sobota, 28 października 2017

O polskiej nauce

 Anonimowy pisze...
Z FB Obywatele Nauki:

Totalna fikcja: "Udział nakładów na naukę w PKB na 2018 r. wyniesie 0,45 proc. Oznacza to wzrost o dwie setne punktu procentowego w stosunku do 2017 r." Dynamika wzrostu zwala z nóg..."
27 października 2017 21:30

To jest komentarz Czytelnika do tekstu z 18.10. Warto się chwilę zastanowić co oznaczają podane liczby. Kraje o wysokim poziomie rozwoju cywilizacyjnego na badania i rozwój przeznaczają około 2% dochodu narodowego. Wg powyższych informacji nasze aktualne (za 2017 rok) finansowanie stanowi zaledwie 21,5% niezbędnego poziomu nakładów na naukę.
No cóż, jest jak jest. Wiemy, że nauka nie stanowiła nigdy przysłowiowego „oczka w głowie” polskich władz. Tak było w czasach panowania najlepszego na świecie systemu „demokracji ludowej”, tak jest od 1989 roku, gdy – jak nam się wówczas wydawało, wkroczyliśmy na drogę normalnego rozwoju.

To tempo wzrostu finansowania nauki zapewni nam pułap 2% za 77 lat czyli w roku 2094…

A bez własnych pomysłów, badań i patentów na zawsze pozostaniemy kolonią, bezładnym skupiskiem ludzi, biernych konsumentów obcych produktów i odbiorców idei powstałych w innych krajach.
Społeczeństwo mieniące się mianem obywatelskiego bez dobrych uniwersytetów nie istnieje.
Sam nie wiem, czy ta dramatyczna sytuacja zepchnięcia środowisk akademickich na absolutny margines życia publicznego to wyraz nonszalancji władzy czy też celowa, dobrze przemyślana polityka zniszczenia polskiego szkolnictwa wyższego i polskiej nauki.
To niezwykle smutna konstatacja, rozbieżność deklaracji o znaczeniu nauki dla rozwoju państwa z realiami jest druzgocąca.

11 komentarze:

Anonimowy pisze...

Przecież powolna degradacja nauki miała miejsce od zawsze, ten dramatyczny trend trwa nadal. Nakłady na naukę w Polsce jedne z najniższych na świecie, a wymagania z kosmosu. Absurd do potęgi. Czy ktoś się tym przejmuje, że badacz musi dokładać, aby przeżyć? Nie, naukowcy to taka grupa, którą łatwo manipulować i wmawiać, że kiedyś będzi lepiej. Rezydenci przynajmniej byli odważni. Dramat...

Anonimowy pisze...

A może naukowców w Polsce jest trochę za dużo? W każdej uczelni nie musi być ich aż tak duża grupa. Nauczyciel akademicki nie musi być przecież naukowcem. A naukowiec nie musi za wszelką cenę uczyć studentów. O tym już były rozważania na tym blogu. Nauczyciel akademicki w naszej uczelni musi uczyć, leczyć i pracować naukowo. Wystarczy żeby robił jedno, byle dobrze. A wiemy, że tak niestety nie jest. Bo wszystko często znaczy nic. O dydaktyce piszą studenci. Wyniki LEK-u potwierdzają ich zarzuty. O leczeniu i lekceważącym stosunku lekarzy wobec pacjentów lepiej nie pisać. O naukowych ułomnościach również.Jeżeli więc zostanie to rozdzielone i naukowców będzie znacznie mniej, to przeznaczone przez rząd pieniądze -być może- im wystarczą. A kto to powinien zainicjować? Otóż uczelnie, które mienią się awangardą i chwalą innowacyjnością, zapisaną nawet w ustawie. Tymczasem status quo to ideał, do którego zmierzają, a stosunki pracy nieodparcie wydają się być feudalne. Czy podejmie ktoś polemikę w tej sprawie i na tym blogu? Bardzo pragnę przeczytać rzeczowe kontrargumenty. Pragnę również dodać, że wielu mądrych organizacyjnych posunięć można dokonać niemal bez kosztów, ale za to z wielkim pozytywnym skutkiem.

Anonimowy pisze...

Nie muszą prowadzić badań?! przecież asystenci i adiunkci biorą pensję za pracę dydaktyczną i również naukową z pieniędzy polskiego podatnika! to jest ich obowiązek!

Anonimowy pisze...

Do Komentatora z godz.23:47
Moje przemyślenia i propozycje nie zostały zrozumiane. To, że w tej chwili jest to ich obowiązek nie oznacza, że tak musi być zawsze. Wystarczy zainicjowanie działań legislacyjnych i wprowadzenie ich w życie. Inicjatywa musi wyjść z wielu uczelni, szczególnie medycznych, bo ich to przecież bezpośrednio dotyczy, a się nie sprawdza. Poza granicami, w wielu krajach tak właśnie jest to rozwiązane. Tylko u nas zawsze niemoc i narzekanie. Proszę zapoznać się z rozwiązaniami w tym temacie np.we Francji.Przecież wyjazdy naszych pracowników są częste, czy więc nie można zapoznać się przy okazji jakie rozwiązania są gdzie indziej? Dobre wzorce należy powielać. Trzeba tylko chcieć. Wybierajmy takie władze, które zajmą się dogłębną reorganizacja pracy w uczelniach, wymuszą na ministerstwie rozwiązania prawne z korzyścią dla studentów i pracowników. I nie będą trzymać się kurczowo starych praw z kosmetycznymi tylko zmianami. Takiego kandydata na rektora mieliśmy, ale zaprzepaściliśmy szanse.

Anonimowy pisze...

Prowadzenie badań naukowych i dydaktyka to dwie potężne działki, którym nie da się podołać w czasie pracy. Do dydaktyki trzeba się przygotować, znać nowości i tradycyjne rozwiązania, ich wady i zalety. Nie wystarczy uczyć z marszu inteligentnych ludzi. Nauka z kolei wymaga inwencji twórczej, zacięcia badawczego oraz czasu na ich realizację. Nie da się tego zrobić mając głowę zajętą dydaktyką. A jeszcze do tego leczenie, które przecież wymaga czasu na dokształcanie i prawidłowych relacji lekarz-pacjent, o które u nas tak trudno. Brak czasu na to wszystko skutkuje miernymi osiągnięciami, a raczej ich brakiem.

Anonimowy pisze...

Ale oczywiście każdy chce być naukowo-dydaktycznym, bo mniej godzin i nieco większe uposażenie. Problem w tym, że są częste przykłady, gdy osoby będąc asystentem czy adiunktem nie uczetniczą w żadnych badaniach i nie mają żadnego udziału w życiu naukowym uczelni ! To przykład jak cały system jest absurdalny...

Anonimowy pisze...

Tymi sprawami powinna zajmować się Konferencja Rektorów Akademickich Uczelni Medycznych, bo do tego jest powołana, aby zajmować się sprawami uczelni medycznych. W uniwersytetach z grubsza ten podział jest zachowany. Jest dydaktyka i nauka. W naszej uczelni dochodzi jeszcze trzeci ważny element: leczenie. Zrozumiałe jest, że każdy lekarz pragnie leczyć, bo tego się przecież uczył. Ale połączenie tych trzech działek niestety nie skutkuje niczym dobrym dla żadnej z nich. Dlatego rozwiązania w uczelniach medycznych winny być dostosowane do ich specyfiki, a wiemy, że nie są. Toteż nie ma efektów. Odrębności w uczelniach medycznych jest więcej i powinno to być odrębnie uregulowane. Ale niestety nie jest.

Anonimowy pisze...

Cytat z ecology blog Michala Zmihorskiego:
"Najpierw należałoby zlikwidować szkoły wyższe w kraju, gdyż wysysają z budżetu państwa aż 16 mld zł. rocznie, a nie ma tam ani edukacji na przyzwoitym poziomie, ani tym bardziej realizowanych twórczych poznawczo badań naukowych. Likwidację, destrukcję wyssaliśmy z mlekiem matki.Na nic więcej Nas nie stać, co dobitnie pokazała owa 28 - letnia wolność, swoboda.Także ponoć za 10 lat góra czeka Nas wszystkich bankructwo.Nauczymy się może wówczas odrobinę pokory? Może również zaczniemy używać rozumu? Kto wie?"

Anonimowy pisze...

To,że odrębności dydaktyki i nauki w uniwersytetach medycznych nie są w należyty sposób uregulowane w ustawie jest oczywiste i chyba wiemy kogo za to należy winić. Trzech srok za ogon nie da się niestety trzymać. I sądzę, że nie chcemy. Dwie sroki wystarczy, aż nadto. Nasze władze powinny zacząć wreszcie w tym kierunku pracować, bo nowa ustawa niebawem się ukaże, a my znowu zostaniemy z ręką w nocniku.

Anonimowy pisze...

Może na początek definicja naukowca? Potem dydaktyka? ilu zatrudnionych w SUM jest naukowców, ile zatrudnionych jest dydaktyków? A ile reszty niedefiniowalnej?

Anonimowy pisze...

Proszę podać te definicje w całości. Sadzę, że warto dyskutować na ten temat, ponieważ interesuje on wielu pracowników zatrudnionych w ŚUM.