czwartek, 25 czerwca 2020

W odpowiedzi Czytelnikowi

Anonimowy Anonimowy pisze...
Panie Profesorze,
jak się Pan ustosunkuje do informacji jaką właśnie otrzymaliśmy, że mamy przeprowadzić na wydziałach naszej uczelni kolejne 4 i 5 dodatkowe terminy zaliczenia czy egzaminu. Czy tak bardzo boimy się studentów, że godzimy się na obniżenie wymagań, ba na fikcję, bo przecież te terminy są po to by przepchać tych, którzy się nie nadają, a nie wyegzekwować wiedzę?
Czyżby ideał sięgnął bruku.
Idziemy na dno jako uczelnia, niczym przysłowiowy Titanic.
Strach tylko pomyśleć, że dziesiątki słabych i nie przygotowanych mentalnie studentów wypłynie na rynek pracy i przyjdzie nam - o zgrozo! - kiedyś się z nimi spotkać jako pacjenci, w aptece czy u fizjoterapeuty.
Mamy taką odwagę, by dziś ich przepuścić i dać im zaliczenie i odważnie potem skorzystać z ich usług?

25 czerwca 2020 13:04

W odpowiedzi na powyższy komentarz pozwolę sobie przytoczyć uwagę mojego dawnego przełożonego, Profesora Edmunda Rogali. Po Jego uważnym okiem zdobywałem szlify lekarskie po zakończeniu studiów na wydziale lekarskim w Zabrzu w 1982 roku. Profesor mawiał do swych asystentów: "jak będziecie pobłażliwie traktować niedouczonych studentów sami kiedyś do nich traficie jako pacjenci". To święte słowa, powinniśmy dbać o interes uczelni i utrzymanie dobrego poziomu nauczania, ale w tle jest także nasze własne zdrowie!
Niech to zdanie absolwenta pierwszego rocznika naszej Uczelni, zasłużonego Profesora będzie odpowiedzią na pytanie Czytelnika.

Trudno mi wprost odnieść się do informacji o kolejnych zaliczeniach, może taka decyzja wynika z sytuacji epidemicznej? Niemniej musi budzić niepokój.

Chciałbym także opisać sytuację jaka zdarzyła się przed paru laty. Otóż na ostatnim bloku ćwiczeniowym z interny tuż przed sesją egzaminacyjną w mojej grupie ćwiczeniowej jeden student był nieobecny przez dwa dni zajęć. Nie przedstawił żadnego usprawiedliwienia, po prostu zjawił się na zajęciach jakby wszystko było w porządku. Na końcu zajęć oznajmiłem, że wszystkie osoby zaliczyły ten blok poza tym studentem z dwoma dniami nieobecności, który musi je odrobić. Nie było z jego strony żadnej reakcji, nie próbował umówić się na jakieś dodatkowe dni. Nie zgłosił się ani do mnie ani do kierownika ćwiczeń. I dopiero w drugiej połowie września przypomniał sobie o zaległościach. Wszystkie terminy dawno minęły i skończyło się na powtarzaniu roku.
Czy taka powinna być postawa przyszłego lekarza? Czy takie zachowanie można zaakceptować?
My, pracownicy uczelni mamy nauczać, ale czasem przypada nam także niewdzięczna rola cenzorów zachowania i kultury osobistej...

środa, 24 czerwca 2020

Dwa przypadki z polskiego życia akademickiego

Toczy się burzliwa historia spowodowana wpisami na stronie studenckiej. To dopiero początek tej sprawy i dopiero po jakimś czasie zobaczymy czy uda się dokonać wyjaśnień, ustalić prawdziwy obraz opisywanych zdarzeń a niektórych - po udowodnieniu winy ukarać.
To ważny test dla całej uczelni, a w pierwszej mierze dla nowych władz, szczególnie Rektora-Elekta, Prof. T. Szczepańskiego, którego kadencja niebawem się rozpocznie.

Ale dziś chciałbym zwrócić uwagę, że uczelnia to nie jest przysłowiowa "bezludna" wyspa a sprawy studentów wplecione w proces dydaktyczny wiążą się z innymi obszarami działania uczelni. Drugim, podstawowym obszarem działania każdej szkoły wyższej jest nauka (dla uczelni medycznych pamiętajmy jeszcze o działalności lekarskiej). Dydaktyka i nauka są ze sobą związane, a każdy pracownik naukowo-dydaktyczny (a takich jest znakomita większość) ma w swym zakresie obowiązków prowadzenie zajęć dydaktycznych i badań naukowych. Wspominałem nieraz, także w kontekście bieżących wydarzeń o szkodliwej roli czynnika biurokratycznego. Pomysły z tej sfery są coraz "ciekawsze", dosłownie zabijają idee uniwersyteckie. Nim opiszę dwa autentyczne przypadki zwrócę uwagę na Ustawę 2.0. Czegoś w niej ostatnio szukałem i dostrzegłem, że ten dokument liczy 237 stron! To przejaw próby uregulowania wszystkich możliwych aspektów życia, nieuprawnionych w mojej ocenie dążeń do ingerencji w każdy nasz ruch. Każdy z nas ma być dokładnie śledzonym, bezwolnym trybikiem w maszynerii biurokratycznej.

Przypadek nr 1.
Pewien profesor przygotowywał projekt grantu. Prace były mocno zaawansowane i przeprowadzono także analizę przyszłych wynagrodzeń dla osób realizujących grant. Aplikowano o kwotę 1 mln złotych. Pani z działu nauki wyliczyła wysokość wynagrodzeń i kierownikowi, inicjatorowi projektu wyliczyła kwotę około 1500 zł miesięcznie. Wówczas ten profesor zadzwonił do działu nauki dlaczego ta kwota jest tak niska i usłyszał, że, cytuję: "granty nie są stworzone do dorabiania do pensji". To nie żart, pracownik administracyjny w ten sposób skarcił profesora o znaczącym, wręcz wybitnym dorobku naukowym. Pokazał jego miejsce w szeregu. Pomijając niestosowność samego komentarza warto wspomnieć, że wyliczenie wysokości wynagrodzenia zostały oparte o mnożnik liczby godzin mających być poświęcanych na prowadzenie badań razy stawka godzinowa. Pani z administracji wykonała swoje zadanie zgodnie z zaleceniami. Tylko czy grant to tylko te godziny? Nie, to pochodna lat pracy naukowej, naukowiec nie "sprzedaje" godzin, on wykorzystuje swą wiedzę zdobytą przez całe życie. To się określa mianem "know-how"; przelicznik godzinowy nadaje się raczej do wyceny pracy robotnika przy taśmie produkcyjnej...

Przypadek nr 2.
Profesor, wybitny naukowiec w swej dziedzinie uzyskał grant na kilka milionów złotych. Gdy przystąpił do jego realizacji ze zdumieniem przyjął wiadomość przekazaną mu z administracji uczelni, że 30% wysokości grantu zabierze mu uczelnia. Oczywiście takie zwyczaje to nic nowego i profesor powinien mieć tego świadomość już na etapie przygotowania projektu. Ale w tym momencie był już za późno i okazało się, że po prostu badań się nie da przeprowadzić bo jest za mało pieniędzy. Profesor usiłował bezskutecznie zmniejszyć wysokość kontrybucji, ale uczelnia była nieugięta. I wtedy profesor podjął jedyną rozsądną decyzję, grant zwrócił!
Szybko uzyskał środki zagraniczne i prowadzi badanie bez udziału macierzystej uczelni.


Jak widać, do normalności w polskim życiu uniwersyteckim droga jest daleka, bardzo daleka...
Ryba psuje się od głowy...

czwartek, 18 czerwca 2020

O polskim życiu akademickim

Dotarły do nas informacje, że Rektor uczelni zwrócił się do prokuratury celem podjęcia odpowiednich działań związanych z informacjami ze strony ŚUMemenes. To dobrze, czyny mające znamiona przestępstwa muszą być poddane wnikliwej ocenie odpowiednich organów państwa. Ale przecież nie czyny tego rodzaju stanowią o tak negatywnej ocenie naszej uczelni. Istotą rzeczy jest brak przestrzegania elementarnych zasad życia akademickiego oraz powszechnie akceptowanych zasad życia społecznego. Nie będę powtarzał znanych wielu z nas opisów z codziennego dnia w naszej uczelni zamieszczonych na wspomnianej stronie, to przykra lektura.
Nie wiem czy to jest typowy obraz dla innych polskich uczelni, ale skala problemu przytłacza. I to nie jest w rzeczy samej problem natury karnej (oczywiście opisane czyny należy tępić i karać!), to ogromny kryzys pojęcia "akademickość". To totalny krach, to katastrofa, której nie uzdrowi prokuratura. Długie lata degradacji obyczajów akademickich dziś odsłaniają swe "zdobycze".

My wszyscy, pracownicy polskich uczelni mamy w tym procesie swój udział; przez brak aktywności, odwagi cywilnej, przez milczenie i cichą akceptację upadku, za zgodę na prymat biurokracji nad wartościami uniwersyteckimi.
Gdy kanclerz jest ważniejszy niż rektor to widać koniec tradycyjnej hierarchii akademickiej, to czytelny znak czasu, że biurokracja zdobywa nienależną jej władzę.
Doprawdy nie wiem co będzie dalej, jak długo mamy się zgadzać na taki zjazd i upadek obyczaju akademickiego?
Jak widać, dla władzy nauka i uczelnie to nic nie znaczące słowa, może my sami wreszcie się upomnimy o swe prawa?!

wtorek, 16 czerwca 2020

Kilka pytań pracownika naszej Uczelni - tekst przesłany do autora bloga

Co prawda, w komunikacje z dnia 15.06.2020 Władze SUM ustosunkowały się do  nieetycznego zachowania niektórych członków Wspólnoty Akademickiej w stosunku do Studentów, jednak nieznane jest stanowisko Władz SUM w sprawie zachowań noszących znamiona mobbingu, których dopuszczają się niektórzy przełożeni wobec podwładnych pracowników na tej Uczelni. Pracowników, którzy są również w sposób nieetyczny wykorzystywani, zastraszani, poniżani, szykanowani, którzy boją się mówić prawdę i latami znoszą patologię mobbingu, tylko dlatego, aby nie stracić pracy. Oczywiście nie można uogólniać, gdyż są również na tej Uczelni wspaniali przełożeni, prawdziwi mistrzowie, którzy dzielą się wiedzą, pomagają w dynamicznym i prężnym rozwoju, ale trzeba mieć wielkie szczęście, aby trafić na takiego Kierownika.
Podobnie jak Studenci latami bali się mówić o swojej krzywdzie wielu asystentów, też woli w milczeniu znosić zachowania daleko wykraczające poza normy etyczne, niż się temu przeciwstawić. Czy za zjawisko moralnie akceptowalne i zgodne z prawem można uznać dopisywanie przełożonej, do każdej publikacji wychodzącej z zakładu, pomimo tego, że nie wniosła żadnego wkładu naukowego, a nawet nie sprawdziła pracy? Nazywając rzeczy po imieniu, to jest zwykła kradzież własności intelektualnej. Jeżeli ktoś został kiedykolwiek okradziony to łatwo wyobrazi sobie, jak czuje się człowiek okradany ze swojej pracy naukowej, której poświecił wiele czasu i wyrzeczeń, jak czuje się wtedy, gdy słyszy od swojej przełożonej, że musi dopisać do swojej publikacji jeszcze kolejną osobę/osoby, bo inaczej nie uzyska zgody na opublikowanie manuskryptu.

Czy wymuszanie na podwładnych udziału w „towarzyskich spotkaniach” przez kierownika jednostki, nie jest niedopuszczalną formą wykorzystywania swojej pozycji zawodowej?
Czy publiczne uwłaczanie godności podwładnej, która zaszła w ciążę może być akceptowalne na tej Uczelni?
Czy dopuszczalne jest nieprzestrzeganie przez przełożoną zapisów Statutu SUM, mówiących o obowiązku „dbania o stały rozwój naukowy pracowników” w sytuacji, w której przełożony blokuje podwładnemu pracownikowi naukowo-dydaktycznemu rozwój naukowy na kilka znaczących lat?
Dlaczego dopuszcza się sytuacje, w której pracownik z prawie 20-letnim, nienagannym stażem pracy jest zwalniany z SUM tylko dlatego, że stał się już bezużyteczny z punktu widzenia potrzeb przełożonego?
Dlaczego wystarczy napisanie na wniosku o zwolnienie z pracy asystenta, a jednocześnie matki samotnie wychowującej dziecko, jednego zdania „nie widzę możliwości dalszej współpracy”, aby taki pracownik został pozbawiony zatrudnienia na SUM?
Dlaczego kolejni przełożeni – Kierownik Katedry i Dziekan - piszą na tym wniosku „prośbę popieram” nie przeprowadzając jakiejkolwiek rozmowy wyjaśniającej z pracownikiem?
Dlaczego żadnych konsekwencji nie ponoszą osoby, które dopuszczają się wezwania pod fałszywym pretekstem, tego samego pracownika do Dziekanatu, przetrzymywania go tam przez godzinę, mimo jego woli tylko po to, aby wręczyć mu - w warunkach uwłaczających ludzkiej godności – wypowiedzenie z pracy?
Dlaczego pokrzywdzony pracownik musi szukać pomocy w Instytucjach zewnętrznych w Sądzie, w Prokuraturze, w kilku Ministerstwach, w Instytucjach Pozarządowych, a nie znajduje pomocy na Uczelni, mimo tego, że zgłasza na piśmie Władzom Uczelni czyny wyraźnie noszące znamiona mobbingu?
Dlaczego nie znajduje pomocy w Związkach Zawodowych, które odmawiają dalszej współpracy w momencie, gdy pracownik prosi o zgłoszenie sprawy do Prokuratury?
I wreszcie zapytam, dlaczego na tej Uczelni są pracownicy, którym „rozdzielano” ciągłość umów o pracę miesięcznymi „przerwami”?
Rekordziści przepracowywali nawet kilkanaście lat na czas określony. Czy nie jest to swego rodzaju polityka zastraszenia pokazująca pracownikowi, że w każdym momencie może zostać zwolniony z pracy na SUM, bez podania przyczyny, pozostawiony bez środków do życia i możliwości utrzymania rodziny. Już sam lęk przed utratą pracy powoduje, że pracownik SUM podobnie, jak Student tej Uczelni jest w stanie znieść wszystko.

Czy naprawdę istnieje na to wszystko przyzwolenie członków Wspólnoty Akademickiej Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach?

niedziela, 14 czerwca 2020

O bieżącej sytuacji

Ponownie zabieram głos w sprawie fali komentarzy jakie nadeszły w ostatnim czasie. To już prawdziwe ‘tsunami”. W krótkim czasie problem naszej uczelni znalazł się w centrum uwagi w skali kraju. To bardzo niedobra i trudna sytuacja. Sądzę, że konieczne są szybkie decyzje i działania. Stanowisko uczelni zaprezentowane na stronie internetowej i szeroko cytowane przez krajowe media nie zmienia sytuacji i nie zmierza do jej rozwiązania. Sądzę, że aktualna sytuacja jest jednym z największych kryzysów naszej uczelni – a może nawet największym w jej ponad 70-cioletniej historii. Widzę pewne podobieństwa do wydarzeń związanych z wykryciem afery plagiatowej dr hab. A. Jendryczko przez dr Marka Wrońskiego. Sprawa wówczas miała wymiar ogólnoświatowy. Dzięki czujności „tropiciela” plagiatów doszło do wykrycia opublikowania dziesiątków skopiowanych prac naukowych na łamach wielu renomowanych pism światowych. To była chyba najbardziej spektakularna afera tego rodzaju w historii światowej nauki. Z udziałem dr Wrońskiego w Londynie doszło do spotkania redaktorów naczelnych kilkudziesięciu czołowych periodyków naukowych i podjęto wówczas ważna decyzje dotyczące wspólnej polityki antyplagiatowej. To był przełom; dziś w każdej szanującej się redakcji nadsyłane prace przed wprowadzeniem ich do procedury recenzji muszą przejść test przez program antyplagiatowy. W taki sposób polska nauka wniosła swój wkład do systemu globalnego; tylko czy o taki „wkład” zabiegamy? To była jednak gorzka lekcja; nie było łatwo być pracownikiem uczelni, której pracownik dopuścił się tak gigantycznego oszustwa. Czy nasza uczelnia i szerzej polska nauka stanęły na wysokości zadania i sprostały wyzwaniu? Nie sądzę, co prawda udało się wstrzymać nadanie tytułu naukowego profesora dr hab. Jendryczce, ale zgodnie z moją wiedzą nie poniósł on żadnej prawdziwej kary. Pracował, a może nadal pracuje w innych polskich uczelniach.

Widzę wiele podobieństw do bieżącej sytuacji. I wówczas i dziś masa ludzi była zaangażowana: przed laty w procesie tworzenia dziesiątków prac naukowych, dziś w procesie dydaktycznym. Jak to możliwe, że nikt z tak wielu współautorów skopiowanych prac nic nie wiedział o tym procederze? A w procesie dydaktycznym bierze udział tysiące osób, studentów i pracowników naukowych. Jeśli rzeczywiście opisywane zjawiska są tak powszechne dlaczego nie były zgłaszane? Ale przecież żadna instytucja nie może opierać się na tego rodzaju sygnałach, obowiązkiem uczelni jest kontrola jej funkcjonowania na wielu płaszczyznach. Muszą istnieć procedury umożliwiające nadzór nad uczelnią. Musi funkcjonować ciągły system kontroli gwarantujący wysoki poziom nauczania oraz jakość pracy naukowej. Wobec mizernych efektów działania władz uczelni w związku z aferą plagiatową można się zastanowić w kontekście aktualnych doniesień czy nie powinny do akcji wkroczyć inne organy państwa; np. ministerstwo lub prokuratura o ile zgłaszane czyny mają charakter przestępczy.
Zatem jak bumerang wraca kwestia systemu polskiej nauki. Profesjonalnego systemu, zorientowanego na jakość a nie rozbudowanej do granic absurdu biurokracji. Jeśli nie dojdzie do takich zasadniczych zmian opisywane zjawiska będą się powtarzać w wielu polskich uczelniach.
Trzy dekady braku działań reformatorskich na poziomie państwa zbierają dziś swe smutne „żniwa”.

czwartek, 11 czerwca 2020

O polskiej nauce

Na fanapagu ŚUMemes w ostatnich dniach zamieszczono wiele krytycznych opinii dotyczących naszej Uczelni. Nie mam pełnego wglądu w ich treść, znam tylko nieliczne teksty ale nie ulega wątpliwości, że problem jest poważny. Na stronie internetowej Uczelni władze zamieściły swe stanowisko w tej sprawie.
Nie mam ani wiedzy ani podstaw by ferować wyroki i kogokolwiek usprawiedliwiać ani tym bardziej oskarżać. Chciałbym jednak zaapelować o umiar i rozsądek. Nie jest sztuką anonimowo formułować zarzuty. Przykładowo, studentka (lub była studentka) zarzucająca molestowanie powinna była to zgłosić niezwłocznie po takim fakcie. A dziś rzuca podejrzenie na inne osoby pracujące w tej katedrze. Tu nie ma miejsca na anonimowość, ktoś się dopuścił czynu niegodnego i należy podjąć kroki wobec konkretnego człowieka, a nie całego zespołu. Na to zwrócono uwagę w stanowisku Uczelni, są przecież możliwości zgłaszania takich zachowań.
Pomijając tego rodzaju naganne zachowania gros uwag dotyczy zajęć dydaktycznych. Z pewnością obiektywne trudności stworzone przez pandemię dołożyły wiele niełatwych do realizacji zadań.
Dlaczego nagle wylała się cała masa zarzutów? Szala goryczy się przelała? Nie wiem, ale jestem przekonany, że tego rodzaju sytuacje się wyrazem zjawisk toczących się od dawna, od dekad. Działanie każdej instytucji, także uniwersytetu jest wypadkową bardzo wielu czynników. Nic nie dzieje się nagle, wszystko jest pochodną codziennych wysiłków pokoleń pracowników. To nie jest tak, że jakość dydaktyki jest oderwana od jakości całej instytucji. Jak wiemy, polska nauka w ostatnich 3 dekadach licząc od przełomu 1989 roku jest na stałej równi pochyłej. Dla władzy, ktokolwiek by jej nie sprawował, nauka i szkolnictwo wyższe to zawsze były i są kwestie marginalne.
To diagnoza nie do podważenia czego najlepszym odzwierciedlaniem jest finansowanie na poziomie poniżej 0,5% PKB. A powinno być co najmniej 2%, czterokrotnie więcej!

To nie jest skandal, to jest działanie antypaństwowe, sprzeczne z żywotnym interesem kraju. To jest praprzyczyna opisywanych zjawisk.
Nie oznacza to oczywiście zgody na taki stan rzeczy, ale krytycy powinni zrozumieć, że problem jest znacznie szerszy.

Jak uczynić by poziom uczelni, w tym poziom dydaktyki był dobry? W mojej ocenie tylko stały system oceny jakości prowadzony za pomocą ankiet wypełnianych przez studentów daje szanse na poprawę jakości zajęć. Nie oceny raz, dwa razy w roku akademickim, to musi być proces ciągły. Gdy wprowadzono w naszej Uczelni system ankiet, które wypełniało 5-10% studentów wielokrotnie podnosiłem ten fakt w czasie obrad Senatu wskazując, że nic z tych danych nie wynika. Niestety, mijają lata i nic się nie zmienia. Kultura organizacyjna każdej instytucji musi uwzględniać głos odbiorców jej działań, w przypadku uczelni to głównie jest głos studentów. Tylko czy w świetle obiektywnej sytuacji polskich uczelni naprawdę możemy sprostać oczekiwaniom?
Pamiętajmy, uczelnie dysponują budżetem CZTEROKROTNIE niższym niż potrzebny! Jak dotąd w mojej ocenie reformy systemu szkolnictwa wyższego wyrażają się przede wszystkim wymaganiami biurokratycznymi bez stworzenia możliwości rzeczywistego rozwoju, w tym prowadzenia pracy naukowej i realizacji zadań dydaktycznych na wysokim poziomie.
Koło się zamyka, z próżnego i Salomon nie naleje...

czwartek, 4 czerwca 2020

4 czerwca 1989

Warto przypomnieć o dzisiejszych rocznicach.

Przed 31 laty w Polsce odbyły się pierwsze częściowo wolne wybory i w ich wyniku wszystkie miejsca w Senacie RP zajęli przedstawiciele społeczeństwa. Wtedy padły słynne słowa Joanny Szczepkowskiej wypowiedziane na żywo w czasie emisji wieczornych wiadomości TV: 4 czerwca w Polsce skończył się komunizm.

Tego dnia w Chinach na placu Niebiańskiego Spokoju wojsko na rozkaz władz Chin dokonało masakry studentów pokojowo domagających się zmian ustrojowych i demokratyzacji Chin. Zginęły tysiące ludzi. A świat - poza nic nie znaczącymi protestami - nic nie uczynił.
Dziś zbieramy owoce ówczesnej inercji, właśnie trwa brutalny proces inkorporacji Hong-Kongu do Chin terytorialnych i likwidacja demokracji w tej części świata. I jak przed 31 laty, odbywa się bez rzeczywistej reakcji wolnego świata.
To nie wróży dobrze na przyszłość...