poniedziałek, 10 listopada 2008

W ostatnim okresie pisałem o sprawie prof. Wolszczana. W międzyczasie na łamach „Głosu Uczelni”, pisma Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu ukazał się list profesora. Uzyskałem od redakcji zgodę na jego opublikowanie.

Sądzę, że warto przytoczyć wypowiedź osoby znajdującej się w centrum sprawy.

Prof. Aleksander Wolszczan w liście do “Głosu Uczelni”

Niesmak z kompromisu
SB zainteresowała się mną w 1973 roku, kiedy jako 26-letni asystent w Instytucie Astronomii przygotowywałem się do wyjazdu na roczny staż do Niemiec. Organizacja ta, tak samo jak PZPR, była nieodłącznym elementem krajobrazu PRL. Wiedziałem, że gdybym zapisał się do PZPR, nie “wychylał się” w czasie studiów i nie miał takiej pasji do badań naukowych, zapewne nie wpadłbym w tę pułapkę. Z młodzieńczą lekkomyślnością uznałem, że do zaakceptowania jest kompromis, według którego pozornie zgodzę się na współpracę i po prostu nie będę udzielał jakichkolwiek użytecznych informacji o kimkolwiek i czymkolwiek, pilnie uważając, aby nie przekroczyć granic elementarnej uczciwości.

Niełatwe kompromisy częściej pozostawiają po sobie uczucie niesmaku niż satysfakcji. Rozmowy z SB, pomimo pozorów, zawsze były trudne i z upływem czasu coraz lepiej rozumiałem, jakie mogą kryć się za nimi niebezpieczeństwa i jakim błędem było dać się uwikłać w taką sytuację. Istniejące zapisy i sposób, w jaki się je interpretuje, w krzywym zwierciadle przedstawiają moją determinację, aby pozostać jedyną osobą mogącą ponieść konsekwencje tych rozmów. Naiwnie, nigdy nie sądziłem, że nazwiska moich kolegów i współpracowników, którymi interesowało się SB i których chroniłem jak umiałem najlepiej, pojawią się teraz w publicznej debacie. Wszystkich ich za to przepraszam.

Z rzadkich, na szczęście, kontaktów z SB udało mi się w końcu wydobyć dopiero w 1981 roku, kiedy to nie zgodziłem się na rozmowę o jednym z moich młodszych kolegów, ogromnie aktywnym w toruńskiej Solidarności. To był mój ostatni “kontakt” i wtedy skończyła się moja “współpraca”. Trzy lata później, już po drugiej stronie oceanu, wysłałem mój paszport do przedłużenia w konsulacie PRL w Nowym Jorku i już go więcej nie zobaczyłem. Dziś wiem, dzięki uprzejmości byłego nowojorskiego konsula generalnego RP, że w mojej tamtejszej “teczce” widnieje notatka SB stwierdzająca, że byłem “wrogiem PRL”.

Aleksander Wolszczan

Tytuł pochodzi od redakcji „Głosu Uczelni”

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Zanim ocenimy zastanównmy się czy każdemu z nas tak "bohaterskiemu" dziś, starczyłoby odwagi by być sobą WTEDY. Jasne że można krzyczeć o honorze i dumie, ale to teraz, bo za komuny trudno było o tym szeptać jeśli chciało się normalnie żyć i mieć jakieś perspektywy w pracy na przykład.

Nie pochwalam tego co robił profesor, więcej powiem, nienawidzę szczerze tamtego ustroju i wszystkich jego mechanizmów, ale mam też odwagę cywilną powiedzieć NIE WIEM, gdy ktoś zapyta mnie czy umiałbym WTEDY się zbuntować...

Zresztą żeby daleko nie szukać w pewnym miejscu znanym nam wszystkim ;) też panuje malutki autorytaryzm, a spójrzmy ilu z tych którzy przecież widzą jego absurdy ma odwagę głośno o nich mówić...

Anonimowy pisze...

Panie profesorze, z całym szacunkiem, ale proszę zostawmy w końcu przeszłość i demony historii, rozpamiętywanie tego w żaden sposób nie rozwiąże spraw akademickich. Mamy XXI wiek, dyamiczny rozwój medycyny, są znacznie bardziej istotne sprawy na ŚUM. Jak wynika z ostatnich komentarzy młodzi ludzie nie widzą sensu pracy na uczelni z powodów finansowych, oni również muszą utrzymać rodziny, płacić za kształcenie podyplomowe i przekazywać swoją wiedzę dla studentow. Z tego co piszą znajdują się w bardzo złej sytuacji i niestety nie mają żadnego wsparcia ze strony władz.