czwartek, 10 grudnia 2015

Sprostowanie

W komentarzu zamieszczonym 11.10 godzina 13;39 do tekstu z 9.10.2015 autor komentarza podał nieprawdziwą informację wprowadzając w błąd opinię publiczną, godząc w dobra osobiste rodziny Profesora Krystiana Wity. Informuję, że Profesor Wita nie jest kierownikiem żadnej Kliniki Kardiologii, a jego syn nie jest pracownikiem Śląskiego Uniwersytetu Medycznego, a więc informacja jakoby syn pracował w jednostce kierowanej przez jego ojca nie jest prawdziwa. Nie zostały zatem spełnione żadne przesłanki kreujące niepokojące zjawisko, jakim niewątpliwie jest nepotyzm. Poza tym syn Profesora nie jest zatrudniony przez Samodzielny Publiczny Szpital Kliniczny nr 7 w Katowicach, którym współzarządza Pan Profesor, a jest rezydentem na oddziale kardiologii (było to możliwe za sprawą bardzo wysokiej oceny uzyskanej na Lekarskim Egzaminie Państwowym). Szkolenie w ramach specjalizacji dla rezydentów jest realizowane ze środków Ministerstwa Zdrowia. Wojciech Pluskiewicz

18 komentarze:

Anonimowy pisze...

O ile dobrze orientuję się w organizacji pracy w Ochojcu, to Pan Prof. Krystian Wita jest w szpitalu Z-cą Dyrektora ds Lecznictwa i Kierownikiem jednego z Odcinków I Kliniki Kardiologii, w której pracuje jego syn. Ze sprostowania wynika, że jako rezydent. Nawet jeśli jest to zgodne z prawem, to czy jest to moralne ?

Anonimowy pisze...

Prof. Wita jest również według mojej wiedzy w tej Katedrze i Klinice zastępcą Ordynatora (lub Lekarza kierującego Oddziałem). Jeśli to też nieprawda, to chętnie przeproszę.

Anonimowy pisze...

To przykre, ale jeśli ktoś spośród wielu wspaniałych klinik w Ochojcu o profilu kardiologicznym wybiera właśnie tę, w której osobą wpływową jest tatuś, to musi liczyć się z takimi komentarzami i mianem "świętej krowy" (tak o młodym Wicie mówi się w szpitalu). Lepiej takich sytuacji unikać, aby nie narażać się na podobne opinie. Kontrowersje budzi także NZOZ prowadzony przez Dyrektora Witę w pobliżu szpitala, w którym zatrudnia byłych i obecnych pracowników szpitala (w tym poprzedniego kierownika I kliniki kardiologi i wielu jej obecnych pracowników). No i wreszcie, co z pozostałymi zarzutami zawartymi w tym komentarzu, np. o powołaniu i wyposażeniu w drogi sprzęt oddziału neurochirurgii, który kolejny rok z rzędu nie ma kontraktu, a jego działalność jest utrzymywana z pracy innych oddziałów?

Anonimowy pisze...

A co to znaczy z pracy innych oddziałów? Raczej z pieniędzy publicznych. Mnie cała ta sytuacja się nie podoba. Praca w bezpośrednim otoczeniu ojca źle mi się kojarzy. Stanowczo oczekiwałbym od takich osób innego zachowania.

Anonimowy pisze...

Myślę, że sprostowanie, do którego został Pan zobligowany nie do końca czyni zadość sprawiedliwości oraz etyce. Gdyby syn jego zatrudniony był (lub rezydował) w innym szpitalu, to co innego. Ale posadowienie go we własnej jednostce, w której jest się zastępcą kierownika/ordynatora, zastępcą dyrektora, a więc ma się dużo do powiedzenia w porządku nie jest. Dotyczy to zarówno SUM, jak i Samodzielnego Szpitala. Nikt mnie nie przekona, że nie ma tu cech nepotyzmu. W USA, gdzie Pan Profesor przecież bywa idzie się do pracy, w tym pracy badawczej do całkiem innej uczelni. Nie dotyczy to oczywiście placówek prywatnych, ale tutaj taki przypadek nie zachodzi. Wszyscy się wzorujemy na rozwiązaniach zachodnich: płacach, organizacji pracy, stosunkach w pracy itd. Wzorujmy się i na tym aspekcie.

Anonimowy pisze...

Szanowny Panie Profesorze, jeszcze raz wielki szacunek. Gdyby nie to miejsce, to nikt by nie wiedział o takich sprawach, które śmierdzą na odległość. Geneza braku szacunku dla prof. Wity tkwi w przeszłości i była już przed laty poruszana na blogu. Wieloletni zastępca poprzedniej kierowniczki był szykowany przez nią na następcę. Ogłoszono konkurs, wybrano komisję. Z moich pewnych informacji wynika, że poprzednia rektorka wezwała do siebie kierowników klinik z Ochojca, za sprawą ustępującej ze względu na wiek emerytalny kierowniczki i stwierdziła, że wybrana na RW w Katowicach w sposób demokratyczny Komisja nie gwarantuje wyboru właściwego następcy. Zażądała, aby każdy z nich wystąpił na najbliższej RW i wypowiedział się jednoznacznie popierając jej stanowisko. I o tym Pan Profesor pisał, podając nazwiska tych osób. A wśród nich były naprawdę jednostki przyzwoite, czemu dały wyraz w późniejszym, honorowym zachowaniu. Z tego co mi przekazano, to bardzo ładnie zachował się też na RW prof. Pierzchała, broniąc zasad akademickiej demokracji i prawości. Dwukrotna przegrana Wity pokrzyżowała o wiele szersze plany w potocznie rozumianej kardiologii. W zamian został dyrektorem, a szybkość zdobycia profesury była do pozazdroszczenia, zwłaszcza biorąc pod uwagę kompletnie nie naukową drogę zawodową (pan prof. zarabiał przez lata w zupełnie inny sposób – może o tym przy innej okazji). Teraz wykorzystał fakt przegranej do przyjęcia syna do siebie, bo teoretycznie nepotyzmu nie ma (nie jest kierownikiem). Jednak sprostowanie to jest kwintesencją jego pokrętnego zachowania i manipulowania faktami, które stosuje od lat. Wstyd i tyle. Panie dyrektorze, to nie tak pracuje się na dobre imię swoje i rodziny.

Anonimowy pisze...

Każdy chciałby pomóc swojemu dziecku, to jasne, choć nie każdy zrobiłby to w taki sposób. Naprawdę trzeba nie mieć wstydu ani honoru, żeby w tak kontrowersyjny i niesmaczny sposób wykorzystać swoje możliwości w tym zakresie. I jeszcze czuć się obrażonym. Dyrektorka szpitala nie widzi w tym niczego niestosownego? Szkolenia w NIK nie obejmowały spraw dot. poprawności w stosunkach międzyludzkich? Niestosowności wykorzystywania stanowisk dla własnych celów? Etycznych zachowań? Morale na poziomie Kalego, choć wydaje mi się, że go krzywdzę.

Anonimowy pisze...

Szanowni Przedmówcy, byłem profesorem uczelnianym na tej Uczelni, dużo widziałem, dlatego mogę się wypowiadać.
Oczywiście nepotyzm jest bardzo wielkim złem. Tak wielkim, przy którym bledną inne malutkie przypadłości, jak (1) uzależnianie leczenia oraz przyjęcia na oddział od gratyfikacji finansowej, bardzo częste; (2) błędy medyczne, chociaż przez nie może być szybciej wakat na stanowisku kierownika kliniki; (3) kupowanie doktoratów; (4) pisanie grzecznościowych recenzji; (5) zaliczanie przez łóżko . I nie udawajcie, Szanowni Dyskutanci, że tego nie ma. Ponad 30 lat to oglądałem. I dopiero gdy szanowni Dyskutanci pochyla się nad tymi patologiami, to wówczas można epatować się nepotyzmem. Dopiero wtedy. Obecnie problem nepotyzmu to rozróbki personalne i temat zastępczy.

Anonimowy pisze...

Zabieram głos, bo nie zgadzam się z wypowiedzią pana profesora z godz. 15.45. Nepotyzm nie jest tematem zastępczym. Aby produkować nieprawidłowości 1-5 trzeba być idiotą. Żeby uprawiać nepotyzm wystarczy być cwaniakiem i człowiekiem bez zasad moralnych. Młody adept po studiach przez nepotyzm nie jest odpowiednio kształtowany, tylko demoralizowanych. Po drugie, ze sprostowania odniosłem mylne wrażenie, że autor to człek honoru i został pomówiony. A okazuje się, że tak nie jest. I to nie są "rozróbki personalne", tylko ujawnienie przykrej prawdy.

Anonimowy pisze...

Do Autora tekstu z godz. 22:48. To wszystko, co zostało opisane jest i będzie, bo tacy są ludzie. Walka z tą patologią jest bardzo trudna, ponieważ plotkuje o tym wąska grupa osób, no i jest to trudne do udowodnienia. Ponadto to najczęściej samodzielni pracownicy nauki - osoby wpływowe, kierujące oddziałami i katedrami są winowajcami. Ci, którzy powinni stanowić wzór do naśladowania, pierwsi łamią normy etyczne. I zawsze mają dużo na swoją obronę. Natomiast nepotyzm widać na kilometr. Dokładnie tak, jak w opisywanym przypadku. Dlatego od tego właśnie trzeba zacząć, eliminować i napiętnować to, co można udowodnić. O tym, że ryba psuje się od głowy - wiemy wszyscy. A więc patrzmy rządzącym, szefom i decydentom na ręce: ujawniajmy i eliminujmy dotychczas bezkarną patologię. Musimy to zrobić sami w swoich środowiskach, bo nikt tego za nas nie zrobi.

Anonimowy pisze...

Dyrektorzy szpitali z NIK-u muszą się jeszcze dużo uczyć etycznych zachowań w miejscu pracy. Nasadzeni przez poprzednią rektorkę w nagrodę za niezmiernie kontrowersyjne wyniki kontroli, opisywane szeroko zarówno w prasie jak i na tym blogu, rządzą w poczuciu bezkarności i nieomylności, np. utworzenie wspomnianego oddziału neurochirurgii generującego straty. Niektórzy otrzymali dodatkową nagrodę w postaci doktoratów, nie mając nawet zawodu związanego z medycyną. Studenci są tym bardzo zaniepokojeni i szeroko to komentują. A dyrektorowi z Ceglanej wydaje się, że jest specjalistą w zakresie medycyny i pozwala sobie nawet na ocenę trudności operacji np.zaćmy. To już woła o pomstę do nieba. Jest amoralne, to przejawem pychy i arogancji. Ale władze naszej uczelni wiedzą o tym. I widocznie im to wcale nie przeszkadza.

Anonimowy pisze...

Szanowni Moi Rozmówcy, wczesnemu dyskutantowi (z godz 7:46) odpowiadam: (1) Aby produkować nieprawidłowości 1-5 trzeba być idiotą - cóż ja na to poradzę. (2) odniosłem mylne wrażenie, że autor to człek honoru i został pomówiony - nie jestem ani mniej ani bardziej człekiem honoru... Jak wielu innych pracownikow tej uczelni, miałem chwile dumne, i te ktorych się wstydziłem. Jak każdy. A pomówienia dotykają każdego z nas. Cóż jest przyjemniejszego niż epatować się działaniemi innych. Dyskutantowi z godz 10:59 odpowiadam: To wszystko, co zostało opisane jest i będzie, bo tacy są ludzie. - Za dostrzeżenie tych patologii dziękuję. Natomiast dalszy ciąg wypowiedzi tonuje bardzo te patologie. Ale nadal uważam, że nepotyzm jest najmniejszą z patologii, jeżeli w ogóle jest. Mogę przytoczyć ponad setkę (!) przykładów zatrudniania swoich dzieci na Uczelni. Gdyby teraz w imię etyki usunąć ich wszystkich, to Uczelnia przestałaby istnieć. A poza tym, czy jest istotna różnica między zatrudnieniem syna, czy zatrudnieniem obcego, ale za sowitą łapówką, choćby w postaci wyposażenia kliniki.
Czujmy miarę w tej patologii - nepotyzmie. I niech kamienie rzucają ci, którzy naprawdę są bez zarzutu etycznie.

Anonimowy pisze...

Odnoszę wrażenie, ze żyję w innym świecie, innym kraju i innym otoczeniu od komentatora z 16.46. A może po prostu jestem inny i całe życie starałem się żyć według wpojonych mi w domu zasad. Dlatego proszę mi wybaczyć naiwność, ale łapówki, kupowanie doktoratów czy zaliczanie "przez łóżko" to dla mnie kosmos, którego nigdy nie sięgnąłem. Uważa pan nepotyzm za najmniejsze zło. To absurd. Młody człowiek przyjęty na takich zasadach do pracy od startu zawodowego wie, że jest lepszy od innych, że więcej mu wolno, że ma parasol ochronny, a jego pozycja i kariera nie są wynikiem pracy, tylko tkwienia w demoralizującym układzie. Etat za łapówkę - znowu moja naiwność jest widać bezgraniczna. Trzeba by znać obydwu panów, aby wiedział pan jak dalece jest to układ odbiegający od zasad elementarnej przyzwoitości. Wydaje mi, że zatrzymał się pan w dano minionej epoce. Jeśli się mylę i to wszystko trwa nadal, to znaczy, że jestem głupcem.

Anonimowy pisze...

Do Rozmówcy z godz 17:46. Nie chciałem Pana obrażać, ani też narażać na horror takiego przedstawiania patologii uczelnianych. Może poderwałem Pana wyobrażenia stosunków uczelnianych. Nie wiem, czy są to opowieści - jak Pan pisze, z dawno minionej epoki. Faktycznie od prawie 7 lat już jestem na emeryturze. Ale po pierwsze - mam nadal znajomych na Uczelni, a po drugie - nie wydaje mi się możliwe, aby wszystkie wymienione przeze mnie patologie zniknęły, a pozostał tylko nepotyzm. Znałem wielu dzieci profesorów, zatrudnionych na Uczelni. Wielu. Łatwiej było by mi policzyć profesorów, których dzieci wybrały odmienny zawód. A dzieci profesorów w drugim pokoleniu też byli zatrudniani u swoich dziadków. I prawie wszyscy beneficjenci nepotyzmu dobrze pracowali! Domowa kultura medyczna i przekazywanie zawodu to jest bardzo istotne. Dlatego nie jestem tak nadetyczny w ocenie nepotyzmu. Ma również dobre strony. A i inne patologie - też. Przynajmniej dla niektórych. Nie podoba mi się tylko, jak przysłowiowy złodziej krzyczy - łapać złodzieja. Wszystkich którzy poczuli się urażeni, obrażeni oraz zniesmaczeni moimi wypowiedziami przepraszam. Ale albo się nazywa problem, albo udaje że go nie ma.

Anonimowy pisze...

Do Komentatora z godz.17:46 Nie zatrzymaliśmy się w dawno minionej epoce, a działania odbiegające od zasad elementarnej przyzwoitości trwały i trwają nadal. Ale z pańskiej wypowiedzi wynika, że jest to Panu znane. Wszyscy się z tym zetknęliśmy, nawet jeśli nie uczestniczyliśmy w tych niecnych procedurach. I rzeczywiście trudno jest udowodnić, że ktoś zapłacił docentowi za napisanie doktoratu, ponieważ nikt nie jest tym zainteresowany. To samo dotyczy pisania grzecznościowych recenzji i zaliczania przez łóżko, bo materacem nikt nie był. Zawsze więc można powiedzieć, że są to pomówienia. Zwykle o takich sprawach wie bardzo wąska grupa osób, ale i oni nie potrafią tego udowodnić i boją się zaskarżenia. W ten to sposób sprawcy patologicznych zachowań pozostają bezkarni. I konia z rzędem temu, kto potrafi temu zapobiec. Tylko silnie zakorzenione poczucie przyzwoitości, samokontrola i jasne kryteria postępowania, a nade wszystko honor mogą się temu przeciwstawić. Tylko czy my te cechy posiadamy?

Anonimowy pisze...

Gama patologii opisana w komentarzu z godz.22:48 nie jest niestety listą zamkniętą, posiada różne odcienie. Otóż profesor, kierownik kliniki kazał swojemu zdolnemu docentowi (którego nie darzył sympatią) napisać doktorat dla syna swojego znajomego. Na dodatek tematyka i wyniki badań mają pochodzić z badań własnych docenta. Wcześniej oczywiście musi się zająć stosownymi publikacjami z nazwiskiem doktoranta. Promotorem jednak ma być sam profesor. Uzasadnił to brakiem czasu młodego człowieka. Jeżeli ktoś pomyśli, że w zamian obiecał coś docentowi, to się grubo myli. Profesor nie jest przecież skorumpowany, jest czysty moralnie. To było tylko polecenie służbowe, do wykonania w określonym czasie. Może ktoś zna jeszcze inne przypadki?

Anonimowy pisze...

Jeden z poprzedników (21.28) pisze „I prawie wszyscy beneficjenci nepotyzmu dobrze pracowali!”? Musimy więc odpowiedzieć sobie na pytanie, czy nepotyzm jest złem czy nie? Zwłaszcza, że 13 grudnia już na zawsze będzie się nam kojarzył z absurdem „mniejszego zła” Jaruzelskiego. Jeśli to „mniejsze zło” – proponuję zajrzeć do komentarza, to po co było wprowadzać obostrzenia w tym zakresie? Uważam, że to nie jest dobry układ. Nawet jeśli absolwent to skromny, pracowity i nie wykorzystujący zapewnianej przez mamę lub ojca bezkarności i uprzywilejowania, to i tak ma przekichane, bo każdy powie, że to co osiągnął zawdzięcza rodzinie. Podkreślam, nawet jeśli to nieprawda. W tym konkretnym jednak przypadku sprostowania prof. W nie mamy do czynienia z taką sytuacją. Mam wątpliwą satysfakcję pracowania z profesorem od wielu lat. Akademik z niego żaden. Kiedy ja harowałam ze studentami, on handlował używaną odzieżą (doc. Maserati). O dorobku nie będę się wypowiadać, bo podważałabym ocenę komisji habilitacyjnej i profesorskiej. Ale z pewnością nie widziałam go ćwiczącego ze studentami, a zdaje się, że jest zatrudniony w Sum i bierze za to pieniądze. Trudno więc się dziwić, że syn sprawia wrażenie człowieka pewnego siebie i przekonanego o swojej wyższości. Obawiam się, że ta „droga na skróty” jeśli nie już, to wkrótce mu się udzieli. Tylko takie chore układy kiedyś się kończą. I co wtedy?

Anonimowy pisze...

Jest duża szansa, że gdy ten chory układ się skończy, to nasz beneficjent będzie już daleko do przodu. Obroni doktorat, zrobi specjalizację w szybkim tempie i będzie praktykował. Nikt nigdy mu niczego nie zabierze. Takich synów i córek jest przecież wiele w niemal każdej klinice naszej uczelni.