Szanowny Panie Profesorze,
Drogi Wojtku,
Dziękuję za dobre słowa, na które chciałbym zasłużyć. Moja ukochana Żona była jedyną osobą, która zgłosiła disagreement do mojego ostatniego tekstu. Staś ukończył już 8 miesięcy. Prawda. Wiem o tym. Nie chciałem nikogo wprowadzić w błąd. Chodziło mi o jego spojrzenie, nie o dokładny wiek. Ale słusznie, należy być dokładnym.
Jeżeli pozwolisz, chciałbym podzielić się refleksją na temat demokracji. Wspomniałeś o naszej aktywności w Senacie od 2005 roku. Senat to taki nasz uczelniany parlament. Był to dla uczelni trudny czas. Nasz „statek” dryfował, tonął. Pani Rektor musiała podejmować trudne i kontrowersyjne decyzje. Konieczność demokratycznego procedowania zmian nie ułatwiała sterowania uczelnią; w odległej perspektywie okazała się chyba jednak zbawienna. Ty, Profesor i kontrkandydat w wyborach na stanowisko rektora, stanowiłeś „twardą”, chociaż merytoryczną opozycję. Chyba masz taki gen opozycjonisty i nadstawiania karku w imię idei. Ja byłem zwykłym doktorem, reprezentującym wydział, który miał być zlikwidowany. Ale sądziłem, że moim obowiązkiem jest przedstawianie stanowiska, które uważałem za optymalne dla wydziału i uczelni. Nie zawsze było to in line z przedstawianymi projektami. Więc nie dziwiłem się, że szacunek Pani Rektor dla mnie mieszał się czasem z wyraźną irytacją. Mój wieloletni kolega, przełożony i przyjaciel (chociaż przyjaźń nasza bywała „szorstka”), Profesor Jan Duława, cieszący się autorytetem zarówno u władz, jak i w środowisku uczelni, obawiał się czasem, abym nie przebrał miarki. Brał ryzyko na siebie i mówił mi: „ty tego nie mów, ja to powiem”. Profesor Duława, poza tym, że jest wybitnym lekarzem, jest też (właśnie on) humanistą, poetą i znawcą etyki oraz szerzej – filozofii. Obserwowałem ciekawe zjawisko, kiedy Profesor zabierał w Senacie głos. Obydwie strony sporu były równocześnie przekonane, że podzielił ich stanowisko, albo równocześnie przekonane, że wyraził dezaprobatę. Jednak podobne zjawisko zgodności opinii stron sporu, na przykład w odniesieniu do wyroków sądu, zdarza się raczej rzadko. Zwykle jedna ze stron z wyrokiem się zgadza, a druga go kontestuje.
W latach osiemdziesiątych (poprzedniego tysiąclecia!) pracowałem jako lekarz zakładowy w nieistniejącej już kopalni węgla Kleofas. Brałem udział w akcjach ratowniczych. Pamiętam paniczny lęk, kiedy wyposażony w aparat ucieczkowy czołgałem się przez zrujnowany tąpnięciem chodnik, by dotrzeć do górnika, która – jak się okazało – już nie żył. Ubiegając się w ubiegłym roku o przyznanie emerytury, zwróciłem się do ZUS o uwzględnienie okresu zatrudnienia w szczególnych warunkach. Zakwestionowałem też sposób obliczania łącznej liczby dni okresów składkowych i nieskładkowych. ZUS nie uwzględnił mojego odwołania. Osiem lat pracy w górnictwie – to zbyt krótko. Uznałem, że nie jest to sprawiedliwe i odwołałem się do sądu. Przygotowałem pismo procesowe (tak jak umiałem), a znajoma pani prawnik stwierdziła, że może być. W piśmie tym pozwoliłem sobie między innymi zakwestionować konstytucyjność rozporządzenia Ministra Pracy i Polityki Społecznej z 2011 roku. Powołałem się na artykuł 2. Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej. Rozprawę prowadził Pan Sędzia Sądu Okręgowego w Katowicach Krzysztof Hejosz, który moje odwołanie oddalił. W obszernym, ustnym i pisemnym uzasadnieniu stwierdził, że „wątpliwości, które odwołujący podniósł, ... z punktu widzenia czysto poznawczego są interesujące”, ale „sąd nie może wyjść poza granice wyznaczone zakresem samego odwołania oraz treścią zaskarżonej decyzji”. Nieznający mnie sędzia prowadził rozprawę z szacunkiem, a nawet, powiedziałbym, sympatią (praca lekarza rozwija zmysł odbioru sygnałów niewerbalnych), a ja przyjąłem ten wyrok również z szacunkiem, a nawet, co ciekawe, z satysfakcją. Po pierwsze – uzasadnienie było logiczne, po drugie – miałem poczucie, że w sprawie mojej emerytury zrobiłem wszystko, co należy.
Dlaczego o tym piszę? Otóż martwi mnie, kiedy przedstawiciele środowiska prawniczego, w tym wybitni i szanowani sędziowie przedstawiają opinie, z których wynika, że teraz każdy może zakwestionować wyrok wydany przez polski sąd w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej, gdyż ich zdaniem, ta, czy inna ustawa jest niekonstytucyjna, ten, czy inny organ władzy sądowniczej powołano z naruszeniem konstytucji, ten, czy inny sędzia wybrany został w sposób nieważny. Myślę, że fundamentem demokracji jest społeczna zgoda na przestrzeganie uzgodnionych reguł, bez względu na to, czy skutki są dla mnie w danym momencie korzystne, czy nie. Mogę mieć taką czy inną opinię i mogę ją wyrażać, ale nie mogę przekraczać granic, które wynikają z reguł demokracji i ukształtowanego w oparciu o nią prawa. Wyrok sądu może mi się podobać lub nie, ale muszę uznać jego ważność, nie rezygnując z prawa do odwołania się. Kwestionowanie porządku prawnego poprzez przyznanie sobie prawa do orzekania o konstytucyjności ustaw lub ważności wyboru sędziów podważa fundament demokracji. Drogą do zmian jest przekonanie większości społeczeństwa o słuszności swoich poglądów i uzyskanie poparcia w wyborach. Tragicznych przykładów alternatywy dla porządku demokratycznego jest w otaczającym świecie aż nadto.
Z wyrazami szacunku
Jan Szewieczek
P.S. Dziś trochę krytycznie o opozycji, następnym razem, jeżeli Bóg pozwoli, poświęcę kilka refleksji (też krytycznych) rządzącym, również w kontekście demokracji. Mam takiego życiowego pecha, że co zmiana władzy, to mnie „wiatr historii” pcha w stronę opozycji. Ale Ty chyba też masz tego pecha.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz