niedziela, 20 lutego 2011

ROZMOWA Z PRACOWNIKAMI UCZELNI

Niedawno rozmawiałem z pracownikiem uczelni, kierownikiem jednostki. Zapytałem mimochodem co słychać i zupełnie nieoczekiwanie usłyszałem smutną, pełną żalu wypowiedź. Spróbuję ją poniżej przytoczyć.
• Wiesz, niebawem chyba zostanę sam w klinice, moich pracowników kuszą świetnymi płacami dyrektorzy śląskich szpitali, nawet ich rozumiem, po co pracować za marne grosze gdy można zacząć godziwie zarabiać!
• Tyle lat pracy, tyle miłych momentów i sukcesów zawodowych, ale dziś nikogo to nie obchodzi. Wymagania europejskie, płace afrykańskie…
• Chyba sam niebawem stąd odejdę, szkoda, ale sam nie dam rady…zdrowie już nie to…

Jakby w uzupełnieniu tej wypowiedzi dzisiaj w rozmowie z innym pracownikiem usłyszałem pogląd dotyczący dydaktyki. Gdy przedstawiałem mu swe wątpliwości co do wystarczającego zaangażowania sporej części pracowników w prowadzenie zajęć dydaktycznych mój rozmówca stwierdził:

• A dlaczego dydaktycy mieliby być jakoś szczególnie zaangażowani? Nie dość, że otrzymują za swą pracę marne grosze, to jeszcze pracodawca się nimi prawie wcale nie interesuje nie licząc konieczności wpisania godzin, w których odbywały się zajęcia. Sam fakt niskiego wynagrodzenia nawet nie jest najważniejszy, najbardziej boli, że dla pracodawcy (uczelni) jesteśmy nikim, że nie czujemy żadnego wsparcia. Tak naprawdę najlepiej prowadzone zajęcia nikogo nie interesują i w żaden sposób nie wpływają na pozycję pracownika w uczelni. O przełożeniu na stan konta nie mówiąc. Konkludując, po co się starać?!

1 komentarze:

Anonimowy pisze...

Jak mają interesujące zajęcia ciekawić studentów gdy Ci są przemęczeni zajęciami do 20:30 w zimnej sali prosektorium?