choroby, tak samo boimy się i tak samo umieramy.
Uświadomił nam, że bez względu na to, jak bardzo czujemy się słabi i bezbronni wobec zagrożenia, są wokół nas ludzie, którzy są jeszcze słabsi i potrzebują pomocy. Przypomniał, jak delikatni są nasi starzy rodzice i dziadkowie i jak bardzo należy im się nasza opieka.
Pokazał nam, że nasza gorączkowa ruchliwość zagraża światu. I przywołał to samo pytanie, które rzadko mieliśmy odwagę sobie zadać: Czego właściwie szukamy?
Lęk przed chorobą zawrócił więc nas z zapętlonej drogi i z konieczności przypomniał o istnieniu gniazd, z których pochodzimy i w których czujemy się bezpiecznie. I nawet gdyśmy byli, nie wiem jak wielkimi podróżnikami, to w sytuacji takiej, jak ta, zawsze będziemy przeć do jakiegoś domu.
Tym samym objawiły się nam smutne prawdy – że w chwili zagrożenia wraca myślenie w zamykających i wykluczających kategoriach narodów i granic. W tym trudnym momencie okazało się, jak słaba w praktyce jest idea wspólnoty europejskiej. Unia właściwie oddała mecz walkowerem, przekazując decyzje w czasach kryzysu państwom narodowym. Zamknięcie granic państwowych uważam za największą porażkę tego marnego czasu – wróciły stare egoizmy i kategorie „swoi” i „obcy”, czyli to, co przez ostatnie lata zwalczaliśmy z nadzieją, że nigdy więcej nie będzie formatowało nam umysłów. Lęk przed wirusem przywołał automatycznie najprostsze atawistyczne przekonanie, że winni są jacyś obcy i to oni zawsze skądś przynoszą zagrożenie. W Europie wirus jest „skądś”, nie jest nasz, jest obcy. W Polsce podejrzani stali się wszyscy ci, którzy wracają z zagranicy.
Fala zatrzaskiwanych granic, monstrualne kolejki na przejściach granicznych dla wielu młodych ludzi były zapewne szokiem. Wirus przypomina: granice istnieją i mają się dobrze.
Obawiam się też, że wirus szybko przypomni nam jeszcze inną starą prawdę, jak bardzo nie jesteśmy sobie równi. Jedni z nas wylecą prywatnymi samolotami do domu na wyspie lub w leśnym odosobnieniu, a inni zostaną w miastach, żeby obsługiwać elektrownie i wodociągi. Jeszcze inni będą ryzykować zdrowie, pracując w sklepach i szpitalach. Jedni dorobią się na epidemii, inni stracą dorobek swojego życia. Kryzys, jaki nadchodzi, zapewne podważy te zasady, które wydawały się nam stabilne; wiele państw nie poradzi sobie z nim i w obliczu ich dekompozycji obudzą się nowe porządki, jak to często bywa po kryzysach. Siedzimy w domu, czytamy książki i oglądamy seriale, ale w rzeczywistości przygotowujemy się do wielkiej bitwy o nową rzeczywistość, której nie potrafimy sobie nawet wyobrazić, powoli rozumiejąc, że nic już nie będzie takie samo, jak przedtem. Sytuacja przymusowej kwarantanny i skoszarowania rodziny w domu może uświadomić nam to, do czego wcale nie chcielibyśmy się przyznać: że rodzina nas męczy, że więzi małżeńskie dawno już zetlały. Nasze dzieci wyjdą z kwarantanny uzależnione od internetu, a wielu z nas uświadomi sobie bezsens i jałowość sytuacji, w której mechanicznie i siłą inercji tkwi. A co, jeśli wzrośnie nam liczba zabójstw, samobójstw i chorób psychicznych?
Na naszych oczach rozwiewa się jak dym paradygmat cywilizacyjny, który nas kształtował przez ostatnie dwieście lat: że jesteśmy panami stworzenia, możemy wszystko i świat należy do nas.
Nadchodzą nowe czasy.