wtorek, 11 lutego 2014

Podróże kształcą

To, że podróże kształcą nie jest tylko obiegowym powiedzonkiem, o czym przekonała mnie niedawna podróż do Białegostoku. Pod koniec minionego roku zostałem zaproszony do napisania recenzji pracy doktorskiej lekarza Pawła Abramowicza, a 6 lutego odbyła się jej obrona. Sama praca była świetna, co nie dziwi skoro powstała pod okiem tak znakomitego znawcy zagadnień metabolizmu kostnego u dzieci, jakim jest dr hab. Jerzy Konstantynowicz. Doktorant zaprezentował bardzo dobre przygotowanie, była ciekawa dyskusja, a miejsce - Pałac Branickich – podnosi wartość takiego wydarzenia.
Nawiązując do wydarzeń tego dnia chciałbym zwrócić uwagę na pewne dodatkowe aspekty. Otóż gdy zwróciłem się z zapytaniem do odpowiedniego działu Dziekanatu Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku jak ma rozliczyć delegację związaną z wyjazdem usłyszałem odpowiedź, że powinienem w mojej macierzystej uczelni pobrać druk delegacji stanowiącej dokument do potwierdzenia faktu odbycia podróży, następnie pokryć koszt dojazdu oraz noclegu, a moja uczelnia zwróci mi poniesione koszty. Ostatni etap rozliczenia delegacji to zwrot tej kwoty przez uczelnię białostocką mojej macierzystej uczelni. Okazało się jednak, że wewnętrzne regulacje prawne obowiązujące w SUM nie pozwalają na takie działania. Uniwersytet Medyczny w Białymstoku stanął jednak na wysokości działania i zdecydowano o zwrocie kosztów za dojazd i nocleg. Później dowiedziałem się, że w różnych uczelniach medycznych obowiązują różne zasady w tej kwestii, a nawet planuje się całkowite zaniechanie zwrotu kosztów wobec faktu wypłacania honorarium za sporządzenie recenzji.
Opis tej sytuacji nie ma na celu ocenę czy zwrot kosztów jest zasadny, ale dziwi mnie dowolność przyjmowanych zasad w różnych uczelniach. Oczywiście, nie ma w tym nic zdrożnego, demokracja akademicka zezwala na odrębne regulacje różnych kwestii. Niemniej, gdy sprawa dotyczy pośrednio także innych uczelni nie jest to już tylko wewnętrzna sprawa każdej uczelni. Pytanie, czy na można takich i pewne wielu innych podobnych problemów – dla ułatwienia życia pracowników uczelni – uregulować na poziomie krajowym? W końcu istnieje takie gremium, jak Konferencja Polskich Uczelni Medycznych, która mogłaby podjąć stosowną uchwałę.
Podobny, choć gatunkowo znacznie poważniejszy problem dotyczy wymagań stawianych kandydatom na studentów medycyny. Każda uczelnia reguluje to we własnym zakresie. Wynik egzaminu maturalnego z biologii jest wszędzie brany pod uwagę, ale chemia może być zdawana w zakresie podstawowym lub rozszerzonym, a fizyka tylko w niektórych uczelniach medycznych stanowi kryterium rekrutacyjne. Dla adeptów medycyny to jest duży problem.
Czy nie można stworzyć wspólnych wymagań dla wszystkich polskich wydziałów medycznych?
Piszę o tych problemach, gdyż aktualna sytuacja w polskich uczelniach, w tym także medycznych, jest kształtowana w myśl zasad demokracji wewnątrzuczelnianej. To dobrze, że nie ma narzuconego, jak w minionej epoce, jednego wzorca. Ale opisane przykłady pokazują, że demokracja może prowadzić na manowce i wcale nie służy ludziom, i nie ułatwia im życia.
Pytanie jak pogodzić immanentne prawo do odrębnych poglądów i regulacji z unifikacją potrzebną dla realizacji praw dotyczących ogółu?

0 komentarze: