poniedziałek, 26 stycznia 2009

Wśród wielu poruszanych spraw na posiedzeniu Rady Wydziału 22 stycznia br. jedna wydaje mi się szczególnie ważna. Chodzi o aplikację pracowników uczelni o uczelniane granty na badania naukowe określane, jako badania własne i statutowe. Od Dziekana usłyszeliśmy bulwersujące informacje; otóż z zeszłego roku została nam niewykorzystana kwota 2 milionów złotych na badania naukowe! Przyczyna jest banalnie prosta: nie zgłoszono wystarczającej liczby wniosków. Trudno jest to pojąć, powszechnie bowiem wiadomo, że sumy z budżetu państwa przeznaczane na naukę są znikome i naturalna powinna być ostra rywalizacja o ograniczoną pulę pieniędzy.

Przed paru laty, za czasów gdy Rektorem mojej uczelni był prof. Tadeusz Wilczok całkowicie wstrzymano finansowanie nauki. Przez okres około 3 lat w ogóle nie można było uzyskać środków na badania naukowe z puli uczelnianej. Ta nienormalna sytuacja była powszechnie krytykowana w uczelni. Później, po objęciu stanowiska Rektora przez prof. Ewę Małecką-Tenderę sytuacja finansowania nauki ulegała stopniowej poprawie. Znów mogliśmy prowadzić badania naukowe w ramach badań własnych i statutowych.

  • Co się zatem stało, że teraz zapał do prowadzenia badań tak osłabł?

  • Czy już nie chcemy zajmować się nauką?

  • A może osiągnęliśmy w naszej uczelni tak wysoki poziom, że nie musimy zabiegać o nowe środki?

  • A może mamy dość pieniędzy z grantów ministerialnych i unijnych?

Spróbuję na te pytania odpowiedzieć.

Zacznę od dwóch ostatnich pytań: nasz ranking naukowy nie jest zbyt dobry, a grantów ministerialnych i unijnych mamy mało.

Badania naukowe prowadzą zespoły ludzkie. Na ich czele zawsze stoi lider, zwykle doktor habilitowany lub profesor. To on zwykle wytycza drogę jaką będziemy podążać, ale realizacja projektu badawczego należy do jego współpracowników. Trzeba tu „koni pociągowych”, entuzjastów, którzy nie patrząc na zegarek by śpieszyć do prywatnego gabinetu będą realizowali program krok o kroku.

Ale tych młodych ludzi w naszej uczelni już prawie nie ma.

Z mojej uczelni odeszło grono adiunktów, doświadczonych dydaktyków. Ich brak w procesie dydaktycznym widzimy w wynikach LEP-u (patrz blog z 27.10.08). Niestety, ich miejsca nie zajęli absolwenci na etatach asystenckich, a luka pokoleniowa osiągnęła katastrofalne rozmiary.

W ten sposób skutecznie zostały podkopane fundamenty dwóch podstawowych obszarów działań uczelni: dydaktyki oraz nauki.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Przepraszam, że się tu zwracam, ale każda droga dobra.
Zalinkuj, proszę, ten adres

http://pomozkacperkowi.pl/

na swoim blogu i pomóż Kacperkowi.

Serdecznie pozdrawiam:)

Anonimowy pisze...

Szanowny Panei profesorze, bardzo prosze nie deprecjonować cyt. "absolwentów na etatach asystenckich", gdyby nie my, byliby wylacznie wykladowcy, ktorzy bynajmniej nie myślą o nauce i rozwoju naukowym (w wiekszosci), nie moga rowiez skladac wnioskow o finansowanie badan wlasnych i/lub statutowych. W kwestii braku ambicji naukowych, mamy je aż za wysokie jak na standardy europy i swiata przystalo, ale przy tak niskim wynagrodzeniu nie jestesmy w stanie poswiecic sie nauce. Gdybysmy to zrobili, nasze dzieci mozna by bylo oddac opiece spolecznej, poniewaz finansowo nie bylibysmy w stanie zapewnic im normalnego zycia. To truizm, ale jak bardzo prawdziwy. Wielu z nas sie do tego nie przyznaje, po prostu nie stac nas na nic, a w skali wynagrodzen jestesmy na koncu spleczenstwa. Rezydent na specjalizacji bezposrednio po stazu dostaje ponad 1000 złotych wiecej od pracownika naukowego, bedacego dr n.med. To juz przestaje byc smieszne, tragedie wielu z nas z powodu finansowej biedy sa juz faktem.